Bike Maraton Kowary albo chwała bohaterom

20 lat minęło

 

Nie da się ukryć, że należę do tej grupy, która pamięta jeszcze pierwszą edycję Bike Maratonu w Górzyńcu. Więc tegoroczny sezon, 20 już w historii imprezy, ma dla mnie w pewien sposób także znaczenie symboliczne. Czuję do niej pewien sentyment, ale jednocześnie i przyznam, że bywałem znużony. Po mniej więcej 10 latach ścigania się rok w rok miałem przerwę, powracając na start tylko sporadycznie. Bo ile razy można startować na tych samych trasach? Fakt, drugi czy trzeci jeszcze porównuje się czasy, ale piąty? Dlatego też z entuzjazmem witam za każdym razem nowe trasy i lokalizację. Działa to na mnie motywująco. Nawet jeśli nie jestem w wybitnej formie, to wyjątkowa atmosfera przyciąga, a jeśli dojdzie do tego jeszcze atrakcyjna runda? To jest to!

 

 

Dlaczego Kowary?

 

Powód był prosty – oprócz nowej lokalizacji, atrakcyjnej, bo u stóp Śnieżki, także profil trasy. 1800 metrów przewyższeń na Mega i 46 kilometrach (!) mogło oznaczać tylko jedno – prawdziwe wyzwanie. Tradycyjnie startuję na dystansach Mega z bardzo prostego powodu, standardowo zawierają to, co jest w danych miejscówkach najlepsze. Fin i Classic są za krótkie, omijając atrakcje, Giga zwykle powtarza pętlę, by nazbierać kilometrów. A jeździć w kółko nie lubię! Także tym razem padł więc wybór na Maga. A trasy do wyboru wyglądały tak:

 

 

Pozostałe profile wysokościowe możecie zobaczyć na stronie organizatora, ale zęby Mega szczerzyły się następująco!

Procedura startowa

 

Czasy mamy, jakie mamy, oznacza to też zmiany w organizacji startów. Co ma swoje dobre strony. Staranie o rozdzielenie uczestników powoduje, że luźniej jest na trasach, przy dobrej „budowie” trasy w dodatku stawka się jeszcze rozciąga. Tak było i tutaj. O 10 wystartowało Giga, o 10:30 Fun, a od 11 co 15 minut startowały sektory Classic/Mega. Tym razem było ich cztery, a ja celowo wybrałem ostatni. Przy tej ilości przewyższeń jasne było, że i tak każdy jedzie swoim tempem. A że Classic skręcał już po około 9 kilometrach i na końcu pierwszego podjazdu, logiczne też było, że najpóźniej w tym momencie zrobi się luźniej.

 

 

Jazda!

 

Błogosławieni ci, którzy tego dnia mieli odpowiednio miękkie przełożenia, blokadę amortyzacji, sztycę regulowaną i…. zapas napojów na trasie. W moim przypadku te elementy zdecydowanie pomogły, bo trasa była bardzo wymagająca. Mogli się przekonać o tym dojeżdżający już do pierwszego zjazdu, gdy po kilku kilometrach asfaltu i szutrów wpadali w żleb pełen szybkich kamieni. Lekki full z opuszczaną sztycą był tu najlepszym wyborem, zdecydowanie ułatwiając przeżycie. To samo zresztą dotyczyło tym razem całej trasy, bo przypominała przeplatankę stromych podjazdów z nie mniej stromymi zjazdami. Tyle, że te drugie poprowadzono nie bawiąc się w niuanse, głównie prawdziwymi, górskimi szlakami. Morze korzeni, progi, luźne kamienie – było wszystko! Dawno nie jechałem tak wymagającą trasą. Wydaje się, że z Rudaw Janowickich wyciśnięto wszystko co najlepsze, dorzucając jeszcze parę smaczków. Oczywiście, niektóre fragmenty były odwiedzane przez Bike Maraton już wcześniej i wyglądały znajomo. Co nie zmienia faktu, że były rewelacyjne. W moim przypadku rumakowanie skończyło się po jednym z nich, czyli słynnej Łopacie. Ten podjazd, nawet jeśli ma końcówkę asfaltową, jest absurdalnie stromy. Uparłem się, by go wyjechać i się udało, ale kolejne podjazdy pokazały, że to koniec moich możliwości. A do mety było jeszcze parę ścianek, po asfalcie, ale i poza nim. Ostatnią godzinę z pokorą patrzyłem tylko na licznik i starałem się koncentrować na zjazdach, by głupio nie skończyć rywalizacji gdzieś w krzakach. Szacunek dla wszystkich, którzy przetrwali tę trasę i upał! Pomimo regularnego sięgania po bidon w moim przypadku naprawdę czułem się ugotowany. Ba, w pewnym momencie nawet zazdrościłem tym z Classica, że mieli krótszy dystans!

 

Tradycyjnie więcej informacji na temat tej edycji i kolejnych znajdziecie na bikemaraton.com.pl

 

 

Startowałem na ucustomowych Canyonie CF SL 8.0, z nowym Sramem GX Eagle, kołami Trailmech/Nextie budowanymi na zamówienie przez dandy Horse Wheels nową generacją opon Schwalbe 29×2,35 (!) Racing Ray/Racing Ralph

 

 

 

Informacje o autorze

Autor tekstu: Grzegorz Radziwonowski

Zdjęcia: Grzegorz Radziwonowski

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »