Rowery? Lepsza byłaby strzelba!
Tylko nie za blisko! Tak na tej wyprawie brzmi podstawowa zasada i mam ją właśnie przed oczami.
Leżę zmęczony na ziemi i patrzę na czarną wdowę przede mną. Na pustyni Arizony wszystko chce cię ugryźć albo ukłuć. Fauna – grzechotniki, pająki, skorpiony i rzadkie, ale śmiertelnie groźne jaszczurki. Podobnie flora – zatrute drzewa, kłujące krzaki i czepne kaktusy. Od wszystkiego trzeba się trzymać z daleka.
Punkt startu naszej wyprawy przez pustynię Sonora znajduje się godzinę drogi na wschód od Phoenix. Małe miasteczko nazywa się Superior, ale nazwa wydaje się być ekstremalnie niedopasowana. Farba schodzi z desek płatami, wiele sklepów jest zamkniętych, a szyldy wiszą krzywo. Do tego słońce pali niemiłosiernie, wyciągając z ziemi ostatnie krople wilgoci.
Myśleliśmy, że jesteśmy dobrze przygotowani na naszą bikepackingową wyprawę przez odludną północą część olbrzymiej pustyni Sonora. Pewni siebie wmaszerowaliśmy do małego biura informacyjnego, by powiadomić tubylców o naszych zamiarach. Niepewni i ze zwieszonymi głowami wyszliśmy z niego chwilę później. Urzędnicy uświadomili nam, że miejsce to lepiej poznawać wyposażonym w broń, a nie rowery. Mieszkańcy pustyni nie czekali na nas z otwartymi ramionami.
Poszliśmy prosto do jedynego baru w mieścinie, czas na ostatnią wieczerzę… Co robić, rozważaliśmy. Zarzucić projekt?
Pamiątki z wymarłego miasta. Łuski po nabojach.
Przyspieszony kurs botaniki
Kolejnego ranka nawigowaliśmy przez naszpikowany cierniami gąszcz w kierunku Arizona Trail. Ścieżka wije się na przestrzeni 1280 kilometrów przez cały stan, od północy aż na południe, w okolicy meksykańskiej granicy. Kilka godzin później, u stóp masywu Picketpost, naprawdę znajdowała się przed nami- epicki szlak wijący się wśród imponujących kaktusów saguaro. Mogą mieć po kilka metrów wysokości i liczyć do 200 lat. Nie należy się jednak zbytnio do nich zbliżać, podobnie jak praktycznie do wszystkiego w tej okolicy. Jeśli ktoś nie uważa, odczuje to na własnej skórze. Mimo dużej ostrożności nasze przekleństwa wkrótce głośno wybrzmiały, a ciała pokryły się krwią. Już w południe lekcję cierni mieliśmy za sobą. Błyskawicznie nauczyliśmy się rozpoznawać rośliny na podstawie natężenia bólu, jaki powodują. Najgorsze, albo lepiej najbardziej zajadłe, były kaktusy jumping cholla. Gdy tylko się je lekko poruszy, strzelają setkami ostrych haczyków, które „zdobią” skórę niczym piercing i ma się je na sobie do końca podróży…
Goście na pustyni
Wieczorem namiot rozłożyliśmy w rekordowym czasie i w panice błyskawicznie wskoczyliśmy do środka (zanim wyprzedzą nas jacyś nieproszeni goście). Przed namiotem w tę i z powrotem maszerowały tłuste i włochate ptaszniki. By móc spokojnie zasnąć, w „bezpiecznej” odległości rozpaliliśmy światło, by je przyciągnęło, i sprintem wróciliśmy do namiotu. Zasypiając, myślałem sobie, że to miejsce jest jak gigantyczne terrarium. Budząc się, zauważyłem, że prawdopodobnie źle jednak oceniłem intencje gości… Czarna wdowa jest być może mniejsza niż ptasznik, ale zdecydowanie bardziej jadowita, a w nocy rozwinęła sieć wokół naszego namiotu. Musieliśmy się po prostu pogodzić, że pełnimy tu rolę gości.
Obóz drugiego dnia. Łukasz opatruje poranione nogi pod moskitiera. Najpierw nazbieraliśmy kamieni, traktując je jako amunicje przeciwko kojotom.
Wkrótce potem siedzieliśmy znów w siodłach. Koszmar zamienił się znów w marzenie senne, przynajmniej na jakiś czas. Arizona Trail jest wybitnie przyjemnym szlakiem. Nasze plusowe ogumienie idealnie pasowało do piaskowo‑kamienistego podłoża. Podjazdy były do pokonania, zjazdy przyjemne i długie. Nie czekały na nas żadne trudne wyzwania techniczne, ale trasa wymagała dobrej kondycji. Nie można było nawet na sekundę stracić koncentracji, w każdej chwili mogły pojawić się ciernie albo… wąż.
Na słońce jest się wystawionym przez cały dzień. Cień trzeba wozić ze sobą…Tylko pod plandeka dzienne temperatury w trakcie gotowania są znośne.
Grzechotki i palące słońce
Toczyliśmy się właśnie wąską ścieżką przez pagórkowaty krajobraz, gdy coś się przed nami poruszyło. Paniczne hamowanie skończyło się niemal upadkiem. Kolejne trudne spotkanie z mieszkańcem pustyni. Grzechotnik przed nami jasno dawał do zrozumienia, że nie mamy tu czego szukać. Ostrożnie ominęliśmy go dużym łukiem. Dopiero gdy odetchnęliśmy, dotarło do nas, że dźwięki, które cały czas słyszeliśmy w tle, musiały być ostrzeżeniami grzechotników. Spalone na brąz twarze na moment stały się białe. Nie mogliśmy nic zrobić, trzeba było dalej pedałować na południe.
Pierwszego dnia słońce nad pustynia Arizony paliło bezlitośnie. Olbrzymie kaktusy saguaro nie dają żadnego cienia. Zdecydowanie nie należy się do nich zbliżać.
Suche powietrze sprawiało, że nieustająco byliśmy spragnieni. Latem przeciętna temperatura w Arizonie wynosi 35 stopni, a dni deszczowe zdarzają się rzadko. Gdy uzupełnialiśmy zapasy wody w rzece Gila, trafiliśmy na metalową skrytkę pełną butelek z wodą. Był to zapas bezpieczeństwa dla turystów, którzy zabłądzili albo źle skalkulowali zapasy.
Na zapierającym dech w piersiach płaskowyżu rozbiliśmy nasze nocne obozowisko. Przed kolacją nazbieraliśmy jeszcze kupkę kamieni, amunicję do samoobrony, gdyby w nocy miały nas odwiedzić kojoty. Mimo zmęczenia i lęków byliśmy jednak w stanie podziwiać przepiękny zachód słońca nad pustynią.
Ostatnie kroki po kruchym lodzie
Kolejnego dnia musieliśmy niestety pożegnać epicką królową zakrętów Arizona Trail, to, co widniało przed nami, było zdecydowanie mniej atrakcyjne. Gila jest szeroka, jej wody niepokojąco ciemnożółte, a my musieliśmy się dostać na drugą stronę rzeki. Przeprawialiśmy się w bród, zanurzając do bioder, ale przy okazji czerpaliśmy przyjemność z możliwości odświeżenia. Po szerokiej drodze jechaliśmy następnie w stronę Cochran, wymarłego miasteczka pośrodku niczego, ghost town. Miała tam powstać kopalnia miedzi, pozostały zardzewiałe rury i tablice z nazwami ulic przestrzelone setkami nabojów. Pedałowaliśmy dalej w stronę kiczowatego zachodu słońca. Pod koniec trzeciego dnia wyprawy docierało do nas powoli, że bez zasięgu sieci komórkowej i bez antidotum na jad węży było to dosłownie stąpanie po kruchym lodzie. Na końcu, we Florence, padliśmy sobie w ramiona, zdrowi i niewymownie szczęśliwi. Przeżyliśmy! I to naprawdę całkiem sporo rzeczy, które mogły nas zabić.
Informacje: Arizona-Trail
Trasa
Miejscem naszego startu było Superior, małe miasteczko na wschód od Phoenix. Pustynia Sonora to jeden z największych regionów pustynnych na świecie, niemal dwukrotnie większy niż Polska. Sięga od Meksyku i południowo-wschodniej Kalifornii aż do Arizony. Znana jest też ze swojej bioróżnorodności. Wyprawa trwała trzy dni i przebiegała wzdłuż rzeki Gila i Arizona Trail. Wielokrotnie trzeba było improwizować, bo wiele sekcji okazało się nieprzejezdnych. Po 100 kilometrach wyprawę zakończyliśmy we Florence, na południowy wschód od Phoenix.
Najlepszy czas na podróż
Klimat pustynny w miesiącach letnich jest bezlitosny. Przeciętne temperatury sięgają wówczas 36 stopni. Zimą, nocami, średnia temperatura wynosi 7 stopni. W związku z tym kwiecień/maj i październik to potencjalnie najlepsze miesiące na podróż.
Program obowiązkowy
Na pustyni Arizony najważniejsze są 3 rzeczy… 1. WODA! Koniecznie trzeba zabrać wystarczającą ilość butelek i zawsze pozostawać w okolicach rzek, dzięki czemu będzie można uzupełnić zapasy dzięki filtrowaniu. 2. MOŻLIWOŚĆ WEZWANIA POMOCY! Zasięg sieci komórkowej praktycznie nie istnieje, dlatego w razie potrzeby trzeba mieć ze sobą telefon satelitarny. 3. ZNAJOMOŚĆ PODSTAW PIERWSZEJ POMOCY! Koniecznie należy wcześniej dowiedzieć się, jak właściwie reagować, gdy zostanie się ukąszonym przez jadowite zwierzęta.
Warto pamiętać
Trzeba umieć odpowiednio rozplanować dzień. Rozkładanie i składanie obozowiska wymaga czasu. Mimo systemów nawigacji trasę ukrytą wśród zarośli i piachu można łatwo zgubić. Trzeba więc wliczyć pokonanie dodatkowej drogi, żeby wrócić na szlak.
Filtry do uzdatniania wody są niezbędne na bikepackingowych wyprawach. Tu Adam czyści wodę z rzeki Gila.
Wyposażenie
Arizona Trail nie jest zbyt wyboista, wystarczy hardtail z szerokimi i odpornymi na przebicie oponami. W przeciwieństwie do innych tras bikepackingowych, gdy wystarczą karimata i śpiwór, na pustyni konieczny jest namiot, by chronić się przed zwierzyną. Poza tym godny polecenia jest tracker GPS z funkcją wezwania pomocy.
Przeczytaj również: