Pętla dla ambitnych na Trójmorski Wierch!

Single Singletrack Glacensis

 

Początek sezonu, w końcu dłuższe dni… wymyśliliśmy z Dorotą, że pora na coś zdecydowanie ambitnego. Tak się składa, że w kwietniu jeżdżenie było już możliwe, my zresztą będą w pracy, zawsze mogliśmy też posłużyć się magiczną formułką „my służbowo!”. A że Singletrack Glacensis z dnia na dzień pęczniał o kolejne odcinki, nieistniejące w poprzednim sezonie, zaistniała potrzeba, żeby użyć tak fikuśnego sformułowania, żeby je poznać. Wspomniany plan był więc prosty – łaczymy fragmenty nowych singli, na których żadne z nich nie było, po to, by dotrzeć do celu, jakim był wspomniany Trójmorski Wierch. Dla przypomnienia – o samym Singletrack Glacensis pisaliśmy już wcześniej, tekst znajdziecie tutaj i tutaj. Jak brzmiał plan? Zaliczyć pod rząd odcinki pętli Rudka, Stronie Śląskie, Pod Śnieżnikiem i Ostoja, by dotrzeć pod szczyt i go zdobyć. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że szlak grzbietowy jest łatwiejszy wtedy, gdy się go zjeżdża, więc od Śnieżnika w dół. Tak też przewidziany był i wjazd na Trójmorski. Przynajmniej do pewnego momentu.

 

 

Wystartowaliśmy ze Stronia Śląskiego, samochody zostawiliśmy pod opieką nieocenionych Ani i Łukasza Warżałów ze Ski & Bike House. To sprawdzona miejscówka, wiadomo, że w razie problemów, Łukasz stanie dosłownie na uszach, by pomóc. Była więc i opcja telefonu do przyjaciela! Pętla Rudka jest najbliższa Stronia, ale i tak trzeba do niej dojechać. Jeśli będziecie widzieć tę kapliczkę….

 

 

To powinniście widzieć też już pierwsze znaki pętli! Dokładnie tutaj się zaczyna, prowadząc zakosami w górę. Jest bardzo przyjemna – Rudka Czerwona wznosi się konsekwentnie w górę. Rudka Niebieska prowadzi w dół, zostawiliśmy ją sobie na deser.

 

 

Byliśmy po solidnych wiatrołomach, więc trasa momentami przypominała scenerię filmu katastroficznego. Ale przenoszenia było niewiele, zresztą ścieżkę szybko uprzątnięto. Podjazdówką dotarliśmy aż do Janowej Góry. Tu pętla Rudka się kończy, ale błyskawicznie można przeskoczyć na kolejną – Stronie Czerwona.

 

 

Kolejne zdjęcie to już właśnie fragment pętli Stronie. Przecina ona m.in. bike park w Czarnej Górze, nadal konsekwentnie wspinając się ku górze. Jest jeszcze bardziej efektowana niż poprzednia, choć i fragmenty są bardziej strome. Nic dziwnego, plan jest taki, żeby nie tylko okrążyć Sienną i bike park, ale i przeskoczyć do pętli Międzygórze. Przynajmniej dla tych, którzy chcieliby powtórzyć naszą trasę!

 

 

To jednak w naszym przypadku nie było jeszcze możliwe – pętla Międzygórze, choć była już zaznaczona na Trailforksie, w praktyce nie była jeszcze skończona. Nie chcieliśmy dodawać pracy budowniczym, choć znaleźliśmy początek trasy. Starym turystycznym szlakiem źółtym, ale też szutrami, dotarliśmy więc najpierw do Ogrodu Bajek, a potem do samego Międzygórza. Swoją drogą – wspomniany szlak to prawdziwa łupanka momentami, fani klasyki będą zadowoleni!

 

 

A Międzygórze? No cóż. Nic się nie zmienia. Albo inaczej – 30 kwietnia było jeszcze bardziej niż zwykle puste. Smutne jest, że stary dom wczasowy na głównej ulicy niszczeje, od dłuższego czasu zamknięty, takiego dnia jak ten nie było inaczej. Turystów było jeszcze mniej jak zwykle – co zadziwia, bo Międzygórze to perła, albo nie zadziwia, bo obawiali się epidemii. W ostatnich latach, bez względu na moment sezonu, zawsze jednak można odnieść wrażenie, że to wymarłe miasto. Przypomina trochę wymarłe westernowe miasteczko… 

 

 

Tyle, że z niemieckimi napisami. Czy ten ślusarz miałby co robić, skoro wszystko było zamknięte? Ostrzyliśmy sobie zęby na kawę, zakładając, że skoro turystyka już jest dozwolona – ograniczenia dotyczyły noclegów – to akurat może kawy gdzieś się napijemy. Nic z tego. Było zamknięte absolutnie wszystko.

 

 

Ale na szczęście mieliśmy ze sobą kawiarkę, bo znając Międzygórze w jakiś sposób antycypowałem, że sytuacja może tak wyglądać. Była więc i kawa i posiłek – za tło mieliśmy jednej z zamkniętych punktów z pamiątkami.

 

Atak szczytowy

 

Postój nie mógł jednak trwać długo, bo choć mieliśmy za sobą już około dwóch godzin jazdy, to do celu droga była jeszcze daleka. Po kolei pokonaliśmy się najpierw podjazd do końca drogi w stronę Śnieżnika (parking na końcu, wskazówka dla chętnych), a następnie Pod Śnieżnikiem Czerwoną i Ostoję Czerwoną. Obydwie trasy łączą się ze sobą, płynnie przechodząc jedna w drugą. Są łatwe, lekko się wznosząc, głownie prowadząc wzdłuż poziomic. Poziom trudności łatwy, ale nie są też wybitnie ciekawe, bo jedzie się głównie lasem. Zaleta to fakt, że szybko przybywa kilometrów. W ten sposób dotarliśmy sprawnie w okolice Jodłowa, gdzie… nastąpiła zmiana planów. Dorota przypomniała sobie, że przez Trójmorski już jechała wcześniej, a konfrontacja z mapą i poziomicami doprowadziła do decyzji, że z pierwotnej ósemki zrobimy bardziej typową pętlę. W ten sposób, przynajmniej teoretycznie, powinniśmy mieć łatwiejszy podjazd pod szczyt. Który i tak się okazał wypychem w stylu enduro!

 

 

Na szczycie za to czekała ta wieża!

 

 

I widok u jej podnóża. Miejsce dobre na kolejną kawę? Jak najbardziej!

 

 

Z wieży rozpościerał się jeszcze lepszy widok w stronę Bystrzycy Kłodzkiej. Gdzieś tam w tle jest i wieża na Jagodnej. Może następnym razem uda się z kimś umówić i wysyłać dymne znaki?

 

 

W drugą stronę także jest nie mniej imponujący widok, tym razem na Dolni Morava. Dla niezorientowanych – to tam się mieści kolejna wieża i Ścieżka w Obłokach. Zdecydowanie także warto ją odwiedzić! Z góry prowadzą też nowe trasy w bike parku – to zapisane do sprawdzenia na następny raz

 

 

W kierunku północnym zaś czekał już na nas nasz szlak – to ta ścieżka widoczna na dole – Mały Śnieżnik i sam Śnieżnik. To ten najjaśniejszy szczyt lekko w prawo. Nic dziwnego, że po kolejnej przerwie z entuzjazmem zaczęliśmy zjazd 

 

 

I jak widać zdecydowanie było warto! Słońce powoli chyliło się już ku zachodowi, więc musieliśmy dokonać kolejnej korekty trasy. Oglądając mapę i sięgając do doświadczeń wcześniejszych Doroty, zdecydowaliśmy, że Mały Śnieżnik ominiemy, podobnie jak szlak graniczny na tym fragmencie. Do Schroniska na Śnieżniku – które jak wiadomo jest pod Śnieżnikiem, a nie na nim – prowadzi popularna droga, która także nie jest nudna, a pozwala ominąć najbardziej męczące fragmenty. Ją też wybraliśmy, dzielnie wspinając się niemal pionowymi drogami. Pod schroniskiem zameldowaliśmy się niemal o zachodzie słońca.

 

 

Zgodnie z przewidywaniami błyskawicznie zaczęło się robić chłodniej. Tu nasz plan był jednoznaczny – jak najszybciej w dół, w stronę Stronia

 

 

Szybkie dołożenie ochronnych warst i można zjeżdżać! Trwał aż do Janowej Góry. To miejsce już znaliśmy, taki też był (o dziwo) plan. Zostało więc tylko przeskoczyć na pętlę Rudka Niebieska i mogliśmy dojechać niemal do miejsca startu wycieczki. Ten fragment singli jest zresztą bardzo dobry, zdecydowanie należy do naszych ulubionych w całej sieci. Polecamy go w 200%! 

 

Cała pętla zajęła nam niemal cały dzień, ponad 5 godzin czystej jazdy, niemal 65 kilometrów i liczyła 1500 metrów w pionie. Jej ślad znajdziecie poniżej.

 

Lekkie fulle XC – Liv Pique Advanced i Canyon Lux CF SL sprawdziły się idealnie. Podobny sprzęt to naszym zdaniem najlepszy wybór na szlaki Singletrack Glacensis.

 

Informacje o autorze

Autor tekstu: Grzegorz Radziwonowski

Zdjęcia: Grzegorz Radziwonowski

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »