Home Miejscówki Miejscówki: Stara szkoła enduro – Przehyba i Radziejowa

Miejscówki: Stara szkoła enduro – Przehyba i Radziejowa

0
1909

Dawno, dawno temu, kiedy nie było jeszcze rowerów elektrycznych, myk-myków, Trailforksa i wyrastających jak grzyby po deszczu bike parków z gładkimi, wyszejpowanymi trasami, ludzie zabierali swoje rowery i jeździli nimi po górach. Na papierowej mapie wyznaczali trasę i ruszali zazwyczaj w nieznane. Wykreślona na kartce droga często była niewiadomą. 

Jeśli drogę wyznaczał ktoś sprawnie posługujący się mapami, nie było źle, częściej zdarzały się jednak niespodzianki. Nieoczekiwane wypychy, podjazdy stromymi 20% ścianami, zjazdy po sekcjach małego i dużego AGD i RTV, nie daj, Boże (!), po szutrach. W pierwszych latach mojego jeżdżenia każdy rowerowy wyjazd w góry był niespodzianką. W kwestii wyznaczania trasy zawsze zdawałam się na kogoś „bardziej doświadczonego”, nie znałam gór ani szlaków. Często okazywało się, że osoba wyznaczająca trasę też za dobrze nie znała wybranych rejonów. W niczym to jednak nie przeszkadzało. Był rower, były góry, fajni ludzie i przygoda.

Enduro style

Po kilku latach takiej jazdy przyszedł boom na enduro, a z nim specjalnie budowane i przygotowywane trasy. Jazda na rowerze polegała na pokonaniu jakiegoś mało znaczącego podjazdu, by zjechać trudną technicznie ścieżką lub trochę mniej wymagającym flow trailem. Kolejne weekendy spędzało się w typowych enduro miejscówkach, gdzie zazwyczaj zjeżdżali się inni fani rowerowej jazdy w dół. Enduro Trails, Srebrna Góra, Rychlebskie Ścieżki, w te miejsca w weekendy można było jechać na ślepo i na pewno spotykało się kogoś znajomego. Fajne to były czasy… Ale w pewnym momencie znów zaczęło brakować wolności, nieskrępowanej eksploracji i nieprzewidywalności szlaku, który potrafi zupełnie inaczej wyglądać na mapie, a zupełnie inaczej w terenie.

Każdy trend w końcu powraca jak bumerang, po pierwszym zachłyśnięciu się rowerowymi centrami i sztucznymi trasami przyszło znużenie i pora na powrót do korzeni. Jazdę po górach, po naturalnych szlakach i ścieżkach, w nowych, nieznanych miejscach, ciesząc się z przyrody i tego, co wokół. Mówi się jednak, że nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki. Prawda, świat się zmienia. Dawne czasy nie wrócą. Przychodzi pora na starą szkołę enduro w nowym wydaniu. Planowanie wyjazdów przeniosło się na internetowe i telefoniczne aplikacje, papierowa mapa rzadko już trafia do plecaka. Rowery też się trochę zmieniły i teraz na jazdę ze względu na ograniczone możliwości najlepsze wydają się elektryki. Jedno pozostaje niezmienne – przyroda. I szlaki, które mimo naturalnych zmian i erozji, są tak samo znakomite jak kiedyś. 

W Paśmie Radziejowej

Tegoroczna jesień miała być powrotem do klasycznego stylu jazdy po górach. Wyznaczamy kilkudziesięciokilometrową trasę, najlepiej pętelkę, na której gdzieś po drodze musi znajdować się schronisko, są widoki, podjazdy i zjazdy. Generalnie jest miło. By było jeszcze milej, zabieramy elektryki. W razie wtopy z wyborem szlaku na elektryku zawsze jest łatwiej, nawet gdy trzeba podprowadzać (jest przecież opcja „walk assist”, ale kto by jej używał). Wiadomo, że z dodatkowym wspomaganiem większość niepodjeżdżalnych ścianek jest w zasięgu koła. Trzeba tylko optymalnie dozować siłę nacisku na pedały i poziom wspomagania. 

Jazda według starej szkoły enduro zakładała eksplorację, więc wybieramy zupełnie nieznany nam rejon w Beskidzie Sądeckim – Pasmo Radziejowej. Dużo słyszeliśmy o popularnej Przehybie, a raczej o znajdującym się pod nią schronisku, do którego prowadzi kultowy asfaltowy podjazd. Nie mniej popularne widoki na Tatry z wieży na Radziejowej podziwialiśmy na profilu „Koło Południa”, na popularnym portalu społecznościowym. Do tego dochodzi polecany przez wielu znajomych zjazd żółtym szlakiem z Przehyby do Przysietnicy. Mamy więc dobry plan. Wszystko wskazuje na to, że będzie to dobrze spędzony dzień w górach. Na dopełnienie słodyczy w wieczór przed wyjazdem okazuje się, że dołączy do nas ekipa z „Koło Południa” i oprowadzi po swoich włościach.

Analogowo i nie

Poranne pobudki to najmniej przyjemny dla mnie punkt rowerowych wyjazdów. Nie cierpię wstawać wcześnie rano. Z tej przyczyny tak rzadko odwiedzam Beskid Sądecki. Dojazd z Górnego Śląska zajmuje około trzech godzin, trzeba wstać krótko po tym, jak się człowiek położy. Jestem nocnym markiem, więc w moim przypadku w sumie można byłoby zaryzykować niekładzenie się spać. Chyba łatwiej bym to wtedy ogarnęła. 

Jesteśmy umówieni na 10:00 w Skrudzinie pod Starym Sączem. Na parkingu przy Kaplicy meldujemy się przed czasem. Miejscowa ekipa już czeka. Wyładowujemy rowery, sprawdzamy baterie, czy na pewno są naładowane, i w tym momencie okazuje się, że nasi przewodnicy postanowili jednak pojechać analogowo. Tego dnia nie jest to dobry pomysł. Typowo jesienna pogoda i mocny porywisty wiatr zwiastują, że będzie dość rześko, a to oznacza, że czekając na analogi na rowerach elektrycznych, po prostu zmarzniemy. Wycieczki łączące rowery analogowe z elektrycznymi są fajne tylko latem, w słońcu. W innych okolicznościach pogodowych nie polecamy.

Przehyba

Asfaltowy podjazd pod Schronisko na Przehybie jest długi, stromy i ciągnie się jak wenezuelska telenowela. Można przemyśleć wiele rzeczy, gdy jedzie się samemu, albo przegadać wiele tematów, gdy jedzie się z kimś. Wiedzieliśmy, co robimy, zabierając e-bike’i, 10 kilometrów asfaltowego podjazdu na elektryku pokonalibyśmy w pół godziny. Dajemy jednak szanse Iwanowi i Oliwii, obniżamy poziom wspomagania na najniższe i leniwie zdobywamy kolejne metry przewyższenia. Jest czas, by się poznać, pogadać o projekcie „Koło Południa”, okolicznych trasach rowerowych i całym regionie. Iwan to głównodowodzący i, jak na przewodnika przystało, dużo wie o okolicy. Promuje tutejsze tereny głównie pod kątem turystyki rowerowej, pieszej i narciarskiej. Mniej więcej w połowie drogi zatrzymujemy się na zakręcie, gdzie znajdują się pozostałości starego wyciągu. Kiedyś dostarczano nim zapasy do schroniska. Teraz pozostały już tylko ruiny budynku i przecinka w lesie pokazująca, którędy szedł wyciąg. Jeśli ktoś bardzo nie lubi asfaltowych podjazdów, w tym miejscu może odbić na szutrową drogę idącą niemal równolegle do asfaltowej. Trzeba się jednak liczyć z tym, że jest ona trochę bardziej wymagająca i miejscami dość stroma. Obecność licznych szutrówek w okolicy działa na naszą wyobraźnię. Między 7 a 9 kilometrem podjazdu opracowujemy więc plan na kolejną wizytę w Paśmie Radziejowej, tym razem jednak na rowerach gravelowych i wiosną, gdy będzie nieco cieplej i mniej wietrznie. Na razie duje srogo. Im wyżej jesteśmy, tym bardziej odczuwamy wiatr z prędkością dochodzącą do 50/60 km/h.

Gdy docieramy pod wieżę przekaźnikową, która znajduje się tuż przed schroniskiem, zupełnie nie w głowie nam robienie zdjęć czy postoje. Poziom wysiłku na elektrykach jest zdecydowanie mniejszy niż na tradycyjnym rowerze, dzięki temu produkujemy mniej energii potrzebnej do rozgrzania organizmu i… Jest nam zimno! Kierujemy się w stronę schroniska, niestety, obiecane widoki z Tatrami w roli głównej dziś nie są nam pisane. Mimo iż chmury na niebie odgrywają cudowny taniec, nad Tatrami trzymają się niewzruszenie.

Z Przehyby na Radziejową i z powrotem

W COVID-owych czasach ciężko jest być turystą. Na szczęście, mimo iż kuchnia schroniska wydaje posiłki tylko na wynos, można na chwilę schronić się i ogrzać w sali głównej. Zamawiamy ciepłą herbatkę, kawę z gruntem i naleśniki. Gdy zasiadamy na schodach, które służą nam za prowizoryczny stolik, niemal jednocześnie wyciągamy z plecaków niespodzianki przygotowane dla reszty ekipy. Przecież to Mikołajki! Mikołajkowa wycieczka nie może odbyć się bez słodkich prezentów. Czekolada jest zdecydowanie wskazana, przyda się energia do dalszej jazdy. Wiatr coraz bardziej się wzmaga.

Głównym celem dzisiejszego wyjazdu jest Radziejowa. Na jej szczycie znajduje się wieża widokowa, skąd podziwiać można 360-stopniową panoramę Tatr, Pieniny, Gorce i Pasmo Jaworzyny Krynickiej. Ze schroniska do wieży mamy pięć kilometrów. Trasa biegnie raz w górę, raz w dół, prowadząc granią przez Złomisty Wierch i Małą Radziejową. Pokonujemy raptem kilkaset metrów i zatrzymujemy się na pierwsze zdjęcia. Mimo iż warunki pogodowe nie zachęcają do postojów i ściągania rękawiczek, potrzeba zapisywania jest mocniejsza od nas. Widoki są fantastyczne, nisko wiszące kłębiaste chmury nadają specyficznego klimatu. Teraz elektryki sprawdzają się znakomicie. Gdy Iwan z Oliwią powoli zdążają do celu, my mamy czas na postoje i łapanie kadrów, potem bez problemu ich doganiamy.

Gdy docieramy na Radziejową, na wieży spędzamy zaledwie kilka minut. Poza nami niewielu turystów zdecydowało się na wędrówki. Dzisiejsze warunki są dla prawdziwych koneserów. Na szczęście teraz czeka nas chwila zjazdu w lesie i niespodzianka. Zamiast wracać tą samą trasą w kierunku Przehyby za Przełęczą Długą odbijamy w prawo, w sekretnego dzikiego singla, którym zjeżdżamy do szutrówki trawersującej Bukowinki i Złomisty Wierch. Bardzo przyjemny fragment trasy. Szutrówka ma nas doprowadzić prosto do żółtego szlaku, który jest kolejną atrakcją dzisiejszego wyjazdu. Nie ma jednak lekko, bo zanim się na nim znajdziemy, Iwan przygotował challenge… Podjazd z Hali Koniecznej do połączenia szlaków żółtego z niebieskim w siodle podobno pokonało niewiele osób. Nawet na elektrykach. Górka nie wydaje nam się szczególnie stroma, więc bez wymówek podejmujemy wyzwanie. Po pierwszych metrach odkrywamy, w czym tkwi trudność. Nawierzchnia jest, nazwijmy to, mało współpracująca. Gliniaste błoto Beskidu Sądeckiego trochę kojarzymy z maratonów, w których dawno temu startowaliśmy w niedalekiej okolicy. Znamy jednak możliwości rowerów elektrycznych. Wystarczy odpowiednie dawkowanie mocy i górka jest do zrobienia. Pierwszy podjazd atakuje Grzegorz. Z kilkoma zachwianiami równowagi udaje mu się go zaliczyć. Ja gdzieś w połowie tracę przyczepność, koło zaczyna buksować. Zapomniałam, że w rowerze, na którym jadę, opony są delikatniejsze niż te, do których jestem przyzwyczajona. Po kilku obrotach korbą jestem zmuszona wypiąć się i skorzystać z walk assist. Pokonanie tego podjazdu zostawiam sobie na kolejną wizytę na Radziejowej.

Kolejny fragment to klasyk, godny oddzielnego wpisu, bo to Żółty szlak z Przehyby 

Żółty szlak z Przehyby to klasyk – koniecznie musicie go zobaczyć

I tak, w pewnym sensie, historia zatacza koło. Wracamy do klasycznej, staromodnej jazdy po szlakach, choć z wykorzystaniem nowych technologii (rowerów elektrycznych) i wykończeniem w postaci jednak sztucznego, ale za to genialnie poprowadzonego singla. Takie enduro panta rhei.

Tekst: Dorota Juranek, Zdjęcia: Grzegorz Radziwonowski 

Chcecie przejechać naszą trasę? Znajdziecie ją poniżej i pod tym linkiem

To również może cię zainteresować

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Translate »