Zjazd prawie dla amatorów

Coś, co kiedyś było postrachem zjazdowców, dziś jednak niekoniecznie musi oznaczać to samo dla fanów enduro. Dlaczego? Bo zmieniają się trasy i sprzęt, zmienia się też poziom zawodników. Co kiedyś uchodziło za morderczą próbę, teraz może się okazać przejezdne na rowerze enduro. Tak było w przypadku Czarnej Góry, gdzie trasę FR&DH można swobodnie pokonać na rowerze typu plus, jak Primal 27,5+ Dartmoora (sprawdzone!). A co nas przywitało na Żarze? Wszystko po kolei.

 

 

Komfort

Dlaczego w ogóle warto rozważyć klasyczną, zjazdową miejscówkę? Powód jest prosty – wyciąg! A raczej kolejka zębata PKL, jak tym razem. Oczywiście, „prawdziwe” enduro nie może się odbyć bez wypychu, a ten z natury zajmuje dużo czasu. W przypadku takiej góry jak Żar to przynajmniej godzina pod górę, by cieszyć się z pięciu minut zjazdu. A jeśli ktoś chce po prostu poćwiczyć technikę, zwyczajnie szkoda czasu. Tu Żar ma do zaoferowania coś ekstra, bo kolejka jest pojemna i stosunkowo tania. Aż 10 zjazdów kosztuje 65 złotych i jeśli ktoś zaliczy je wszystkie pod rząd, na pewno będzie miał dość. Dla porównania pojedynczy wjazd turystyczny (też warto dla samych widoków) kosztuje 12 zł. Karnetu jednak nie trzeba wykorzystywać od razu, można go podzielić na kilka osób albo wrócić innym razem, bo jest ważny trzy miesiące. Więc na Żar!

 

 

Co i dla kogo

Problem? Góra zwyczajnie nie nadaje się dla początkujących. Co prawda istnieje plan zbudowania trasy tzw. Family, ale jest on jeszcze w powijakach. Prace, rozpoczęte jesienią ubiegłego sezonu, utknęły w martwym punkcie z trzech przyczyn na raz. Polskie Koleje Linowe, właściciel terenu, początkowo były mocno zainteresowane tematem, ale później ich entuzjazm jakby przygasł. Być może zorientowały się, że trudny teren (skały i kamienie) oznacza spore inwestycje. Jesienią więcej czasu mieli także planujący trasę, z Arkiem Perinem na czele, w sezonie zajęci ściganiem i innymi biznesowymi przedsięwzięciami. Na razie zobaczyć można początek trasy, prowadzący obok A-Line (uwaga na miejsce przecięcia!), dalej nie ma sensu się zapuszczać, bo widać tylko przebieg, nawierzchnia nie jest przygotowana. Do nauki zostaje więc A-Line.

 

 

A-Line

Co to takiego A-Line? Obok znajduje się zjazdowa „pucharówka”, na której standardowo rozgrywane są zawody zjazdowe, co oznacza… łomot. Nierówno, jak się tylko da. A-Line to łomot plus loty, czyli dodatkowe przeszkody, które pozwalają na oderwanie się od ziemi. W praktyce otrzymujemy więc zestaw, który ułatwi ćwiczenie różnych elementów techniki. Mamy też oczywiście bandy i ściankę, na samym początku, która… odsiewa ziarno od plew, bo sprawia, że początkujący tracą entuzjazm. Trasa jest przygotowana do jazdy, ale to nie znaczy, że równa. Nawierzchnia to naturalne korzenie i kamienie, włącznie z takimi, które akurat lubią znaleźć się na samym środku trasy (czytaj: często optymalnej linii przejazdu). Są i kładki, i potężny wall (ścianka), którą możecie zobaczyć na naszym zdjęciu, gdy Janek „Elvis” Kiliński, nasz przewodnik po miejscówce, pokonuje ją wysokim lotem. Oczywiście, by całość pokonać płynnie i szybko, potrzebne są odpowiednie umiejętności, ale nie od razu Kraków zbudowano. Ważne, że przeszkody da się też pokonywać wolniej, a na trasie nie ma tłoku, więc możliwe są powtórki. To idealne, bliskie naturalnym warunki szkoleniowe dla tych, którzy chcą się dalej uczyć, a już sporo potrafią. Pojedynczy przejazd w dobrym tempie zajmuje ok. 4-5 minut, jeśli komuś nie odpadną przy tym ręce. Jeszcze raz podkreślam, to NIE JEST trasa dla początkujących, szkoda stresu! Zaplanowano co prawda renowację, powinno być więc trochę równiej, ale termin zakończenia prac jest nieznany. 

Nawiasem mówiąc, w Polsce nadal brakuje prostej trasy DH, gdzie obok znajdowałby się wyciąg, i gdzie można byłoby komuś pokazać, na czym ta dyscyplina polega. Pierwszą ma zostać zielona trasa w Kluszkowcach, ale do momentu zamykania tego numeru nie mieliśmy szansy przejechać się po niej (miała być otwarta kilka dni później), temat wymaga więc sprawdzenia w przyszłości.

 

 

Sprzęt

Na miejscu mieliśmy do dyspozycji kilka różnych rowerów, w tym traila o skoku 150 mm. Da się przejechać i na nim. Tym razem jednak wybraliśmy dwa Dartmoory Wishe Bikepark, jeszcze lepiej do tego przystosowane. Producent przypisuje je do kategorii freeride, ale w dobie rowerów enduro, które także potrafią mieć 170 mm skoku z przodu i z tyłu, kategoria jest mniej ważna niż własności jezdne. Płaskie kąty ramy, nowy widelec Yari z przodu (i sprężyna z tyłu) oraz klasyczne koła 26 z grubymi oponami sprawiają, że idealnie nadaje się do tłuczenia na podobnych trasach, a masa seryjna przekraczająca 16 kg nie ma znaczenia, bo do dyspozycji pozostaje wyciąg. Jeżdżącym ostrzej polecamy tylko wymianę ogumienia na jeszcze bardziej pancerne, zjazdowe, by uniknąć łapania gum. Poza tym rower bardzo dobrze zachowuje się na stromych sekcjach i nie jest łatwo wyprowadzić go z równowagi przy większych prędkościach, bo konsekwentnie zachowuje stabilność. Idealny do nauki, wybacza błędy!

 

 

Tuż po naszym wyjeździe, w ten sam weekend, na słynnej „pucharówce” odbyły się zawody Diverse Downhill Contest, i pierwsza edycja Pucharu Polski w zjeździe. Na oficjalnej stronie znajdziecie więcej informacji na temat imprezy, której byliśmy patronem medialnym: http://www.downhillcup.eu/

Informacje o autorze

Autor tekstu: Grzegorz Radziwonowski

Zdjęcia: Michał Kuczyński

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »