Maja Włoszczowska „Chciałabym wyjść do ludzi!”

Teoretycznie mogłaby zwolnić tempo, ale nie ona. Maję Włoszczowską złapałem jak zwykle w podróży. Na rozmowę online umówiliśmy się tuż przed jej ostatnimi mistrzostwami świata w cross country Val di Sole, rozmowę o karierze, igrzyskach, ale i o przyszłości.

Rozmawiał: Grzegorz Radziwonowski

Bike: Jak się masz?

Maja Włoszczowska: Sezon nie jest łatwy, szarpany. Trochę szkoda, ale jest, jak jest. Najwyraźniej PESEL każe odpocząć i tyle. Na Igrzyska złapałam formę, tam było, jak było… Pechowy start mnie wyeliminował i odebrał motywację. Po powrocie do domu czułam się rewelacyjnie, więc liczyłam, że odbiję sobie na ME lub MŚ. Tymczasem już dwa razy uziemiła mnie choroba, do tego pech na ME (kapeć, gdy walczyłam o medal). Trochę mi szkoda, że ten sezon kończę bez jakiejś fajnej pieczątki, tym bardziej, że i szanse były, i forma, wbrew temu, co mówią wyniki. Nie jest to najprzyjemniejsze dla psychiki. Przymierzam się powoli do końca, ale jeszcze trochę powalczę. Chcę się przygotować do mistrzostw świata w maratonie na Elbie. I to będzie pożegnanie. 

Co czujesz, myśląc o końcówce? Słyszę spokój, a jednocześnie nie jest to zapewne łatwa decyzja w przypadku zawodniczki, która ściga się przez całe swoje życie…

Nie bardzo widzę sens dalszego ścigania. Igrzyska były dodatkowym, fajnym celem. Po Rio nie czułam już zupełnie momentu, żeby wtedy kończyć. Słuchając Perfectu („Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść”), idealnie byłoby skończyć po Rio, z medalem. Ale zawsze wychodziłam z założenia, że skoro lubię ten styl życia, lubię to, co robię, to czemu mam tego nie robić dalej? I generalnie nadal tak jest. Jak tylko czuję się dobrze, nadal uwielbiam ściganie, ale za dużo mnie to już kosztuje. Co innego, jak uprawiasz sport amatorsko, chcesz w jednym wyścigu wystartować, w innym nie. Jak ci nie wyjdzie, trudno, zdarzy się następny. Ale będąc zawodowcem, non stop chcesz być na najwyższym poziomie! Infekcje, które mnie co chwilę łapią, a od Cape Epic na dobrą sprawę się zaczęło, szarpią fizycznie i psychicznie. Bo pracujesz, pracujesz i co chwilę się cofasz. Syzyfowa praca. To już mnie zmęczyło i nie widzę sensu, by trenować dalej na tym poziomie. Ale jeździć na pewno będę! Nie wykluczam, że jak sobie porządnie odpocznę, to może jeszcze w jakichś maratonach pojeżdżę. 

Pamiętam, że Gunn-Rita Dahle Flesja tak robiła. Gdy odpoczywała, jeździła głównie w maratonach, a potem znów wróciła do XC.

Fakt, ale ja już na pewno nie chciałabym wracać do cross country. Ta dyscyplina strasznie się zmieniła. Coraz ciężej jest w pewnym wieku, który predysponuje do niższych intensywności i dłuższych dystansów. Coraz trudniej walczyć na łokcie. Chaos i zacięcie, bardzo małe różnice. Na ME przypomniałam sobie, jak to jest startować z pierwszego rzędu. Zupełnie inny wyścig. Byłam z przodu, od razu jechałam w czołówce, komfortowo kontrolowałam wyścig. Jak startujesz z tyłu, jest tak wyrównany poziom, że przebicie się do przodu jest niemal niewykonalne, trzeba być Pidckokiem. Jemu się udało, i Węgierce na Igrzyskach. Choć i oni musieli mieć mnóstwo szczęścia, znajdując wolne miejsce do wyprzedzania po starcie.

Wracając do końca twojej kariery…

Odczuwam niepokój, to na pewno. Trzeba przearanżować całe swoje życie, plan dnia. Jak przez 20 lat żyjesz w schemacie: wstajesz, robisz rozruch, jesz śniadanie, jedziesz na trening, jesz obiad, robisz drzemkę, jedziesz na drugi trening albo się regenerujesz, i tak w kółko, to na pewno zderzysz się z czymś takim, że trzeba będzie zapełnić dzień jakąś aktywnością.

Rozmawiałam kiedyś z Otylią Jędrzejczak, jak u niej było po zakończeniu kariery. Zrobiła sobie pół roku wolnego i nie do końca było to dobre. Miała za dużo wolnego czasu. Z drugiej strony, po ponad 20 latach kariery iść do pracy, na pełen etat, też nie bardzo mam ochotę. Na szczęście już teraz kalendarz dosyć szybko mi się zapełnia. Na przykład zawsze miałam propozycje różnych eventów, spotkań motywacyjnych, i nigdy nie było na to czasu. W tej chwili chętnie korzystam z propozycji. Lubię takie rzeczy, myślę, że ludziom też się podoba, a ja z tego dużo czerpię. Jestem zamknięta w środowisku sportowym, eventy powodują, że mogę spotkać ludzi z zupełnie innych branż. Całkiem sporo tego jest. Myślę, że rok, może dwa, będzie przejściowy.

Rozważam też pomału sposoby wspierania młodszych, z Kasią Solus-Miśkowicz dużo o tym dyskutujemy. Nie chcę się angażować na sto procent w bycie trenerką czy menadżerką, ale kilka różnych pomysłów już mam. Na mistrzostwach Europy czy świata mamy kontakt z młodzieżą i widzę, że nie jest tak różowo, więc zaczęło mi się trochę włączać ideologiczne podejście do tematu. Chcę pomóc, wykorzystać swoje doświadczenie i możliwości. 

Na mistrzostwach Polski wygrałaś po raz kolejny. Byłoby rewelacyjnie, gdybyś zaczęła uczyć ścigania na światowym poziomie, bo na razie nie widać twojej następczyni…

To prawda, choć są obiecujące zawodniczki. Myślę o wsparciu młodzieży, tych, którzy nie mają warunków do trenowania. Potrzeby są duże, dałoby się lepiej działać. W przypadku niektórych zawodników w Polsce nadal jest to po prostu kwestia posiadania sprzętu, np. roweru szosowego. Ogólnie w Polsce potrzebujemy mieć więcej klubów i trenerów. Gdy dzieciaki się mnie pytają, gdzie trenować, nie jestem w stanie im pomóc. Jest WKK w Warszawie, Przemek Gierczak w Opocznie robi dobrą robotę. Z drugiej strony WKK to pełnopłatny klub, a jeśli dzieciak nie będzie miał możliwości opłacić składek, nie pójdzie do WKK. Ale nie twierdzę, że ich schemat jest zły. Wręcz przeciwnie. W każdym sporcie za zajęcia dla dzieci się płaci (piłka nożna, karate etc.). Fajnie byłoby jednak taki projekt wesprzeć, np. środkami fundacyjnymi dla dzieci z biedniejszych rodzin. Rozmawiam obecnie z wieloma osobami zaangażowanymi w rozwój polskiego MTB. Zobaczymy, może coś się z tego urodzi. 

Kiedy zaczynałaś, wyglądało to podobnie, trenowanie było oparte na rodzicach.

To prawda, oni kupowali rowery i dawali samochody, ale codziennie mieliśmy treningi pod opieką. Teraz tego nie ma, masz za to wielu trenerów personalnych. I trenowanie na odległość, tj. tylko w oparciu o plan, który dzieciaki dostają na maila. A w młodym wieku nic tak dobrze nie działa jak treningi w grupie. 

Zawodniczka wchodząca do elity ma dziś łatwiej czy trudniej?

Są argumenty za i są przeciw. Trudniej, bo w czołówce jest ciaśniej. Dużo więcej zawodników. Kiedyś, gdy ścigaliśmy się, różnice były potężne. Gunn-Rita przyjeżdżała z przewagą czterech minut nad drugą na mecie. Teraz w czterech minutach mieści się 30 zawodniczek. I ta trzydziestka jedzie naprawdę szybko. Przez ostatnie dwa lata obserwuję, jak to wygląda. Startuję z trzeciego rzędu i widzę, jak startowałam na ME z pierwszego. Prędkość pierwszych i trzydziestych wcale nie jest taka drastycznie inna. Bardzo ciężko się przebić, poprawić swoją pozycję startową. A pozycja startowa w tej chwili to klucz, ale żeby tego dokonać, trzeba jeździć za punktami.

Ostatnie dwa lata żyjemy rankingiem covidowym z marca 2020. Nie było możliwości zbierać punktów w innych wyścigach, tym samym poprawić pozycję startową. W normalnych czasach jedyną metodą jest jeżdżenie jak najwięcej wyścigów najwyższej rangi, ale i te są już zwykle wysoko obsadzone, nie jest łatwo zdobyć punkty. Mamy w Polsce raptem dwa wysoko punktowane wyścigi z kalendarza UCI! Jest trudniej z tego względu. Ale i łatwiej, ponieważ mamy kategorię młodzieżową i cały świat się otworzył. Nawet jeśli nie masz blisko do trenera, masz trenera personalnego. Troszeczkę łatwiej jest dziś być zawodnikiem indywidualnym.

Czy myślisz, że nowe zawodniczki, takie jak Loana Lecomte czy Węgierka Blanka Kata Vas, startują z wyższego pułapu, są lepiej przygotowane, bo od wieku 5 lat szkoliły technikę, jeździły z miernikami mocy od juniorek?

Węgierka to wyjątkowy talent, a Lecomte schudła przeraźliwie w przeciągu roku. Mieliśmy w przeszłości wiele podobnych przykładów, jak choćby Lisi Osl, która wygrała Puchar Świata. Dla mnie Lecomte jest podobnym przypadkiem. Szwajcarki, co po nich widać, siedzą na rowerze górskim od 5. roku życia, z treningiem technicznym, na pump trackach, w skill parkach. Nawet dzisiaj byłam na trasie, oglądałam jeden z trudnych elementów technicznych i z Przemkiem Gierczakiem żartowałam, że musiałabym być na poziomie technicznym szwajcarskiej juniorki, a jestem szwajcarskiej młodziczki! Choć uważam, że sobie radzę. Ale one w wieku kilku lat jeżdżą na tylnym kole czy zawracają w miejscu! Ja tego nie umiem. Naszym młodym powtarzam, by szły w tym kierunku, ćwiczyły technikę. To daje przewagę nad starszyzną. 

Byłaś zaskoczona trzema Szwajcarkami na podium w Tokio? Spodziewałaś się, że Jolanda Neff po ubiegłorocznym wypadku jest w stanie dojść do takiego poziomu?

Nie myślałam specjalnie o tym, wierzyłam, że dojdzie do siebie. W ubiegłym roku, gdy miała wypadek, byłam przekonana, że nie uda jej się przygotować do Igrzysk, gdyby te odbyły się w terminie. Jej więc Covid pomógł, miała rok więcej na regenerację. Fakt, że wróciła teraz, absolutnie mnie nie zaskakuje. Jest najbardziej utalentowaną dziewczyną, jaką w życiu spotkałam. Nie ma śledziony, więc odporność mogła być problemem, ale, jak widać, miłość ze strony Luki, jej chłopaka, wypełnia braki immunologiczne. Miała problemy z powrotem, musiała się ciężko napracować, z pewnością zasłużyła na to złoto. 

Wygląda na to, że Igrzyska w Tokio były twoimi ostatnimi jako zawodniczki. Różniły się mocno od poprzednich brakiem publiczności?

U nas akurat byli kibice, przebywaliśmy w innym dystrykcie. Media bardzo nakręcały, że Japończycy są przeciwko Igrzyskom, a na miejscu nie spotkałam ani jednego, który by krzywo na nas spojrzał. Wszyscy się cieszyli, podczas wyścigu potrafili nawet wymówić moje nazwisko! Tego pozytywnego nakręcenia mi szkoda. Atmosfera przed Igrzyskami była niefajna, nerwowa. Już pomijam wszystkie procedury, papierologię. Utrudnione było przemieszczanie się na miejscu, ale to zrozumiałe. Współczuję wszystkim sportowcom, którzy siedzieli tylko w wiosce olimpijskiej, nie mogli nigdzie wyjść. Lecąc na Igrzyska, czułam się winna, że jadę na imprezę, która nie powinna była się odbyć, taka była medialna atmosfera. Odebrało mi to trochę radości olimpijskiej. Ale na miejscu nie było już tego czuć, jak też pompatycznej atmosfery olimpijskiej. Trochę zdarzyło się chaosu, chcieli nam przenosić start. W Pekinie był dzień później, tu chcieli dzień wcześniej, miał być tajfun. Była akcja zmiany trasy dosłownie do godziny przed startem. Podsumowując, cieszę się, że te Igrzyska w ogóle się odbyły. Dla mnie na pewno były wyjątkowe. Byłam chorążą razem z Pawłem Korzeniowskim i zostałam wybrana do komisji zawodniczej Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. To bardzo duża rzecz. Wynikowo natomiast mam niedosyt, bo czułam się tam bardzo dobrze. Przed wyścigiem i po. Podczas wyścigu totalnie rozbiła mnie runda startowa, korek, który był na górze. Potem wydawało mi się, że jadę dobrze, ale czasy wcale nie były rewelacyjne. Trochę mam żal, poniekąd też do siebie, bo byłam reprezentantką zawodników ze strony UCI, że na rekonesansie nie powalczyłam, by zmienili rundę startową. I podczas wyścigu mężczyzn, i kobiet, była katastrofa na tym podjeździe. Runda startowa na Igrzyskach nie powinna tak wyglądać. Ludzie szykują się cztery, pięć lat, jak teraz, a na czterechsetnym metrze robią się takie korki, że czołówka odjeżdża. Było, jak było, pozostaje się cieszyć, że dwa razy na Igrzyskach wszystko zagrało mi idealnie, łącznie ze szczęściem. 

Myślisz o pomocy młodzieży, jak odpoczniesz, może wrócisz do ścigania, a Maja Włoszczowska działaczka?

Jeśli pytasz o MKOL, na razie nie do końca wiem, z czym to się je. Ale ogólnie jako działaczka czy polityk totalnie się nie odnajduję. Nawet w sporcie to nie sztuka kompromisu, lecz duża gra polityczna. Trochę czym innym są komisje zawodnicze, dlatego zgodziłam się na propozycję PKOL-u. Szczerze, nie byłam przekonana, że chcę. To obowiązki, praca, także charytatywna. Dużo pracy. Rodzi się pytanie, co z tej pracy wynika? Byłam już na kilku większych kongresach. Pracy dużo, a sukcesy malutkie, to potrafi być demotywujące. Po kilku rozmowach z różnymi osobami widzę jednak, że komisja MKOL to nie tylko dyskusje, ale realna praca nad projektami. To oczywiście także nawiązywanie kontaktów. Mam nadzieję, że moja pozycja pozwoli zrobić coś dobrego dla kolarstwa, dla Polski oraz przede wszystkim zawodników. Nasze komisje są coraz ważniejsze we wszystkich instytucjach. Zauważyłam to już, będąc reprezentantką zawodników w UCI. Tam faktycznie działałam w istotnych sprawach. Przede wszystkim jednak cały czas chcę być aktywną osobą, nie wyobrażam sobie życia bez sportu. A jak jesteś działaczem, czasu na sport jest dużo mniej. Wolę eventy z ludźmi czy pomaganie młodzieży, to bardziej namacalne. Do komisji dopiero zostałam wybrana, zobaczymy. 

Jesteś w wieku, w którym kobiety myślą o dzieciach.

Też myślę 😉 Wiek z pewnością nie działa na moją korzyść, więc jeśli się decydować, to najlepiej już. Chciałabym jednak najpierw nieco pożyć, zrobić kilka rzeczy, których nigdy nie mogłam. 

Co to znaczy? Lecisz w kosmos?

Niekoniecznie. Chciałabym pobiegać czy pozjeżdżać na ski tourach, podróżować i spróbować kitesurfingu, zobaczyć zorzę polarną, pójść na porządny koncert itd. Mam kilka punktów na liście. Wystarczająco długo byłam zajęta karierą, teraz chciałabym wyjść do ludzi! 

PS

Życie dopisało finał. Maja raz jeszcze się zmobilizowała i na MŚ do ostatniej rundy jechała po medal, by po upadku skończyć na bardzo dobrym, piątym miejscu!

Dziękujemy!

Informacje o autorze

Autor tekstu:

Zdjęcia:

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »