Kiedy elektryki będą naprawdę eko?

Co powoduje, że produkt taki jak silnik elektryczny odnosi sukces? Pojawienie się kolejnych konkurentów na już bogatym rynku wywołało we mnie refleksję z gatunku – kiedy wreszcie przestaniemy produkować tyle elektrośmieci? Dlaczego argumentem sprzedażowym jest moc i zasięg na baterii, a nie łatwość naprawy i kompatybilność z innymi rozwiązaniami?

Skąd te refleksje? Chyba każdy, kto odrobinę dłużej ma styczność z elektrykami wie, że jak wszystko potrafią się zepsuć. Na gwarancji niespecjalnie się tym przejmuje, choć może poczuć lekkie ukłucie w sercu, gdy się dowiaduje, że wymieniono cały silnik, zamiast go naprawić. Sytuacja komplikuje się jednak wtedy, gdy mamy silnik starszej generacji, nawet renomowanej marki, który po kilku latach używania mógłby nadal służyć, ale firmy niespecjalnie są zainteresowane jego serwisowanie. Skoro wymieniają silniki, teoretycznie nie mają części zamiennych… Ba, co dwa lata potrafią zmienić się sposoby mocowania do ramy, wymiary silników czy porty komunikacyjne. W pechowej sytuacji dwuletni rower – a raczej silnik – może długo nie jeździć, bo brak do niego części zamiennych, podobnie jak zamiennika!

Jak więc powinno być, a nie jest:

  • jeden system mocowania silnika do ramy, tak by nie tylko kolejne generacje pasowały, ale i zamienniki, jeśli pojawią się lepsze alternatywy. Rozumiem, że mogłoby być to możliwe np. po gwarancji, by było opłacalne dla producentów.
  • jedna, uniwersalna ładowarka – obecnie jest wiele różnych wtyczek, po co? Tu wkroczyć mogłoby EU, które wymogło USB-C do ładowania telefonów, by wymusić jeden, sensowny standard.
  • idealne byłyby baterie o ujednoliconych kształtach i mocowaniach – każdy, kto szuka obecnie zamiennika, wie, że jest milion „standardów”
  • wymóg możliwości naprawy silników, tak by klient miał wybór. Nienaprawialne iPhony się naprawia, podobnie Tesle – które według producenta powinny iść na śmieci. Założenie, że jedno zepsute ogniwo powoduje, że na śmieci idzie cały akumulator za tysiące (PLN czy USD, mało istotne), jest absurdalne. Wielu świadomych klientów wolałoby zapłacić za naprawę, a nie wymianę

Jaskółka zmian to fakt, że podobno Bosch rozwija program „refurbished”, czyli produktów odnowionych. My, Polacy także jesteśmy liderami naprawiania – tak wiem, że wynika to częściowo z biedy – więc i pojawiają się opcje serwisowania, włącznie z produkcją części zamiennych.

Temat boli mnie osobiście, bo jestem fanem postępu technicznego, ale nie za wszelką cenę. Czekam więc na sytuację, w której 10-letni rower elektryczny nadal będzie bez problemu jeździć, w dodatku będzie miał wartość użytkową, ewentualny nabywca nie będzie się bał, że zostanie z bezużytecznym śmieciem.

Tym samym zapowiadam już, że będę tematem serwisowania elektryków zajmował się w przyszłości, startując już wkrótce. I informował was na bieżąco, jakie są możliwości – w trosce i o kieszeń i o środowisko.

Informacje o autorze

Autor tekstu:

Zdjęcia:

2 KOMENTARZE

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Szymon
8 miesięcy temu

Trafiłeś w punkt. Silniki są coraz mniejsze i lżejsze, a obciążenia coraz większe. Nic dziwnego, że się psują. Na EMBN był niedawno wywiad ze specjalistą od serwisu silników Peterem Collardem i wskazał on że najlepszym silnikiem jest Bosh CX gen 2- ten z małą zębatką. Nie jest to najlepszy silnik, ale z racji tego że ma spore elementy w środku jest w stanie wytrzymać bez problemu przebiegi rzędu 70-90 tyś. km. Jego mankamentem było to, że jest średnio wodoodporny. Odpowiednie uszczelnienie jednak załatwia sprawę.

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne