Deszczowa Denia

Czy w emanującej słońcem i ciepłem Hiszpanii pogoda może zrobić psikusa? Wbrew pozorom… może. Czy może popadać? Owszem. Czy można do domu przyjechać zziębniętym? Można. A czy przy tym może być po prostu… fajnie? Oczywiście, że tak. Zapraszam na mokrą podróż nad śródziemnomorskie wybrzeże, do Denii i w jej okolice.

Z gąszczu pomarańczy w labirynt blokowisk

Przebijam się wąziutkimi ścieżeczkami w gąszczu pomarańczowych drzewek. Prawie cała płaszczyzna prowadząca ku morzu jest nimi porośnięta. Tylko czasami gdzieś wyłania się jakaś wymarła, sjestująca wioska. 

Im jednak bliżej mi do nadmorskich terenów, tym krajobraz ulega przeobrażeniu. Z zielonkawych, oliwkowych gajów nagle wpadam w labirynt masywnych blokowisk. Błądzę niepewnie uliczkami, wydrążonymi w betonowych apartamentowcach. Po chwili jednak stworzone z niczego miasto nagle się kończy. Następuje chwila przestrzeni, którą jednak szybko zapełnia turystyczna koniunktura. 

Nadmorski surrealizm

Po prawicy kuszącym wzrokiem spoglądają na mnie szczyty gór, eksponujące choćby mityczne Ebo. Mnie kieruje dziś jednak do wielkiego błękitu, ku któremu się zbliżam. Pedałuję równoległym do morza, opanowanym przez hotele oraz ośrodki SPA. Zastosowano tu chyba wszelkie możliwe architektoniczne style – niektóre z nich przypominają pałace, są też i te modernistyczne, których kształt ciężko jakkolwiek zinterpretować. Pustawe, są zatopione w pozasezonowym marazmie. Zaparkowanych przed jest jedynie kilka aut z północy Europy – Holandii, Niemiec, Polski i Litwy. Na ścieżkach rowerowych powolnym tempem kręcą z kolei niderlandzcy emeryci, z trudem pedałując na drogich elektrykach.

Niemiecko-kolarsko-morska Denia

Od przedmieść nadmorskiego kurortu gołym okiem dostrzec można, jakie nacje najchętniej go odwiedzają. Przez szyldy na sklepach i barach przewijają się trzy języki – angielski, niemiecki i holenderski. Zatrzymywany co chwila przez światła, wgłębiam się mozolnie w miasto. Bacznie wypatruje pewnego punktu, aby zaspokoić swoje kofeinowo-energetyczno-poznawcze zapotrzebowanie. 

Tym miejscem jest Cafe Ciclistas – popularny kolarski pitstop na kawę. Środek stroją koszulki worldtourowych ekip, a każdym zakątku umieszczona jest jakaś kolarska pamiątka. Nie brak sygnatur największych, Van Avermeat’a, Valverde, Contadora, stanowiących dowód obecności legend w tymmiejscu. Zawsze miłe to okoliczności, aby przy kawce i ciastku naładować baterie.

Sama Denia także pozostawia miłe wrażenie. Port otaczają kamienice z elementami sztuki nowoczesnej, a ponad wszystkim góruje średniowieczna twierdza. Nawet w  lodowatych porywach i szarówce prezentuje się to urokliwie, chociaż, jak nieodległa przyszłość jeszcze pokaże, warunki te i tak są jeszcze znośne.  

W serce i w wir sił natury…

Ledwie kilka kilometrów za centrum miasta wjeżdża się w zgoła odmienną scenerię. Asfaltowa droga zawija się między wybrzuszającym się lądem, na którym luksusowe wille ustępują zielonkawym kępkom traw. Trochę jest też drzew, otaczających trakt i dodających nieco tropikalnego klimatu. Przy samym szczycie jednak ustępują one otwartej przestrzeni, która odsłania niepowtarzalne panoramy: na góry, na skały, a w dalszej perspektywie – na samą Denie. 

Od całego tego piękna jednak uwagę odwracają mi krople deszczu. Na czas moich pauz na kawki i fotki nad morzem kumulowały się w coraz to ciemniejszych obłokach, aby w końcu uderzyć we mnie, od początku podjazdu. Mimo rosnącej na sile ulewy odbijam jeszcze w kierunku cypla, gdzie, obok obserwatorium, zza mgiełki rysują się białe zabudowania Costa Blanca. Woda do spóły z mrożącymi podmuchami jednak wykurzają mnie z tego efektownego miejsca. Kieruję się ku powrotowi – długiemu, żmudnemu i mokremu…

Hiszpańskie krople smakują inaczej

W Xabii, po chwilach grozy na śliskich serpentynach i zagubienia pośród postawionych pod wynajem willach nareszcie znajduję właściwy szlak. Następne sześćdziesiąt kilometrów powrotnych kilometrów mija mi w strugach lejących się z nieba strug.

Spływająca po kasku, okularach i nogach woda poniekąd nawet jest przyjemna. Maluje ponadto wyjątkowe obrazy. Wymykają się one mainstreamowemu, słonecznemu obrazowi. Pozwala zmienić na nie optykę, spojrzeć z innej strony. Sprawia, że te mieściny, gaje, wzgórza, nad których pięknem tak się rozwodzę, otrzymują nową tożsamość. I z pewnością nie brzydszą, niż ta w idealnych warunkach.  

Informacje o autorze

Autor tekstu: Jakub Noskowiak

Zdjęcia: Jakub Noskowiak

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »