Triathlon: GT RAT do wytrwałych sukces przyjdzie

Trener

 

Już sama pora – wtorek, godzina dwudziesta – mówi mi, że to nie będzie spotkanie ze słabymi. Miejsce też nie jest specjalnie efektowne, przynajmniej z zewnątrz. Okolice Wzgórza Słowiańskiego we Wrocławiu to ciemne zakamarki, stare, sypiące się kamienice, psy wyprowadzające się same na spacery i pięć lombardów w zasięgu trzyminutowego spaceru, każdy całodobowy. Stary, poniemiecki budynek szkoły, od niedawna funkcjonujący jako przedszkole, tradycyjnie dla tego typu budowli z pogranicza dwóch ubiegłych stuleci postawiony w całości z czerwonej (dzisiaj ciemnokarmazynowej) cegły. Chwilę po ósmej jest już większość trenujących, ale nie dostaniemy się na salę od ulicy Roosevelta, musimy obejść zabudowania i wejść „od zakrystii”. Po drodze mijamy oazę światła – boisko do kosza i jakieś place zabaw, opuszczone, bez zawodników i ćwiczących, ale oświetlone mocnym, halogenowym blaskiem. Czekamy jeszcze moment, aż zajęcia z tai-chi dobiegną końca, a szatnie zostaną zwolnione, i wchodzimy do klaustrofobicznej sali ćwiczeń, o ceglanym szkielecie, malowanym olejną farbą na brązowo już od ponad półwiecza, i pobielanych ścianach, ze stropem podpartym na stalowych krokwiach, ewidentnie w wieku całego budynku. W tej niewielkiej sali siedemnaście osób będzie trenowało triathlon, a raczej jakiś jego element, bo ćwiczenia ogólnorozwojowe są szalenie istotne. A nie tylko biegać, jeździć, pływać.

 

Trener Dariusz Sidor może kojarzyć się trochę z punktualnym i rygorystycznym sierżantem amerykańskiej Piechoty Morskiej, prowadzi swoje treningi rzeczowo, nie wdając się w niepotrzebne dyskusje. Ma być tak, jak on mówi, a sukces na pewno przyjdzie. Do wytrwałych… Bo chociaż pierwsze ćwiczenia raczej tętna nie podniosą, kolejne treningi do lekkich należeć na pewno nie będą. Podwójnym klaśnięciem ocuca towarzystwo z kawiarnianego nastroju i po chwili plask rzucanych na podłogę materacy rozpoczyna zajęcia.

 

Sukces u podstaw

 

Mijają kolejne minuty, po kwadransie sala wypełnia się szumem nierównych oddechów ćwiczących, tętna skaczą, pojawiają się pierwsze strużki potu. Na czole długo się nie utrzymują, bo ćwiczenia w pozycji leżącej – z nogami mocno wyciągniętymi w stronę sufitu, jakby zaraz miał runąć z racji swych lat i trzeba go było natychmiast powstrzymać – temu nie sprzyjają. Pojawiają się pierwsze różnice. Widać od razu, kto ma trochę lepszą kondycję, kto skacze łatwiej, lżej i wyżej, chociaż czasem przemęczenie minionym sezonem i lenistwo ostatnich tygodni maskuje prawdziwe możliwości. Niektórzy mają za sobą świetne wyniki na dystansie Iron Man na zawodach w Klagenfurcie, ale kondycyjna loteria nie pozwala jednoznacznie palcem wskazać tych z żelaza. Marta, chociaż nie trenuje, zna drużynę od początków, kiedy jeszcze patronowało jej radio. Podpowiada nam, że Iza, koleżanka „w czarnym”, jest również narciarką biegową. Mąż Marty, Wojtek, to jeden z tych, którzy z Klagenfurtu przywieźli wymarzony wynik. Cel postawiony sobie jeszcze w czasach RAT – Radiowej Akademii Triathlonu – został osiągnięty, a drużyna pozbawiona wsparcia w postaci fal eteru postanowiła zorganizować się sama. I przyciągnąć do siebie innych. Trener pozostał ten sam, jego metody szkoleniowe sprawdziły się w stu procentach.

Sukces RAT odbił się szerokim echem, o grupie mówiło się w niemal każdym zakątku kolarstwa. W Internecie zawodnicy prowadzili swoje blogi, relacjonując postępy i efekty treningów. To przyciągnęło innych i w efekcie razem z nami jest siedemnaścioro trenujących, a to i tak nie jest komplet.

 

Droga do Iron Mana

 

Przez pół godziny triathlonowcy wypełniają salę dudnieniem podskoków, które przybierają na sile, im dłużej trwa trening. To jest tylko preludium, mała rozgrzewka przed setkami godzin prowadzącymi do złotej, medalowej kondycji. W planach jest jeszcze basen, bieganie i katowanie trenażera, a jak zima odpuści, to jazda na szosie. Marcin, który regularny trening w grupie rozpoczął niedawno, ma dużo zapału i spory potencjał. W domu czekał na niego nowiutki trenażer, gotowy do przyjęcia wszystkich wirtualnych kilometrów, okupionych autentycznymi, wylewanymi na parkiet litrami potu.

 

Droga do pokonania dystansu Iron Man jest daleka i nie ma opcji, że „masz talent do tego”. Trener dobitnie podkreśla, że efekty przychodzą tylko i wyłącznie jako wynik ciężkiej pracy, wielu treningów, solidnego wykonywania ćwiczeń. Nie trzeba pytać, nie trzeba wiedzieć, dlaczego tak, a nie inaczej. „To moja praca, a wasze hobby, które opiera się w 95 procentach na komunikacji” – podkreśla Dariusz Sidor. Ale tutaj każdy ma do wykonania tytaniczną pracę, nawet jeśli to zajęcie na czas wolny. „Naturalnie, czeka nas jeszcze ogrom pracy, ale już teraz cieszę się jak dziecko” – pisze Olimpia na swoim blogu. To zdanie najlepiej opisuje, czym tak naprawdę, u samych podstaw, jest triathlon. To wyznaczenie sobie niebanalnego celu, odległej granicy, to jak podróż na biegun ludzkich możliwości.

 

Więcej o GT RAT znajdziecie na gtrat.pl

 

Tekst: Łukasz Kopaczyński, l.kopaczynski@magazynbike.pl, Zdjęcia: Michał Kuczyński

Warto zobaczyć: http://dowhatyoulove.pl/
 

Informacje o autorze

Autor tekstu:

Zdjęcia:

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »