Maja Włoszczowska: „Myślę, że teraz jest mój najlepszy czas”

Nawet nasza rozmowa, przerywana raz po raz a to prośbą o autograf dla wnuczek, a to konferencją prasową, zgrabnie przechodzi z wątku w wątek. Na tyle płynnie, że niektóre pytania z konferencji znajdują swoje uzupełnienie w mniej publicznych dopowiedzeniach już w samochodzie. W tle ciągle dzwoni telefon i przychodzą smsy, a plany urlopowe mieszają się z finiszem sezonu. Langkawi czy Roc d’Azure? Rozmawiamy aż do bramki bezpieczeństwa na lotnisku. Pół godziny do startu. Ostatnie wolne miejsce w samolocie zdobyte tylko po to, by we Wrocławiu wylądować trzy godziny wcześniej i mieć chwilę na spotkanie z przyjaciółmi. 

 

I. Bez presji 

Ta moja kontuzja okazała się poważniejsza, niż się początkowo wydawało. Kolejne informacje, że to nie jest tylko poskładanie nogi, chwila przerwy i powrót, ale bardzo długa i żmudna rehabilitacja. Długa praca, żeby odbudować mięśnie i wrócić do dyspozycji. Wtedy te wszystkie maile od kibiców dawały mi siłę do walki. Wiedziałam, że moje sukcesy są dla nich ważne, są motywacją dla ludzi, którzy borykają się z różnymi problemami. Skoro ja dałam radę i wróciłam do ścigania na najwyższym poziomie, to znaczy, że oni też mogą.

 

 

Stoisz na starcie po tak długiej przerwie i co? Chęć udowodnienia sobie, że jednak mogę? Dodatkowa mobilizacja? Albo wygram, albo się wycofuję? Co wtedy?

 

 

Prawdę mówiąc, w pierwszych startach zupełnie nie wywierałam na siebie presji wynikowej. Byłam nastawiona na to, że powrót do dobrej dyspozycji może zająć mi pół roku albo więcej. Byłam przekonana, że Puchary Świata zacznę z miejsc 50. czy 40. Przeważnie dziewczyny, które wracały po poważnych kontuzjach, tak właśnie zaczynały. Na przykład Julie Bresset, która w tym roku złamała tylko obojczyk. Mówię „tylko” obojczyk, bo akurat obojczyk to „najprzyjemniejsza” z kontuzji dla kolarza. Można szybko wrócić. Na pewno nie jest przyjemna, ale na pewno nie wyklucza na tak długo. 

Julie Bresset na pierwszym PŚ po kontuzji wróciła na miejscu 40. Ja też byłam nastawiona na takie miejsca. Natomiast wielkim stresem była dla mnie w ogóle jazda w terenie. Wiadomo, jazda na szosie to co innego, można wszystko kontrolować. Czym innym jazda w terenie. Trzeba się wypiąć, podeprzeć nogą, nie wiedziałam, jak mi się ta stopa będzie zachowywała. Nie wiedziałam, jak sobie poradzę z upadkiem, tego nie jest się w stanie skontrolować. Kiedy zaliczyłam swój pierwszy upadek po kontuzji, podczas zgrupowania w Sierra Nevada, to wstałam i się roześmiałam. „Hurra, wszystko zadziałało”. Szczęśliwa, że się wywróciłam i wszystko jest OK. Wypięłam się z pedałów i noga dalej była sprawna. Później był pierwszy start w Hiszpanii, w niskiej rangi wyścigu. Ale dla mnie był to najbardziej stresujący w tym roku wyścig, ze względu na to, że nie wiedziałam, jak się odnajdę w tłumie kolarzy, bo wtedy właśnie jest mnóstwo niespodziewanych sytuacji, kraksy, kolizje z innymi. Do tego momenty, gdy czasem trzeba zeskoczyć z roweru, podbiec. Takiej sytuacji się obawiałam i to był największy stres. 

 

 

Twarde fakty, nie ma kombinowania, wycofywania się, jedziemy dalej?

 

 

Zdecydowanie tak! Chciałam też powiedzieć o jeszcze jednej ważnej rzeczy, jaka mnie spotkała w tym sezonie, bardzo istotnej. To zmiana ekipy z polskiej na międzynarodową, Giant XC Race Team, sponsorowanej właśnie przez Gianta, największego producenta rowerów. To było dla mnie potężne wyzwanie. W polskiej drużynie wszystko było wokół mnie zorganizowane, w takich cieplarnianych warunkach się chowałam, można powiedzieć, przez ostatnie kilkanaście lat. Tutaj spotkałam się ze zdecydowanie większą dawką profesjonalizmu, czyli samodzielnego organizowania swoich treningów, przygotowań. Nowa drużyna była dla mnie, zaraz po chęci powrotu i wsparciu kibiców, największą motywacją tego sezonu. 

 

 

II. 29 czy 27,5?

 

Nie wyobrażam sobie przeskakiwania z jednego roweru na drugi. Nasza zawodniczka, Jolanda Neff, w czwartek startuje w sprintach na 27, a w sobotę na 29 i nie ma problemu. A ja potrzebują przynajmniej trzy dni czasu. Jeśli regularnie jeździsz na rowerze i nagle masz wsiąść na 27… Podobnie miałam, gdy pierwszy raz przesiadłam się na 29 z 26. Myślałam, że się zabiję, i to jeszcze na trasie w Champery, na mistrzostwach świata. 

 

 

Fakt, jest wyjątkowo ciężka.

 

Pojechałam na trasę mistrzostw, pełno korzeni, nic nie byłam w stanie przejechać! Nawet prostych rzeczy. Były jakieś rowy, wyżłobienia. Inny rower zupełnie!

 

 

To trasa, na której po raz pierwszy zaczęły się dropy! W sieci krążyło słynne zdjęcie Anki Szafraniec.

 

Tak, to prawda, Champery było pierwsze.

 

 

A jednak zostałaś na tej dwudziestce dziewiątce?

 

Generalnie, jeśli masz słabą technikę, to na 29 jest łatwiej. Ona ci mnóstwo wybacza, np. po kamieniach, nie patrzysz, nie szukasz ścieżki, tylko jedziesz prosto i przejeżdżasz. Dlatego też więcej kobiet jeździ na 29 niż na 27.

 

 

Mimo wszystko przerzucasz się teraz na 27,5?

 

Przerzucam się, bo taka jest polityka firmy, ale też całkiem możliwe, że będzie mi ona pasować.

 

 

III. Motywacja 

 

Czy o książce możemy mówić? Co to będzie?

 

Być może. Jeszcze nie jesteśmy dogadani.

 

 

O czym ma być? Autobiografia?

 

Są różne pomysły, pierwszy z nich to biograficzno-motywacyjna. Jest o czym pisać! Jest też pomysł, by zrobić coś bardziej poradnikowego, nie dla profesjonalistów. Możliwe, że będzie to połączenie jednego i drugiego. W każdym razie ciągle się zastanawiam!

 

A propos książki i motywacji. Znamy się 15 lat, a może nawet więcej… Tyle samo mniej więcej się ścigasz. Nie masz problemów z motywacją? Dla mnie osobiście jest to największy problem!

 

Myślę, że gdybym nie przeszła do Gianta w ubiegłym roku, to miałabym problem. Kontuzja była ciężka na maksa i strasznie dużo pracy mnie to kosztowało. Dostałam duży kredyt zaufania, bo dogadaliśmy się z Giantem tak naprawdę przed moją kontuzją, ale nie miałam nic podpisanego do jesieni. A w każdej chwili mogli się wycofać, ale tego nie zrobili. Kontrakt podpisałam dokładnie na takich warunkach, na jakie byliśmy umówieni. Oni zakładali, że biorą do ekipy mistrzynię olimpijską, tymczasem ja na Igrzyskach w ogóle nie wystartowałam. Do tego totalną niewiadomą było to, jak będę jeździła. Bardzo mi więc zależało, przede wszystkim ze względu na nową ekipę. Także by pokazać, że wracam, udowodnić niektórym, którzy już mnie skreślili, że nie mają racji, że jestem. Wiesz co… zawsze jakiś bodziec miałam. Nie ukrywam, w tym roku był największy. W ubiegłych latach… Raz Igrzyska, potem mistrzostwo świata, potem po zmianie trenera…

 

 

Każdego roku szukasz takiego bodźca, celu? Zazwyczaj tak się robi, wyznacza się sobie jakiś szczyt sezonu, tym niemniej po 15 latach jeżdżenia nie jest łatwo wyznaczyć sobie kolejny cel!

 

Zawsze jakoś tak przychodzi to samo! W tym roku mam super sezon, genialny, najlepszy sezon życia, można powiedzieć, ale jednocześnie na mistrzostwach świata ten nieszczęsny dubel się pojawił, byłam druga, na pierwszych Pucharach Świata startowałam z czwartego, piątego rzędu i zawsze mi tych paru sekund brakło. Czy już nie wspomnę o Nowym Mieście, gdzie wyrżnęłam tuż przed metą, na asfalcie i znów byłam druga! Cały czas druga, druga, druga! Tak mi brakowało zwycięstwa! Liczyłam na Hafjell, to rozchorowałam się zaraz przed. Los tak jakoś poukładał to wszystko w tym sezonie, że mimo iż miałam sezon na wygrywanie, to wiecznie druga i mam teraz motywację do zwycięstwa. Chcę wygrywać!

 

 

Dlatego jedziesz na szosowe mistrzostwa świata?

 

Nie, nie, nie! Jeśli chodzi o szosę, to nie mam bladego pojęcia, tak naprawdę, jak mi pójdzie, poza tym nie ukrywam, że przygotowanie do szosy mam takie sobie. Z pewnością PŚ MTB w Norwegii to nie jest idealny trening do szosy. Nie nastawiam się nie wiadomo na co, natomiast mam takie podejście, że dlaczego nie. Jeśli jest taka możliwość, fajna trasa, to głupio nie spróbować. Przyznaję, że myślałam, że będzie trochę lepiej zdrowotnie, nie zakładałam choroby, która tak naprawdę popsuła plany. Jakoś się ciągle z niej wybraniam. Pamiętam też, jak w ubiegłym roku namawiałam Olę Dawidowicz do startu w sprintach. Mówiła „Nie, nie, po co”, a ja jej „Kobieto, nic nie masz do stracenia”. Sprinty były w dzień po głównym wyścigu XC, więc nie ma mowy o ryzyku. No i pojechała, i zdobyła brąz. Dlatego ja też w tej chwili niczym nie ryzykuję. Troszkę będę miała pracy, żeby po mistrzostwach zdążyć na wyścig do Malezji. Natomiast sam start – niczym nie ryzykuję, nikomu miejsca nie zabrałam, bo wszystkie najlepsze dziewczyny z szosy jadą. Bo gdyby było tak, że mamy trzy miejsca, a ja miałabym wejść w miejsce którejś dobrej z dziewczyn, na pewno bym takiej decyzji nie podjęła. Musiałabym się wtedy czuć naprawdę na medal. Formę owszem, w RPA może i jeszcze miałam na medal, ale ta choroba trochę to popsuła. Nigdy nic nie wiadomo! Cieszę się, że raz, Florencja, a dwa, że mamy fajną ekipę, z wielką przyjemnością do niej dołączę. Wierzę, że mogę powalczyć i będę próbowała. Bez jakiegoś wielkiego ciśnienia.

 

Świetny sezon w tym roku, mimo tego że, jak mówisz, ciągle czujesz niedosyt. Ok, powtarzasz, że nie miałabyś motywacji, ale ja i tak bym wolał, żebyś wygrała!

 

No, nie, mistrzostw świata to mi szkoda strasznie! Rzadko masz na mistrzostwach świata taką szansę! I ten dubel!

 

 

Oglądałem to na żywo i mówiłem „Zobacz, dokładnie w tym momencie, ten dubel…!” Jak dla mnie był po prostu decydujący. Tak to wyglądało z mojej perspektywy! Ok, masz za sobą świetny sezon i 15 lat ścigania, gdzie widzisz siebie w tej chwili w Twoim cyklu kariery. Dzisiaj mówiliśmy już o tym, że z jednej strony czujesz się związana z tymi dziewczynami, które jeżdżą już zdecydowanie dłużej, jak Gunn-Rita czy Sabine, a z drugiej strony są dziewczyny jak Julie, czy młodsze nawet. Ty jesteś gdzieś pośrodku. Czy sama też tak się czujesz, pośrodku kariery? Jak siebie odbierasz jako zawodniczkę w tej chwili?

 

Wiesz co? Myślę że teraz jest ten mój taki najlepszy czas, pod względem połączenia i wydolności i doświadczenia.

 

 

30 lat w listopadzie, pamiętam!

 

Jasne, że mogę się jeszcze ścigać 10 lat i wtedy jestem w połowie kariery, natomiast… właśnie wracamy do motywacji. Nie wiem, czy jeszcze wtedy będę miała motywację! Albo inaczej. Jeszcze motywacja, to jak cię mogę, z motywacją do treningów nie mam problemów. I chęć do wygrywania zawsze się znajdzie. Nie da się jednak ukryć, że zawodowy sport to mnóstwo wyrzeczeń, trochę ci życia ucieka. Jasne, masz coś w zamian tego i to jest dla mnie cały czas bardzo wartościowe. Zwycięstwa, to, że ludzie cieszą się z tego, że jeździsz. Kupę ludzi poznajesz, prowadzisz ciekawe życie, podróżujesz. Natomiast z drugiej strony masz całe życie podporządkowane rowerowi. Kurczy się grupa przyjaciół, znajomych, bo jak cię nie ma, to przyjaciół możesz stracić. Ciężko jest o założenie rodziny, to akurat w przypadku każdej kobiety uprawiającej sport jest istotna kwestia. Jednak w wieku 40 lat, jak się skończy karierę, jest już ryzyko, żeby rodzić dzieci. A wracać tak jak Gunn-Rita sobie nie wyobrażam! To jest dla mnie kobieta nieprawdopodobna!

Tak więc uważam, że do robienia dobrych wyników jest to mój najlepszy czas. Zresztą, widzę to po sobie, jak mam równą, stabilną formę. Nigdy w życiu nie miałam takiego równego sezonu. Naprawdę, chyba na palcach jednej ręki mogę wyliczyć treningi, na których się źle czułam! Na wszystkich treningach czuję się dobrze, mogę dokładać, mam dużo lepsze wyniki na treningach, niż miałam rok temu, dwa lata temu. Trenują na mocy, więc to wszystko jest wymierne. Tak więc do wyników czas najlepszy. Z drugiej strony czuję się, jakbym się rozwijała teraz, bo trafiłam do Gianta. Mam tam młodych zawodników. Boże, odmładzam się!

 

 

To jest ciekawy moment…

 

No tak, Jolanda 20 lat, Michi też chyba 20, Henki 24, w ekipie jestem najstarsza! Rok młodszy ode mnie jest Emil, cztery lata Fabian. Czuję się w ekipie znakomicie, jest genialna atmosfera. Jestem na pewno nakręcona razem z nimi. Do tego dość późno w ogóle poszłam za granicę i jest to cały czas coś nowego. Na tę chwilę planuję na pewno Rio, a czy dalej jeszcze podejmę wyzwanie, zobaczymy.

 

 

 

IV. Team 

 

Czym się różni, z Twojego punktu widzenia, po tym sezonie, bycie w międzynarodowym teamie od tego, co miałaś przedtem?

 

Wiesz co, w polskim teamie wszystko było dookoła mnie. Był super po względem warunków i organizacji, natomiast byliśmy trochę odcięci. Jak by nie patrzeć, dla ludzi z zachodu Polska jest zaściankiem, więc różnie na nas patrzyli. Mało kto zagadywał! Zauważyłam, że odkąd przeszłam do Gianta, ludzie zupełnie inaczej mnie traktują.

 

 

Stałaś się bardziej rozpoznawalna?

 

Rozpoznawalna zawsze byłam! Ale mało kto gdzieś zagadywał, chyba że ja zagadałam.

 

 

Masz teraz więcej znajomych?

 

Wow! Teraz utrzymuję praktycznie kontakty ze wszystkimi z czołówki, a kiedyś były to pojedyncze dziewczyny, które zapraszałam na wyścig, albo częściej trafiałyśmy na siebie na zawodach.

 

 

No dobrze, ale z czego to według Ciebie wynika?

 

Wiesz co… Sądzę, że ludzie myśleli, że my, jako polska ekipa, byliśmy zamknięci w swoim środowisku i w ogóle nie byliśmy zainteresowani tym, co się dzieje na zewnątrz. Co oczywiście było nieprawdą.

 

 

Ciekawe jest w tym momencie postrzeganie Polaków za granicą…

 

Teraz, siłą rzeczy, im więcej jestem na językach, to i ja znam więcej ludzi. Poza tym na pewno w teamie mamy dużo większą więź i z Shimano, dla którego ekipa jest bardzo ważna i przede wszystkim z Giantem, który jest głównym sponsorem. Tego mi zawsze brakowało, jak jeździłam w CCC i we wcześniejszych ekipach. Fajnie, mieliśmy supersponsora, jakim był Scott, ale Scott prawie wcale tego nie wykorzystywał. Kontakt był nikły. Dopiero jak zostałem mistrzynią świata, to zaprosili mnie na event do Toskanii i wykorzystywali mnie do reklamy. Dopiero po wielu latach, jak jeździłam na ich rowerach.

 

 

Można było odnieść takie wrażenie. Nino i Florian, głównie faceci.

 

Nigdy nie zwracałam na to specjalnie uwagi, ale teraz widzę różnicę. To jest też fajne, bo czuję, że jestem dla Gianta ważną zawodniczką. Oczywiście, także istotnym czynnikiem marketingowym, ale dzięki temu to też nadaje większego sensu mojej jeździe, moim wynikom.

 

 

Jako jedyna z byłego teamu się odnalazłaś, Twoje wyniki świadczą o tym, że to była dobra decyzja. Czy mimo wszystko brakuje Ci czegoś z CCC?

 

Na pewno, całej ekipy mi brakuje. Myśmy współpracowali ze sobą bardzo długo i zżyliśmy się. Owszem, po iluś tam dniach poza domem, tylko w naszym gronie, bywały momenty, gdy wszyscy siebie nawzajem denerwowaliśmy, mieliśmy siebie dosyć, ale generalnie i z dziewczynami i z chłopakami z obsługi byłam bardzo związana. Teraz jestem bardziej samodzielna, wszystko sobie organizuję sama, trenuję sama, zaczęłam współpracę z nowym fizjoterapeutą z Jeleniej Góry, który akurat też przeszedł do Gianta, więc to też jest super. Aczkolwiek wcześniej ta paczka, jaką mieliśmy, była jak rodzina. Zresztą dalej jest! Utrzymujemy ze sobą kontakty i wszyscy są dla mnie bardzo ważni, nadal. Natomiast nie ma już czegoś takiego, że mam wokół siebie cały czas grupę, powiedzmy, czterech osób, dla których mój wynik jest wspólnym celem. Czasami tego mi brakuje. Samodzielność z jednej strony jest fajna, ale z drugiej…

 

 

Jak Twój team jest zorganizowany, jak to dokładnie wygląda? Dostajesz na początku sezonu rozpiskę, gdzie masz jechać i później ktoś zajmuje się tym, żebyś dotarła na miejsce, żeby dotarł tam twój rower?

 

Ustalamy kalendarz startów, priorytetem są oczywiście Puchary Świata, mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata. Są wpisane w kalendarz wszystkie wyścigi Bundesligi, ale jeśli któryś nie pasuje do mojego programu, to mogę nie jechać. Ale jest to wskazane.

 

 

Czy ma znaczenie, że Niemcy to duży rynek sprzedaży?

 

Też, ale przede wszystkim to, że Bundesliga jest silnie obsadzona, to wyścigi najlepsze medialnie. Jeździmy też wyścigi typu HC, np. w Szwajcarii (akurat tym razem nie startowałam, bo byłam na zgrupowaniu wysokogórskim). Teraz też moja ekipa jedzie np. do Malezji, na wysoko punktowany wyścig. Podobne były wyścigi na Cyprze. Do tego mamy – przynajmniej w tym roku tak było – jedno zgrupowanie treningowo-organizacyjno-wyścigowe, na Cyprze, gdzie kręciliśmy filmy i zdjęcia, część się ścigała (ja nie, z powodu nogi).

 

 

Takie wczasy integracyjne?

 

Bardzo pracowite zgrupowanie! Ale super je wspominam. Wszystkie dziewczyny mieszkałyśmy w jednym apartamencie, włącznie z Marianne Vos, razem gotowałyśmy, super. Do tego mamy treningi techniczne, z Oskarem Saizem, który jest trenerem Dannego Harta. W ubiegłym roku nie mogłam w nich uczestniczyć z powodu nogi, ale w tym roku już planujemy je na jesień. To super sprawa, zwłaszcza na początku sezonu. Oskar będzie nam pokazywał ćwiczenia, które później możemy od razu wpleść w program treningowy. Fajnie, że jest to na samym początku przygotowań. Oskar pomaga nam też na pucharach. Też ma bardzo napięty grafik, bo pomaga i nam, i grupie downhillowej, ale zawsze znajduje czas, żeby z każdym przynajmniej jedną, dwie rundy przejechać. Pomaga nauczyć się optymalnych ścieżek, pokazuje, jak pokonywać określone elementy, ale przede wszystkim jak szukać najszybszej ścieżki. Zwrócić uwagę, jak manewrować przełożeniami, gdzie, na których fragmentach trasy można coś zyskać, odpocząć. To jest cenne. Jest menadżer, który zajmuje się lotami. Z tym że przyznaję, że bardzo często jest tak, że ja sama wybieram sobie loty. Wysyłam, że chcę lecieć wtedy i wtedy, i kupują mi bilet, po prostu. Wtedy wiem, że odpowiada mi połączenie – bo np. zaplanowałam sobie ciężki trening, a dowiaduję się, że mam lecieć. Tak to wygląda. Jest kilku fizjoterapeutów, kilku mechaników, ale nie dlatego, że akurat tylu ich potrzebujemy, tylko dlatego, że się wymieniają. 

 

 

Czy twój trening, jako taki, poza tym, że masz zajęcia z Saizem, zmienił się w sposób szczególny w stosunku do lat ubiegłych?

 

Bazuję na tym wszystkim, czego się nauczyłam, trenując z Markiem (Galińskim – przyp. red.). Wprowadziłam elementy treningu, który gdzieś tam pojawił się w czasie rehabilitacji i się okazało, że jest fajny, np. bardzo dużo stabilizacji.

 

 

Właśnie, chciałem spytać dokładnie o core stability!

 

Też jeżeli chodzi o trening na siłowni, staram się jak najmniej korzystać z przyrządów, a jak najwięcej wykorzystywać ciężar własnego ciała. Mam fizjoterapeutę, który jest zwariowany na punkcie nowinek treningowych, co chwilę mnie próbuje namówić na nowe ćwiczenia. Przyznaję, że czasem jestem oporna. Sporo tych zmian było, choć podstawą jest niewątpliwie trening rowerowy. Trochę inaczej przeprowadzam też treningi techniczne. Kiedyś w ogóle nie trenowałam techniki, potem, jak już trenowałam, to przeważnie polegało to na zjazdach i na zjeżdżaniu wyciągiem, np. w bikeparku w Livigno. A teraz to już bardziej są to konkretne elementy techniczne, np. właśnie dropy, skoki, wchodzenie w zakręty. Tego typu rzeczy.

 

 

Gdzie widzisz największe możliwości w poprawie swoich wyników? Co sama chciałabyś poprawić, bo widzisz, że masz jeszcze potencjał?

 

Technika cały czas, bardzo dużo! Nawet rozmawiałam z Oskarem po Pucharze Świata w Hafjell i mówił, że tak patrzy na mnie i się zastanawia, jak ja z takimi umiejętnościami mogę jeździć tak szybko. Generalnie mam bardzo dużo do poprawy, zwłaszcza teraz, tak jak na mistrzostwach świata. My z Julie byłyśmy bardzo równe, jeśli chodzi o siłę. Dla przykładu, gdybym miała topową technikę, to bym ją tam wyprzedziła tym skrótem.

 

 

Chodzi o ostatni zjazd!

 

Ale nie czułam się na siłach, żeby pojechać skrótem tak szybko. Mimo tego pecha (chodzi o dubel, który zablokował atak – przyp. red.), miałam jeszcze szansę, żeby wygrać wyścig. W momencie, gdy różnice między zawodniczkami są tak małe, na technice bardzo dużo zyskujesz. To nie jest tylko szybkość, szybsze zjeżdżanie, ale też odpoczynek na zjeździe. To dużo. Tym bardziej patrząc na to, jakie trasy mamy, coraz bardziej ekstremalne. To jedno. A dwa, to już taki szczegół treningowy. Czasami brakuje mi depnięcia chwilowego, jestem dobra na długich podjazdach, a jak trzeba nagle zawalczyć, np. przed zjazdem, gdy trzeba wjechać jako pierwsza, czasem mi się uda, ale generalnie mogę to jeszcze poprawić. 

 

 

Jak planujesz trenować ten drugi element, o technice już mówiliśmy.

 

Myślę, że tu właśnie mogłyby mi pomóc wyścigi na szosie, atakowanie czy doganianie ucieczki. Wiadomo, jest tyle różnych treningów, które są potrzebne, że czasami po prostu brakuje mi czasu! Trenuję bardzo dużo, wiem, jakie treningi mi służą i wiem, że z nich nie chcę rezygnować, ale faktycznie trudno wpleść jeszcze coś nowego.

 

 

Ile godzin w tygodniu przeciętnie trenujesz?

 

Około 20 godzin. Dużo, niedużo… do średniej wliczam dni wolne. Przeważnie trenuję trzy dni, dzień wolny, trzy dni, dzień wolny. I wychodzi mi średnio 3-4 godziny dziennie.

 

 

Kto jest obecnie Twoim trenerem?

 

Ja. Niestety Marek pracuje teraz z Rosjanami. Tak naprawdę wykorzystuję to, co z nim zaczęłam robić przez ostatnie półtora roku. Zasadniczo kopiuj-wklej plus modyfikacja w zależności od samopoczucia. No i czasami wprowadzam coś swojego, typu ten trening techniczny. Ale to wszystko dodatkowe jest uzupełnieniem treningu bazowego.

 

 

Dokształcasz się, jeśli chodzi o trening?

 

Bardziej na zasadzie podpatrywania tego, co robią inni, np. byłam na zgrupowaniu z Aleksandrą Engen w tym roku. Był u mnie na zgrupowaniu Fabian Giger, który jeździ z jednym z najlepszych szwajcarskich trenerów. Mogę też podpatrywać Emila Lindgrena. Nie Jolandę, bo ta trenuje zupełnie bez planu.

 

 

Tak?

 

Dla przykładu Marianne Vos też tak jeździ, bardzo często na samopoczucie. Przed Igrzyskami w Londynie wyrzuciła wszystkie mierniki, bo już świra dostawała, patrząc na tętno i moc. I powiem ci, że to jest bardzo dobre. Bo czasami jadę, patrzę na moc i się stresuję, że jadę za wolno. Dokręcam i doprowadzam się do tego, że się zajeżdżam. Tak było np. w Val di Sole.

 

 

Myślisz o tym, by z kimś współpracować, jako z trenerem lub doradcą?

 

Nie znalazłam jeszcze takiego autorytetu, jakim jest dla mnie Marek. Zdecydowanie wolę korzystać z tego, co z nim wypracowałam, czasami zadzwonić i się doradzić. Taka supersamodzielna to nie jestem i potrzebna mi jest czasami jakaś pomoc. Gdybym znalazła kogoś takiego, to może… Na razie łudzę się jeszcze, że Marek wróci z Rosji.

 

 

 

V. Sprzęt 

 

Jakie masz w tej chwili podejście do sprzętu? Trening to jest jeden aspekt, a sprzęt? Pamiętam, że kiedyś jakbyś niespecjalnie zwracała na to uwagę. Czy to się mocno zmieniło? Dopóki rower jechał, nie przejmowałaś się.

 

Zwracam uwagę bardzo, natomiast w tym roku na początku zwracałam uwagę przede wszystkim na siebie i swoją formę. Miałam tyle do zrobienia, że rower był… Ważne, żeby mi się na nim dobrze jechało i żeby był niezawodny, ale nie wariowałam za bardzo, jeśli chodzi o wagę. Jasne, dobór opon jest zawsze ważny i tu mam stale dylemat. Zwłaszcza teraz, jak dostaliśmy nową, fajną oponę Schwalbe, prototyp, Thunder Burt. Jest dość lekki, ale niestety podatny na przebicia. Jest zawsze ryzykowne, żeby go brać, ale też jest lżejsza i szybsza. Przed mistrzostwami świata bardzo się już skupiłam na rowerze, z tego względu, że ileś tam razy w sezonie byłam już druga i zawsze niewiele brakowało. Wiedziałam np., że jeśli jadąc na jednej tarczy, uda mi się przekręcić, to dużo zyskam.

 

 

Trenowałaś wcześniej jazdę z jedną tarczą? Czy było to rozpoznanie bojowe?

 

Nie miałam potrzeby trenowania z jedną tarczą. Musiałam tylko przejechać trasę wyścigu, czy jestem w stanie to przepchać, czy nie. Poćwiczyłam na zgrupowaniu w Livigno na tym rowerze, więc oczywiście na nim jeździłam, ale to nie to, żebym musiała nauczyć się jeździć na jednej tarczy.

 

 

Gdy sam usiadłem na rower z XX1 to szukałem lewej manetki!

 

Może na treningu miałam coś takiego, raz czy dwa, ale na wyścigu zupełnie nie.

 

 

Czy masz jakieś informację, że Shimano zgodzi się na używanie jednej tarczy? Zawodnicy chcą.

 

Gdybym nie miała zgody Shimano, to oczywiście nie jechałabym na jednej tarczy.

 

 

Absalon też jeździ na jednej w tej chwili.

 

Absalon, Fluckinger… myślę, że wszyscy liczą na to, że powstanie grupa Shimano i myślę, że prędzej czy później na pewno będzie to miało miejsce.

 

 

To logiczne, taka jest potrzeba rynkowa.

 

Tak naprawdę to i tak będzie to sprzęt do ścigania. Nigdy w życiu nie kupiłabym sobie jednej tarczy, bo po co.

 

 

Zakończenie sezonu to szosowe mistrzostwa świata i Malezja, tak?

 

Raczej tak. Jeśli coś mi wpadnie do głowy, to może polecę na Roc d’Azure. Jeżeli nie Malezja. Potem chwila w Polsce i wakacje.

 

 

Kiedy wakacje i kiedy zaczynasz nowy sezon?

 

W tym roku jadę na przełomie października i listopada, bo akurat tak moja paczka się zebrała i przez to rozpocznę przygotowania trochę wcześniej niż w ubiegłym sezonie. A zaczynałam na początku listopada. W sumie będzie podobnie. Początek czy połowa listopada, to już będę trenować, tym bardziej, że mamy możliwość zgrupowania z Oskarem. To będzie takie zabawowe wprowadzenie, z nastawieniem na technikę.

 

 

Cel na przyszły rok?

 

Mogę ci zdradzić, że Marianne Vos będzie w przyszłym roku więcej jeździć w MTB, w miarę możliwości. Bo kalendarz jest slaby, nie wiem, jak jej uda się to pogodzić. Odejdzie też z teamu jedna dziewczyna, Pauline Prevot odchodzi na szosę. A ja? Chcę wygrywać! Generalka Pucharu Świata to zdecydowanie cel numer jeden.

 

 

Widzisz, że pojawiają się nowe dziewczyny. Przychodzi taka młoda, zdolna… i widzisz, że nagle w czubie jeździ. Było w tym roku parę takich przypadków. 

 

Oczywiście, największym zaskoczeniem była w tym roku Tanja. Owszem, jeździła nieźle, gdzieś tam kiedyś miała brąz na mistrzostwach Europy, w dysze potrafiła pojechać, ale nigdy w ósemce nie była. A teraz nagle wygrywa! 

 

 

Też przed tym sezonem zmieniła trenera, to też jest jakiś efekt zmiany pozytywny, myślę że w Twoim przypadku to zadziałało.

 

Na pewno. Wiesz co… przychodzą i tyle, trzeba to zaakceptować. Wiele młodych ma świetną technikę, jak np. Jolanda. One powodują, że my, „starsze” dziewczyny, musimy poświęcić dużo uwagi technice.

 

 

Masz zamiar w tym roku np. na enduro polatać?

 

Z wielką chęcią, jeśli tylko mi się to uda, to tak!

 

 

Myślę, że w rowerze XC powinna być sztyca regulowana.

 

A wiesz, że Oskar mi mówił, że Giant pracuje nad podobnym rozwiązaniem. W sumie to nie wiem, czy możemy o tym mówić…

 

 

Ale dla mnie to oczywiste rozwiązanie! Dziwię się, że to nie jest stosowane.

 

Giant pracuje nad elektronicznym rozwiązaniem, by manetka była na kierownicy. Masz guziczek i ciach!

 

 

A czy myślałaś o tym, żeby już w przyszłym roku wystartować w wyścigu enduro?

 

W tym roku chciałam, ale nie wyszło!

 

 

W tych dalszych planach, ujmijmy to tak ogólnie, myślisz o zintegrowaniu czegoś poza XC?

 

Enduro jest tak naprawdę lepsze dla zjazdowców niż dla ludzi z XC, albo dla wybitnych krossowco-zjazdowców. Tak jak Cecile Ravanel się przerzuciła – tyle że ona tak naprawdę wywodzi się z downhillu, a przeszła na XC. Jolanda moim zdaniem będzie genialna na enduro, ale ona zjeżdża nieprawdopodobnie szybko. Nie wydaje mi się, żebym miała szanse walczyć w enduro, a umówmy się, że chcesz startować w czymś, co ci dobrze idzie i wygrywasz.

 

 

Etapówka jakaś, kuszą Cie takie rzeczy?

 

To jest takie rozmijanie się trochę. Jasne, że fajnie. Długie etapówki – teraz jadę Langkawi – treningowo to nie jest dobre, to jest wycinka organizmu. Marketingowo nie ma to żadnego znaczenia. Dużo większy prestiż ma XC, wolę się skupić na wygraniu Pucharu Świata. Więc na razie nie. Cross country podoba mi się najbardziej. Jedyne, co mnie martwi, to to, co zamierzają zrobić z eliminatorem. Możliwe, że wprowadzą obowiązek startów, w formie eliminacji dla pierwszych 30 zawodników z rankingu. To miałaby być kwalifikacja do rozstawienia na starcie w XC. Nie mam do tego predyspozycji, dlatego nie lubię. Poza tym niby się ścigasz 2, czy 3 minuty, ale de facto siedzisz 5 godzin na rowerze. Eliminator jest też dużo bardziej niebezpieczny. Duża prędkość, krótki odcinek, wszyscy idą na wyrzyganie, na łokcie. Nie przepadam i liczę na to, że nas nie będą zmuszali! 

 

 

Informacje o autorze

Autor tekstu: Grzegorz Radziwonowski, g.radziwonowski@magazynbike.pl

Zdjęcia:

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »