Do tematu ścigania na fatbike’ach podeszliśmy entuzjastycznie, ale i z pewną dozą ostrożności. Mimo tylu różnych imprez rowerowych także dla nas tym razem wyścig miał być premierowy. Bo co innego jeździć na fatach, a co innego się na nich ścigać… Bo to trochę tak, jak wyobrażanie sobie imprezy rozrywkowej much w smole. Ale gdy tylko dotarła do nas informacja o Fat Bike Race Góry Stołowe, objęliśmy ją patronatem i… zaczęliśmy przygotowania.
Dosłownie kilometr od startu – zwarty, gruby peleton
Tematem pierwszoplanowym był sprzęt. Wyścig postanowiliśmy wykorzystać jako poligon doświadczalny dla pojedynku między rowerami typu plus (Mondraker Vantage R+ i Kross Smooth Trail) oraz fatami (Canyon Dude CF, Shockblaze Hulk i Mongoose Argus Comp). Ten ostatni w końcu nie wziął udziału w wyścigu, ponieważ nasz zawodnik musiał zrezygnować z powodów rodzinnych. Pozostały sprzęt przetestowaliśmy wcześniej, a finalne przetarcie stanowiły dwie wyprawy, w Górach Sowich i Stołowych. Eksperymentowaliśmy przede wszystkim z ciśnieniem w oponach, modląc się, by trasa wyścigu została przetarta. Zaledwie dzień wcześniej, po świeżym śniegu, udało nam się pokonać 15 km w cztery godziny…
Najtrudniejszy ze zjazdów – na dole czuwal GOPR. Nie był jednak potrzebny!