Śladami czołgów i Pavé Tour Milovice

Chyba każdy fan kolarstwa marzył kiedyś, by poczuć na własnej skórze (ok, powiedzmy dole pleców), co to znaczy wystartować w klasyku. A co, jeśli powiemy wam, że nie trzeba po to jechać do Belgii, wystarczy wybrać się do czeskich Milovic, pod Pragę?

Milovice położone są mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Mlada Boleslav a Pragą, zaledwie 50 kilometrów od czeskiej stolicy. To tu do 2019 roku odbywała się impreza Pavé Tour Milovice, owiana sławą czeskiego klasyka. Dlaczego klasyka? Bo bardzo duża część trasy przebiegała po brukach, których powstanie związane jest bezpośrednią z historią samego miasta. Położenie niedaleko czeskiej stolicy, w centralnych Czechach, spowodowało, że było „ulubione” już od początku XX wielu przez różne armie – kolejno austriacką, czechosłowacka, niemiecką i radziecką. Miejscowość funkcjonowała jako centrum okręgu wojskowego Mlada i dopiero 30 czerwca 1991 roku ostatni żołnierz radziecki opuścił garnizon.

Dziś to dziedzictwo historii widać na każdym kroku. Niegdyś wojskowe miasteczko pełne jest pamiątek po wojskowych, na czele z poligonem, ale też w postaci charakterystycznych budynków koszarowych. Tak naprawdę rewitalizacją miejscowości nadal trwa, co widać, bo tkanka miejska poprzetykana jest koszmarkami – tak typowymi także dla polskich miast – i budynkami, które kiedyś pełniły jakąś związaną z wojskiem funkcję. Jak podaje oficjalna strona miasta mesto-milovice.cz: „W sierpniu 1996 r. rozpoczęto rewitalizację dawnego poligonu wojskowego. Wyremontowano pierwszych 496 mieszkań i tym samym rozpoczął się napływ młodych mieszkańców. Obecnie miasto składa się z czterech części: Milovice, Venátecká Vrutice, Mladá, Boží Dar.” Nawiasem mówiąc strona jest zgrabnie tłumaczona automatem także na język polski, warto więc, jeśli będzie mieli ochotę, sprawdzić tu informację.

I tu przechodzimy do sedna – bruki, którymi nasycona jest okolica, mają pochodzenie z tych właśnie, na szczęście już minionych czasów. Znajdował się tu poligon czołgowy, a czołgi są bardzo szkodliwe dla wszelkiego typu nawierzchni, z wyjątkiem… kocich łbów. Dlatego też ułożono pracowicie dziesiątki kilometrów, by ciężki sprzęt na gąsienicach mógł się przemieszczać. Tę „infrastrukturę” już po upadku Żelaznej Kurtyny odkryli dla siebie kolarze i do 2019 roku organizowano tu na pętlach wyścig Pavé Tour Milovice. Epidemia Covid niestety zakończyła jego historię, póki co ostatnia próba odbycia się miała miejsce w 2021, gdy odwołano go w ostatniej chwili. Bruki oczywiście istnieją nadal, nic nie stoi więc na przeszkodzie, by je odwiedzić!

 

Naszą trasę zaplanowaliśmy w ten sposób, by odwiedzić wszystkie atrakcje, choć już na początku wpadliśmy… w pułapkę! Tereny po poligonie obecnie wykorzystywane są w części w znany rodzinny park rozrywki Mirakulum, który zajmuje aż 12 hektarów. Z czym mamy do czynienia najlepiej zobaczyć na filmi – to gigantyczna strefa zabawy i nauki jednocześnie, nic dziwnego, że wciągnęła i nas. A tak naprawdę pochłonął nas darmowy parking, tuż obok, przytulisko dla tysięcy samochodów (to z niego pochodzą fotki zaraz na początku).

Naganiacze wyznaczają kierunek już niemal w środku miasta, nieświadomie więc i my skierowaliśmy się w tą stronę. Tym bardziej, że w Google Maps wpisaliśmy nie same Milovice, ale coś co nazywa się Tankodrom. Ta instytucja – taki velodrom, tylko nie dla rowerów a dla czołgów, mieści się tuż za płotem Mikakulum (a raczej za nasypem). Swoją drogą w menu parku rozrywki jest też.. przejażdżka wozem bojowym piechoty.

Tankodrom Milovice jest dokładnie tym, na co nazwa wskazuje – można tu jeździć różnego typu sprzętem pochodzenia wojskowego. Jednocześnie jest to też poligon, gdzie testuje się samochody i inny sprzęt – wykorzystuje go między innymi znany producent części samochodowych Valeo. Gdy wyciągaliśmy rowery zza nasypu było słychać ryk silników, nie do końca chciało nam się sprawdzić, co to. Ale było na pewno duże i ciężkie!

Wpadamy na bruk, zaczynamy się rozpędzać i… wielka dziura w bruku nas stopuje. Kicha z tyłu! To co nie było w stanie zatrzymać czołgów, zdecydowanie jest uszkodzić dętkę. Oczywiście nasze plany wyglądały trochę inaczej, to miała był miłą niedzielna przejażdżka, więc nie wzięliśmy dętki z długim wentylem! Na szczęście Decathlon w każdym dużym mieście to zawsze pewny adres jeśli chodzi o podstawowe części zapasowe, więc w godzinę później zaczynamy rundę jeszcze raz!

Tym razem idzie nam zdecydowanie szybciej, miło też, że wcześniej przygotowany track ma tylko 30 kilometrów. Przygotowaliśmy pętlę, która miała pokazać najfajniejsze fragmenty, zrezygnowaliśmy z łączników. Nasza trasa ma tylko 30 kilometrów, zawodnicy pokonywali ponad 90! Po kilku kilometrach po brukach już wiemy, że nie ma czego zazdrościć. Pomimo tego, że mamy ze sobą Madonkę i Dodane Trela, obydwa to rowery znane z tego, że są wygodne, szczególnie ten drugi, z systemem amortyzacji.

Okazuje się też, że trasa wcale nie jest płaska, na chętnych czekają nie tylko pagórki, ale i ostre zakręty. Napotykamy chyba wszystkie możliwe typy nawierzchni, poza brukiem betonowe płyty i asfalty, od tych bardzo dobrych, jak ten na zdjęciach powyżej, po festiwal dziur.

To, że jesteśmy w Czechach, widoczne jest dosłownie na każdym kroku, a raczej na każdej drodze. Tu nie da się umrzeć z głodu, szczególnie późnym latem i jesienią. Polska i Czechy różnią się tym, że u naszych południowych sąsiadów drogi obsadzone są zwykle drzewami owocowymi! Oczywiście także tym razem zatrzymujemy się, by sprawdzić, jak smakują śliwki prosto z drzewa. I nie dziwi nas fakt, że co pod atrakcyjniejszymi drzewami stoją samochody i ktoś zbiera owoce.

Nie spieszy nam się nigdzie, w końcu ciągle są jeszcze późne wakacje. Na wyprawę na przedmieścia Pragi wybraliśmy weekend 1-2 września. Jak zwykle w Czechach miejscowości są niemal puste, wszyscy pojechali chyba „za miasto”. Wpadka z dętka spowodowała, że pora zrobiła się obiadowa, więc widząc szyld Pivovar Tahoun po prostu się zatrzymujemy. Z poprzednich wypadów do Czech wiemy, że podobne małe browary to zawsze dobry adres!

Nie inaczej jest tym razem, błyskawicznie okazuje się, że miejscówka jest popularna także wśród innych cyklistów. To, czego zupełnie jednak nie spodziewaliśmy się, to fakt, że trafimy na spotkanie największych chyba psów na świecie! Na szczęście wilczarz irlandzki, nawet w stadzie, zachowuje się niczym baranek.

Lęki przed dużymi psami łagodzimy smażonym serem – tym razem w wersji fancy, bez nieśmiertelnych hranolek, za to z warzywami i oczywiście piwem Tahoun. Próbujemy dwóch różnych i obydwa nam smakują. Miejsce śmiało możemy polecić jako przystanek na waszej przyszłej trasie.

Przed nami był jeszcze ostatni punkt programu. Bo co to za wojskowy poligon bez lotniska? Mamy szczęście, bo na terenie po wojskowym letiště Boží Dar odbywa się akurat zlot tuningowanych samochodów. Do starych hangarów, gdzie kiedyś ukryte były samoloty w każdej chwili gotowe do akcji, w zadziwiający sposób pasują stara Kadety i Skody niczym z Mad Maxa. Jeden z kierowców cmoka mimo wszystko na widok Madonki!

Nie pozostaje nic innego, bo po pasie lotniska, jeszcze ciepłym od bicia rekordów na 1/4 mili, sprawdzić, jak bardzo jest aero. Końcówkę trasy robimy znów po brukach, które powoli znikają pod łatami z asfaltu. Kierowcy ze zlotu ostrożnie mijają co większe dziury, bojąc się od swoje cacka. My też z respektem podchodzimy do kamieni, zastanawiając się, jak śliskie byłyby kostki w deszczu. Sprawdzamy jeden z przejazdów z 2019 roku na Stravie, z ostatniej edycji wyścigu. Średnia ponad 40 km/h po takiej nawierzchni? Niemożliwe! To była fajna wycieczka, ale na co dzień „muszą” wystarczyć nasze polskie asfalty. Te także jakże często potrafią dostarczyć emoj.

Informacje o autorze

Autor tekstu: Grzegorz Radziwonowski

Zdjęcia: Grzegorz Radziwonowski

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »