Home Imprezy Relacja ze szczytu podium Uphill Race Śnieżka

Relacja ze szczytu podium Uphill Race Śnieżka

0
693

Rzadko spotkasz kogokolwiek na trasie, a jeśli już to będzie to pies sąsiada, turysta na szlaku niejednokrotnie nie zadowolony z faktu, że zabierasz mu kawałek ścieżki, na którą wybrał się z rodziną na spacer. Dojedziesz na metę usatysfakcjonowany, napiszesz coś u siebie w mediach społecznościowych, pojawią się zdjęcia na stronie organizatora i rzadko coś więcej. W świadomości szerszego grona „Kowalskich” możesz się w ogólnie nie pojawić, mało kto poza najbliższymi będzie Ci kibicował. Media ogólnopolskie, gazety czy prasa nawet o tym nie wspomni ewentualnie pojawi się gdzieś krótki wpis pomiędzy wynikami z meczu piłkarskiego piątej ligi w „Koziej Wólce”. Znamy ten obraz i choć zmienia się na przestrzeni lat na korzyść to jednak nadal jesteśmy mocno niszowym, mało dostrzegalnym ruchem entuzjastów. 

 

Gdyby..

 

A gdyby tak zająć kawałek deptaku w Karpaczu, wjechać na główny szlak prowadzący na Śnieżkę, szlak który ostatnio przeżywa oblężenie, a w drodze na szczyt robią się korki. Gdyby praktycznie na każdym metrze tej trasy ludzie patrzyli na Twój wysiłek jak na heroiczną czasami wręcz niemożliwą pracę, gdyby meta była tak wysoko na szczycie, że dalej już wyjechać się nie da. Gdyby wjechać na szlak, który na co dzień jest niedostępny dla nas. Gdyby przyjechała telewizja i zrobiła relację. Gdybyś na chwile mógł poczuć się wyjątkowo. Niczym prawdziwy kolarz z peletonu na którego czekają tłumy podczas podjazdów na alpejskich przełęczach. Gdyby… Nie! Nie trzeba gdybać to można naprawdę przeżyć. Wystarczy przyjechać na Uphill Race na Śnieżkę. 

 

Uphill Race na Śnieżkę

 

Powodów dla których warto pojechać ten podjazd choć raz jest wiele. Dla mnie to przede wszystkim te wyjątkowe emocje i chęć sprawdzenia się samej ze sobą. Mniej więcej godzinny podjazd, dla najlepszych panów bliższy 50 minutom, a nam paniom zajmuje on nieco ponad godzinę. Formuła jazdy pod górę powoduje, że nie ma tu miejsca na schowanie się za kimś na kole, taktyczne kalkulacje czy ataki z ukrycia. Ten podjazd bardzo przejrzyście weryfikuje naszą aktualną dyspozycję fizyczną. Albo masz coś pod nogą i jedziesz albo walczysz o przetrwanie. Dla wielu dojazd bez podpórki czy prowadzenia jest sukcesem. Dla innych pokonanie swojego poprzedniego czasu. Niezależnie od motywów wszyscy na szczycie zgodnie twierdzą że było warto. A ilość endorfin, która zaleje Ci oczy mieszając się z potem utrwali Twoje pozytywne wspomnienia na długo. 

 

Królowa Śnieżki jedzie!

 

Edycja 2020 dla mnie Królowej Śnieżki jak mnie okrzyknięto w kilku miejscach, co zresztą jest całkiem miłe, składała się z trzech faz. Tak podzieliłabym tą jazdę z prespektywy czasu. 

 

Faza 1

 

Startujemy wyjątkowo w dwóch falach, z racji ograniczeń covidowych sektor 1 i 2 oddzielony został 10 minutową przerwą. Wszystkie kobiety startują w drugiej fali. Pozytywne jest to że będziemy się wszystkie widzieć przynajmniej na starcie, a to sprzyja bezpośredniej rywalizacji. Stoję w pierwszej linii i po komendzie start ruszam niespiesznie. Szybko formułuje się prowadząca grupka na czele, około 10 osób. Prowadzi ją dwóch panów w tym jeden charakterystyczny w koszulce Criospace Olsztyn, 2 dziewczyny z Ase Trek Gdynia Gosia i Natalia, które mocno zaczęły od pierwszych metrów, kilku innych zawodników oraz Izabela Kamińska, finalnie dojedzie druga open. Tempo nadaje dwóch prowadzących panów. Widzę, że dziewczyny próbują się trzymać wysoko. Jadą mocno. Początkowe metry na asfalcie, słyszę wokół siebie już głośne oddechy. Analizuję, że tempo jest chyba nieco za szybkie dla niektórych i raczej długo to się tak nie utrzyma. Niecały kilometr po starcie i robi się pierwsza przerwa na czele. Tomasz Piotrowski z Criospace i Wojciech Pływacz nieco odjeżdżają a dziewczyny puszczają koło. Przerwa się powiększa i widzę, że nie ma kto tego zespawać. Tempo z przodu jest za szybkie dla nich. Wtedy dochodzę do wniosku, że to dobry moment by się urwać. Wychodzę z tyłu grupki na prowadzenie i dociągam do chłopaków. Mocniejsze depnięcia na pedały. Już nie oddycha mi się tak komfortowo jak przed chwilą ale jadę z nimi. Mijamy kolejny zakręt na podjeździe pod świątynię Wang. Oglądam się za siebie, pusto. Już jesteśmy sami. Z całego sektora drugiego zostaliśmy w trójkę. Dobrze jest. Przez chwilę przechodzi mi przez głowę myśl, że teraz już tylko utrzymać ale szybko się strofuję „spokojnie kobieto meta daleko”. Jeszcze dobrze się nie zaczęło. 

 

Faza 2

 

Wjeżdżamy na kostkę i zaczyna się robić tłoczono, telepie, sporo kibiców na trasie, przechodniów, turystów i zaczynamy widzieć zawodników z pierwszego sektora. Pocieszające jest to, że „już” mamy nad nimi 10 minut przewagi. Od tego momentu rozpoczyna się nieustające szukanie toru jazdy i wyprzedzanie. Staram się patrzeć co jakiś czas kilka metrów do przodu by znaleźć rozsądną linię przejazdu pomiędzy nierównościami i wymijanymi zawodnikami. Jedzie mi się nadzwyczaj lekko w tym roku. Pamiętając jak rok temu piekły mnie nogi w tym miejscu jest aż podejrzanie lekko. Cały czas przez kolejne metry ktoś zagrzewa nas do walki, krzyczy, bije brawo. Czasami słyszę urywki rozmów „ja to ledwo idę a oni tak jadą na tych rowerach”. Niektórzy z mijanych zawodników krzyczą „dajesz Ania”. Tyle pozytywnych bodźców płynie z zewnątrz, że moje wewnętrzne zmęczenie nie dochodzi do głosu. Mija 10, 20 minut. Utrzymuje dobre tempo. Pot zalewa mi okulary i zakładam je za kask. Staram się pić bo mimo, że dystans nie jest długi to jednak intensywny a jest ciepło. Po pół godzinie zaczynam czuć zbliżający się kryzys. Nie tyle brak mi sił co mój żołądek zaczyna wysyłać sygnały „zjadłbym coś”. Potem sygnały zamieniają się w wołanie „desperacko potrzebuje żela kobieto, słyszysz to!”. No słyszę, myślę sobie tylko skąd ja go wezmę. Jakoś zapomniałam, żeby go zabrać. Uznałam, że dystans na tyle krótki, że jakoś dojadę. Mój błąd. No nic, próbuję co mogę a mogę poprosić kogoś z mijanych zawodników. Może ktoś ma. Pytam dysząc zza pleców kolejnych panów „maacieee żeelaa?!”. Udaje mi się chyba za 10 razem. Słyszę w odpowiedzi „O dobrze, że mi o tym przypomniałaś bo sam bym zapomniał”. Dostaję ratunkowego żela, wciągam szybko i od razu lepiej. W tym momencie to bardziej głowa jest zadowolona, że zażegnała kryzys ale za moment i moje ciało z tego skorzysta. Poprawiło się i od razu koncentracja wróciła do normy. Mijamy jedno przepłaszczenie, potem ścianka i zaczynamy zjeżdżać w dół. Ten zjazd prowadzi do Domu Śląskiego położonego na 1400 m n.p.m. Tam miał na mnie czekać Michał i tato. Widzę już przed sobą to miejsce, a przede mną ona – Śnieżka. 

 

Faza 3

 

Pod Domem Śląskim nie ma taty i Michała. Może mnie nie zauważyli? Może nie dotarli na czas? Nie wiem. Nie myślę o tym za długo bo właśnie zaczyna się decydujący podjazd. Tutaj już boli. Nastromienie jest coraz większe, będzie za moment 15, 20 i więcej procent. Kamienie są coraz bardziej nierówno położone. Jedzie się zdecydowanie trudniej. Wieje też mocno bo jesteśmy już wysoko i dodatkowo na otwartej przestrzeni. Nie chcę patrzeć do góry bo tam czekają na mnie kolejne zakręty i jeszcze większe ścianki. Kręcę na ile mogę, choć nadal mam jeszcze lżejsze przełożenie na kasecie. Nie jest źle. Patrzę na licznik. Za moment będzie godzina jazdy. Podnoszę głowę i dostrzegam tatę i Michała. Michał krzyczy „ciśnij, masz dobry czas, jeszcze chwila!”. Na twarzy taty widzę wzruszenie. Do tego momentu oczy zalewał mi pot, teraz już nie tylko. Dostaję dawkę nowej energii i wyprzedzam kolejne osoby. Ostatnie dwa zakręty to już szaleństwo okrzyków. Nie wiem już kto i z której strony krzyczy, jest tak głośno. Nie mam siły za bardzo podnieść głowy bo jest na tyle stromo, że walczę o równowagę. Widzę już metę, łapię taśmę. Jeeessttt! Mamy to! Fala ulgi i mega zadowolenia. Poprawiłam swój czas o prawie 2 minuty. Naprawdę się cieszę, że jestem tu pierwsza po raz drugi. Przelatują mi różne obrazy przez głowę, trudniejsze momenty z tego dziwnego roku i trzymając medal w dłoniach myślę sobie, że dałam radę. Uściski znajomych, gratulacje i ten widok z góry. Pięknie jest! Poprostu chce się żyć! 

 

Za rok też chcę pojechać ten uphill. Dla tych emocji i pozytywnej energii. Może uda mi się złamać godzinę? Nie wiem ale mam motywację by się o to postarać.

 

 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Translate »