Pakujesz wtedy szybko bambetle i wybierasz jedyny słuszny kierunek. Góry jesienią są jeszcze bardziej zjawiskowe niż latem. Nasze zmysły atakowane są z każdej strony. Kolorowy spektakl rozgrywa się przed oczami, mglisty, wilgotny zapach lasu dociera do nozdrzy, śliskie dywany liści, strzelające pod kołami orzeszki dębowe czujesz bardzo wyraźnie. Listopad jest już inny, bardziej szary, słomkowe odcienie trawy, brązowe drzewa i ciemna zieleń iglaków też mają swój klimat, jednak cała zabawa jesienią odgrywa się w październiku.
Coronawirus i politycy zafundowali nam praktycznie kolejny lockdown. Najlepszy sposób na odreagowanie całej tej absurdalnej sytuacji to oczywiście góry i las. Tradycji więc stało się zadość i w ramach „wyjazdu służbowego” postanowiłam uciec z miasta choć na tydzień. Podobnie jak przy pierwszym lockdownie bazą wypadową było Stronie Śląskie i zaprzyjaźniony Ski&Bike House. Pierwsze dwa dni spędziłam na objeżdżaniu szutrów i asfaltów gór Bialskich na nowym Livie Devote w wersji Advanced. Gdy nogi już trochę się zmęczyły, z pomocą przyszły rowery elektryczne. Nie trzeba było długo się namyślać. Jesienią na elektryku najlepiej zaatakować lubiany i wciąż rozbudowywany Singletrack Glacensis.
Singletrack Glacensis Kudowa-Zdrój
O singlach w Kudowie słyszeliśmy już wielokrotnie. Nowe pętle, wybudowane w tym roku, polecał nam prezes fundacji Singletrack Glacensis Marek Janikowski, znany głównie z Tras Enduro Srebrna Góra. W Kudowie, a dokładniej rzecz biorąc, w Brzozowie koło Kudowy mamy cztery odcinki singletracka: Źródełko (4 km), Everest (2,2 km), Za rzeką (4,4 km) oraz Widoczek (2,7 km). Do tego dochodzą krótkie odcinki dojazdowe. Całość można zamknąć w 18-kilometrowej pętli, na której pokonujemy prawie 500 metrów przewyższenia. Na elektrykach samej jazdy wychodzi godzina, z licznymi postojami na ochy i achy oraz zdjęcia potrzeba już dwie godziny. Na rowerach bez wspomagania spokojnie można liczyć trzy godziny dobrej zabawy.
Pętla Źródełko
Zaczynamy od pętli Źródełko, która od razu przypada nam do gustu. Serpentyny podjazdowe lawirują między drzewami mieniącymi się pomarańczowymi i żółtymi liśćmi. W powietrzu cały czas unosi się poranna mgła, co dodaje jeszcze większego uroku sytuacji. Jest bajecznie, jadąc na e-bike’ach, nie łapiąc zadyszki, możemy skupiać się tylko na doznaniach wizualnych, ale i na analogu nie będzie specjalnie ciężko, ponieważ całość podjazdu ma średnie nachylenie 4%. Po dotarciu na górę zaczyna się oczywiście zjazd. I, ku naszemu zdziwieniu, to faktycznie jest zjazd. Do tej pory na większości odcinków Singletrack Glacensis, po których mieliśmy okazję jeździć, charakter ścieżki był mieszany, to w górę, to w dół, często interwałowo. Tutaj mamy pętlę, na której jest jeden podjazd i jeden zjazd. Dzięki temu, gdy już jest w dół, naprawdę się bawimy i przez dłuższą chwilę cieszymy deniwelacją. Nie wiem, czy to kwestia doświadczenia budowniczych, czy tylko ukształtowania terenu w tym rejonie, ale mamy wrażenie, że na tej ścieżce czuć bardzo przyjemny flow, którego nie zawsze doświadczymy na ścieżkach Glacensisa. Dla nas bomba!
Pętla Everest
Naturalną kontynuacją pętli Źródełko jest Everest. Nie czekamy długo na znalezienie odpowiedzi, skąd ta oryginalna nazwa. Żadnego ośmiotysięcznika w okolicy nie widać, ale podjazd na szczyt kudowskiego Everestu jest chyba równie stromy co oryginał. Podjazd nie jest długi, ma zaledwie 1,2 kilometra, ale są na nim momenty grozy. Na Liv Intrigue X E+, którym jadę, podjazd nie robi wrażenia, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu wrzucam czwarty poziom wspomagania. Nogi trzeba oszczędzać, baterię niekoniecznie (od tego sezonu w elektrykach Liv wbudowane są większe baterie o pojemności 625 Wh). Everest, mimo że krótki, w naszej ocenie jest równie udany jak Źródełko. Płynny zjazd z licznymi zakrętasami i kilkoma miejscami, gdzie można oderwać się od ziemi. Sama przyjemność. Nie licząc wymagających podjazdowych momentów, bardzo dobry na wycieczkę z młodymi adeptami MTB.
Pętla Za Rzeką i Widoczek
Po Evereście przenosimy się na drugą stronę drogi, bliżej granicy z Czechami. Tam pokonujemy pierwszą cześć pętli Za Rzeką i odbijamy na Widoczek. Klimat i warunki trochę się zmieniają. Mgła gęstnieje, kolory znikają, robi się mrocznie i cicho. Las momentami przypomina plan zdjęciowy horroru. Zupełne przeciwieństwo tego, co mieliśmy przed chwilą. Jedziemy tak sobie w ciszy, udziela nam się nastrój. Nawet zdjęć nie robimy zbyt wielu. Gdy docieramy na szczyt podjazdu, możemy sobie co najwyżej wyobrazić widok z tego miejsca. No, cóż, trzeba będzie odwiedzić tę pętlę jeszcze kiedyś, gdy pogoda będzie mniej specyficzna. Tym bardziej, że nagle przed naszymi oczami wyłaniają się całkiem sporej wielkości hopy.
Singiel widoczek lawiruje sobie między nimi niewinnie, a my zastanawiamy się, co za wariaci tutaj latają. Oj, już nam świta w głowie… Nie tak dawno ekipa Godziek Brothers wspominała coś o kręceniu editu dla Red Bulla. No, to sobie wybudowali traskę na miarę własnych potrzeb i możliwości. Zatrzymujemy się na jej końcu. Ostatnie najwyższe lądowanie. Wspinam się pod górę kilkanaście sekund. Mgła sprawia, że nie widać wszystkiego, ale hopa wydaje się naprawdę duuuuuża. Widać kawał włożonej pracy i profesjonalne podejście. W tym momencie pozostawało nam tylko czekać na premierę filmu Godźków. Jedziemy dalej. A dalej już tylko zjazd singlem Za rzeką i powrót na leśny parking zaznaczony na Trailforks, na którym zostawiliśmy samochód. Na licznikach mamy osiemnaście kilometrów i całkiem fajnie połączone w jedną pętle cztery single. Pora na drugą część zaplanowanej trasy. W nawigację wstukujemy Duszniki-Zdrój.
Chcecie powtórzyć nasze trasy? Proponujemy optymalne przebiegi pozwalające zaliczyć obie miejscówki w jednej linii. Zostały skonsultowane z Markiem Janikowskim z Singletrack Glacensis!
Singletrack Glacensis Kudowa-Zdrój – https://www.komoot.com/tour/286912154
ps Propozycja kontynuacji to Singletrack Glacensis Duszniki-Zdrój na bis