Oprócz braku wygody dochodzi jeszcze bardzo popularna opinia, że w mieście na rowerze jest po prostu niebezpiecznie, a prawdopodobieństwo wypadku jest większe niż prawdopodobieństwo braku wygranej w Lotto. Tego typu opinie wspierane są również przez niektórych przedstawicieli władz miasta. Potwierdzeniem istnienia pewnego rodzaju mentalności niech będzie cytat z wypowiedzi rzecznika prasowego Zarządu Dróg Miejskich: „Warszawa to nie wieś, żeby po niej rowerem jeździć”.
Z w większości płaskim terenem nie ma oczywiście co dyskutować, gdyż właśnie tym charakteryzują się niziny, a duże miasta rzadko powstawały na zboczach ośmiotysięczników. Zarówno jednak Warszawa, jak i okolice, mogą okazać się bardzo ciekawym miejscem na spędzenie czasu bez konieczności wyjeżdżania na trasy Kampinoskiego Parku Narodowego czy za Wilanów, gdzie kolarzy i triathlonistów jest w weekendy więcej niż mieszkańców okolicznych wiosek. Proponuję ideę leniwego snucia się w pobliżu centrum. Nie jazdę treningową ani grupową, a czystą turystykę dla osoby, która niby już wszędzie była, ale zawsze znajdzie coś nowego. Zresztą, zwiedzania czegokolwiek w grupie nigdy nie lubiłam, dlatego na „naszą” trasę wyjechaliśmy we dwoje.
„UWAŻAJ, TO NIE CHMURY, TO…”
Na początek warszawskiej rundy wybrałam miejsce, którego nikt nigdy nie przegapi i nie pojedzie w inne, podobne. Bowiem przykładowo, umówienie się w Warszawie „pod narodowym” skutkuje nierzadko tym, że stoisz i czekasz przy muzeum, a druga osoba podziwia w tym samym czasie stadion, również zwany narodowym. Albo kiedy jesteś na środku Starego Miasta, w pobliżu syrenki, twój niedoszły kompan przejażdżki rozgląda się, czy nie nadjedziesz zza rogu podobnego pomnika, tyle że nad Wisłą. Dlatego startujemy z samego serca miasta, czyli spod Pałacu Kultury i Nauki. Wielu sądzi, że powinien zostać zburzony, przypinając mu łatkę reliktu komunizmu, trudno jednak znaleźć w Warszawie drugą równie charakterystyczną budowlę, której wnętrza (częściowo w stylu art déco) byłyby świadkami tak wielu ciekawych wydarzeń, a i zakamarki (42 piętra i 3288 pomieszczeń) kryją sporo tajemnic. Jedno jest pewne, bez Pałacu Warszawa byłaby zupełnie inna.
„KRAKOWSKIE PRZEDMIEŚCIE ZALANE JEST SŁOŃCEM”
Ze skrzyżowania głównych ulic Śródmieścia jedziemy ścieżką rowerową w stronę Królewskiej, gdzie można przejechać przez Park Saski, by dotrzeć na Miodową i warszawską Starówkę. Nasza trasa będzie dalej prowadziła jedną z najładniejszych warszawskich ulic, czyli przez Krakowskie Przedmieście, pełne malowniczych kamienic, sklepów, restauracji i kawiarenek, na którym ruch jest niewielki, a w weekendy dla samochodów zamknięty.
Niestety, tym razem słońce schowało się już za budynkami. Skręcając w lewo, dojeżdżamy do Wisły, po drodze zaliczając zjazd ul. Tamka, który wraz z popularną Agrykolą jest jednym z nielicznych warszawskich wzniesień. Razem z ulicami Obozową i Karową mogą stanowić pętlę, której przejechanie w odpowiednim tempie, oczywiście przy bardzo bogatej wyobraźni, pozwoli wam poczuć się jak w górach, i to w klimacie Roubaix z racji brukowanej nawierzchni tej drugiej. Może nie widać ośnieżonych szczytów i aut jakby więcej, ale po paru rundach zadyszka gwarantowana.
KRAKOWSKIE PRZEDMIEŚCIE
Tego dnia niestety nie załapujemy się na słońce pozłacające bruki ulicy.
POPOŁUDNIE NAD WISŁĄ
Docieramy nad Wisłę. Obcokrajowcy zjawiający się w Warszawie są zawsze szczerze zdziwieni dzikością rzeki (i jej częściowym nieuregulowaniem), która w środku miasta z dużą ilością zieleni wzdłuż brzegów tworzy jeden z ważniejszych korytarzy powietrznych regionu i daje Warszawie dwunaste miejsce wśród najbardziej zielonych 50 miast wybranych krajów OECD wg TravelBird (licząc metry zieleni na mieszkańca). W ostatnich latach doczekaliśmy się tu bulwarów z prawdziwego zdarzenia, na naprawdę świetnym poziomie, zarówno estetycznym, przyrodniczym, jak i kulturalnym.
Długo remontowane tereny ze względu na dobre skomunikowanie z resztą miasta (m.in. stacja II linii metra) latem przyciągają tłumy, jednak osobna ścieżka rowerowa (i rozważna jazda) pozwoli wam zaznać przyjemności bez zderzania ze spacerowiczami i, co za tym idzie, uniknąć oblania przez nich piwem, które leje się tu strumieniami. Sama najchętniej odwiedzam te tereny w tygodniu, w ciągu dnia. Czasem mijam tylko nieliczne osoby z psami, a zimą mam przyjemność przebywania tu w kompletnym odosobnieniu, licząc na to, że gdzieś dostanę coś ciepłego do picia zamiast zamarzniętej wody z bidonu, a brak innych osób pozwoli na spokojny odpoczynek bez strachu, że mój rower zniknie w obcych rękach w oddali.
Obecnie mamy nad Wisłą tyle barów o wakacyjnym klimacie, z leżakami i piaskiem pod stopami, knajp z dobrym menu, kawiarni, klimatycznych światełek i innych atrakcji, że nie sposób je wymienić. Co jakiś czas organizowany jest nad Wisłą również festiwal smaków różnych krajów, a nawet małe targi mody rowerowej. Na pewno nie odjedziecie stąd głodni, a po zaspokojeniu podstawowych potrzeb możecie śmiało wyruszyć w poszukiwaniu czegoś bardziej dla duszy niż dla ciała. Znajdziecie tu przedstawienia teatralne, stand‑upy, obejrzycie filmy plenerowe, wystawy i będziecie mogli przebierać wśród innych wydarzeń. Po drugiej stronie Wisły rozpalicie ognisko i posiedzicie na nieco dzikszej części plaży.
PRAGA (PODOBNO) NIE WARSZAWA
Tym razem opuszczamy jednak bulwary bez dłuższego postoju (oprócz kilku zdjęć na Moście Świętokrzyskim, do których zachęca piękne słońce) i Mostem Gdańskim ruszamy na Pragę. Zielona konstrukcja pokryta starymi deskami przypomina most Wolności w Budapeszcie i jest idealnym miejscem do sesji zdjęciowych i planów filmowych. Przy okazji mamy tu do dyspozycji bezpieczną ścieżkę rowerową i to właśnie nią dotrzemy za chwilę do najciekawszej warszawskiej dzielnicy.
Praga przez wielu kojarzona jest z biedą, przestępczością, bałaganem i patologią wszelkiego typu, nigdzie jednak nie znajdziecie takiego klimatu. Szczególnie że wojna obeszła się z tą częścią miasta dość łagodnie, a dostępność metra, częściowa rewitalizacja i zmiany obyczajowe nie zmuszają już do ciągłego trzymania się za portfel i oddalają obawy o powrót do domu z podbitym okiem. Najbardziej sprzeczne z wizerunkiem Warszawy są tu ulice Stalowa, Mała, Brzeska i Ząbkowska. Jeśli traficie akurat na gorący dzień, zarówno stare (niestety zaniedbane) kamienice, jak i przydrożna roślinność na Stalowej pozwolą poczuć się jak we Włoszech.
ULICA STALOWA
Klimat śródziemnomorski w środku Europy.
Najwięcej atrakcji skumulowanych w jednym miejscu można jednak znaleźć na Ząbkowskiej, w weekendy zamykanej dla ruchu, by na brukach znalazło się miejsce dla artystów, wydarzeń kulturalnych i sportowych (można wziąć ze sobą rakietki do ping‑ponga). Również kilka innych zakątków Pragi Północ słynie z alternatywnych barów, w których usłyszycie niekomercyjną muzykę, także na żywo, wypijecie mało znane piwa (w tym na pewno bezalkoholowe) i poczujecie się po prostu inaczej. Na Ząbkowskiej polecam szczególnie kultowe „W oparach absurdu” (facebook.com/ woparachabsurdu) oraz „Caffee & Bistro Galeria Sztuki” (caffee.stanowski.pl). Dlaczego? Przekonajcie się sami.
„PACHNIAŁO SZALONYM, ZIELONYM BZEM…”
Z Pragi wyjeżdżamy nieco tajemniczą drogą, której nie ma jeszcze na mapach Google’a, więc jest mała szansa, że już tam byliście. Po przejechaniu tzw. Trasy Świętokrzyskiej, ulicą Zabraniecką, a następnie Chłopickiego i Ostrobramską (ścieżką lub ulicą), dostaniecie się w kolejny malowniczy region Warszawy, gdzie królują duże domy jednorodzinne, kafejki, małe restauracje i mnóstwo zieleni, czyli odwiedzamy Saską Kępę. Przez długie lata mieszkali tu artyści, aktorzy, architekci, muzycy i poeci. Długo zastanawiałam się, którą z licznych kafejek wybrać na ciastko, i padło na jeden z najbardziej charakterystycznych lokali pod parasolami, czyli kawiarnię „Francuska Trzydzieści” (facebook.com/francuska. trzydziesci), w której zjecie wyjątkowo puszysty sernik i kilka innych świetnych ciast oraz naleśniki, zarówno słodkie, jak i wytrawne.
FRANCUSKA TRZYDZIEŚCI
Kawiarnia pod parasolkami.
ZAMIAST KAWY CIASTKO Z PIZZĄ
Niestety, tym razem nie wypiliśmy kawy, gdyż godzina była już wieczorna, a właśnie ta pora jest najlepsza na przejazd kolejną atrakcją Warszawy, czyli Mostem Łazienkowskim ze specjalną kładką dla pieszych i rowerzystów, z której możecie podziwiać panoramę miasta i złote odbicia słońca (lub księżyca) w Wiśle. Jeszcze kilka lat temu było to miejsce kompletnie niedostępne dla rowerów i dopiero pożar mostu skłonił władze do zaprojektowania tej komunikacyjnie bardzo potrzebnej ścieżki, która łączy się ze znanym wam już, kilkukilometrowym bulwarem, na którym powstał pumptruck, znajduje się warsztat rowerowy i gdzie zjecie pyszną pizzę z prawdziwego pieca w „Dwa osiem” (facebook.com/dwadziesciaosiem).
OSTATNI PODJAZD I DO DOMU
Trawiąc ostatnie kęsy kolacji (poprzedzonej deserem!), wracamy do Mostu Świętokrzyskiego i ruszamy na podjazd ulicą Oboźnią, gdzie na swoich licznikach zobaczycie i poczujecie w nogach 8% nastromienie. Krótką, ale bogatą w nieoczywiste atrakcje trasę kończymy jazdą odrestaurowaną w ostatnich latach ulicą Świętokrzyską. Wzdłuż niej prowadzi zarówno asfaltowa ścieżka, jak i czerwony pas, który jest moją ulubioną rowerową infrastrukturą miejską (pewnie dlatego tak często bywam na bulwarach wiślanych). Przed wami znowu Pałac Kultury i wszystkie inne atrakcje centrum miasta, z których możecie korzystać już bez szosy pod ręką.
MOST GDAŃSKI
Na pewno widzieliście go w filmach i teledyskach.
KAMILA PANASIUK
Fotograf i właścicielka znanego w całej Warszawie jamnika Freddiego. Na rowerze jeździ od zawsze, od niedawna prowadzi blog cyclingmagic.cc i chce wierzyć, że za przykładem tego roku żadnej zimy z szosą nie spędzi już w Polsce. Zdjęcia cierpliwie pomagał wykonać Marcin Rola.
Jeśli chcecie przejechać naszą trasę, TUTAJ możecie ją ściągnąć z KOMOOT.
Wiosną objechaliśmy na szosówkach Katowice. Jeśli macie ochotę poczytać o stolicy Górnego Śląska, czy warto tam zaglądać, zapoznajcie się z naszym reportażem TUTAJ.
Tekst ukazał się w TOUR 3/2018.
Jego wersję elektroniczna znajdziecie w eKiosk.