7 dni w Górach czyli Rowerowa Vipassana

Chciałem opowiedzieć o tegorocznym tygodniowym wypadzie w góry, który planowałem już w lato, ale z braku czasu padło na początek listopada. Założeniem było około 200 km dziennie przez 7 dni oraz przejechać asfaltem większość pasm górskich w Polsce – od Sudetów po Bieszczady. Start zaplanowałem na wczesny poranek w poniedziałek, ale zanim ściągnąłem rower z wieszaka okazało się, że jedna z opon nie ma powietrza – Tubeless not ready – po “szybkim” serwisie wyjazd przesunął się o kolejną godzinę. Przy wyjeździe z Wrocławia zaliczyłem jeszcze szybkie odwiedziny u Dominika i Sebastian a, który poratował mnie kliszą do analoga, żebym mógł uwiecznić swoją epicką przygodę ?
 
 
Nie będę się rozpisywać na poszczególne dni, bo wyszedłby z tego jakiś wielostronicowy esej. Zależy mi bardziej na odczuciach podczas codziennej wielogodzinnej przejażdżki w temperaturze bliskiej zeru. Zapewne dużo osób uważa, że jazda po górach zimą to absolutny temperaturowy hardcore, ale w praktyce okazuje się, że jest o wiele cieplej niż po płaskich polach pod Wrocławiem.
 
 
Ważnym założeniem wyprawy były krótkie postoje po 5-10 min oraz jedna dłuższa przerwa 30 minutowa, w sumie ok. 1 godzina na 10 godzin jazdy. Pomagało to utrzymać organizm rozgrzany, a zimno nie dawało się tak bardzo we znaki. Natomiast krótkie dni mogłem wykorzystać w całości, gdyż jazda po zmroku i najczęściej we mgle nie jest niczym przyjemnym, a na pewno bezpiecznym.
 
 
 
 
Listopad nie był przyjaznym miesiącem na podróże po Polsce ze względu na wprowadzone obostrzenia o przemieszczaniu się. Przez co nie wszystkie miejsca noclegowe były dostępne. Niezależnie od miejscowości udawało mi się znaleźć nocleg w lokalnych agroturystykach. Czasami były z tym jaja, np. kiedy o 17 dowiaduję się, że Pani u której miałem nocować, akurat jedzie w odwiedziny do “chorej córki” i nie może mnie przenocować, ale jakoś udawało mi się znaleźć alternatywę.
 
 
Jedzenie? 200 km w 0’C organizm potrzebuje sporo kalorii, żeby miał się czym grzać i miał siłę na pokonywanie koło 3 k w pionie. W moim przypadku już trzeciego dnia zaadaptowałem się do ciągłego i długiego wysiłku. Na śniadanie wystarczyła bułka z sałatką, jogurt i banan. W trakcie jazdy Kubuś w bidonie i 3 batony oraz raz coś ciepłego. Moim faworytem zostały żabkowe weggery x2 ? Za to kolacja była obszerna, zazwyczaj jakaś garmażerka do odgrzania w formie pierogów, czy naleśników. Zestaw dopełniało zimne piwko, które idealnie wprawiało w senny stan.
 
 
W 7 dni pokonałem trasę z Wrocławia do Rzeszowa trzymając się jak najbliżej granicy kraju. W sumie ok. 1350 km i niecałe 19k w górę, w średniej temperaturze ok. 3’C.
„Vipassana oznacza „widzieć rzeczy takimi, jakimi są” i jest to jedna z najstarszych indyjskich technik medytacyjnych. Skupia się na głębokim związku umysłu i ciała, którego można doświadczyć bezpośrednio dzięki zdyscyplinowanej obserwacji doznań fizycznych.” Swoje zimowe wyprawy traktuje jako taką rowerową Vipassanę, bardzo mnie to oczyszcza i daje chwilę na refleksję. Nie traktuję tego jako kolejny “challenge”, ale odpoczynek dla ducha. Nie chodzi tu o zdobywanie KOMów na przełęczach, czy utrzymanie średniej 30 km/h, to po prostu czysty rowerowy hedonizm.
 
 
Tekst powstał z okazji konkursu rowerowych wypracowań Bikestage – Sklep i Serwis Rowerowy

 
 
 
 
 
 

Informacje o autorze

Autor tekstu: Maryś Marcepan

Zdjęcia: Maryś Marcepan

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »