Trening: Jazda w rytmie ultra

Schodzę z roweru, siadam na chwilę na trawie, by rozprostować plecy. To już 220. kilometr jazdy dzisiaj. Pomału zachodzi słońce. Przede mną pola rzepaku, łąki, za plecami las. Słabo słyszę swój oddech, bo zagłuszają go ptaki i świerszcze. Poza mną nie ma tu nikogo, nawet nie wiem dokładnie, gdzie jestem…

Dietetyczna bezkarność

Wyciągam paczkę żelków Haribo, coś, co w trakcie jazdy ultra jest nagrodą w chwilach kryzysu, a na co dzień grzechem dietetycznym. Tutaj mogę je jeść bezkarnie. I tak zapotrzebowanie energetyczne jest zazwyczaj większe niż ilość przyjętych kalorii. W głowie mam totalny spokój, nie myślę o pracy, a problemy życia codziennego zostawiłam za sobą. Przez łąkę przelatują sarny, nad głową latają mi nietoperze. Polska, jakiej nie znam z miasta czy codzienności. Po 10 czy 20 godzinach jazdy osiągam taki stan flow, w którym jestem tylko, ja, rower, trasa i myśli związane z zaspokojeniem podstawowych potrzeb – gdzie kupić coś do jedzenia, picia i gdzie znaleźć kawałek miejsca na drzemkę. Reset totalny.

KAMILA POCIECH, entuzjastka długich jazd: „W wyścigach ultra lubię świadomość, że nie jestem sama na trasie (zwłaszcza gdy warunki są ciężkie) i mam możliwość pogadania z innymi ludźmi. Zawsze lubiłam też skromność i luz u ludzi, którzy zęby zjedli na ultra, a także poczucie raczej współpracy czy po prostu wspólnoty niż rywalizacji”.

Wyścigi ultra w ciągu ostatnich dwóch lat rozwijają się w Polsce bardzo mocno. Bez względu na to, czy są prowadzone w górach, na nizinach, w terenie czy na szosie, listy startowe zapełniają się szybko, a grupa biorących udział cały czas rośnie. Co jest tak przyciągającego w tej formule i dlaczego po pierwszej próbie mamy ochotę na więcej?

Dużo przygód

W ofercie ultramaratonów mamy całkiem sporą różnorodność, jeśli chodzi o długość tras. A czas trwania zawodów może wahać się od jednego do siedmiu dni. Dla wielu uczestników, szczególnie dłuższych edycji, jest to forma wycieczki rowerowej, bikepackingowej eskapady ze znajomymi. Wówczas ważniejsze niż sam wynik stają się przeżycia, trasa i spędzanie czasu na łonie natury. A wytyczona trasa często daje szanse na zobaczenie nowych miejsc. Pokonanie trasy Pomorskiej500 czy Wanogi Gravel do miejsca, w którym się wycofałam, dało mi bez wątpienia okazję do odkrycia całkowicie nowych terenów. Co więcej, jazda podczas ultramartonu z racji nieco wolniejszego tempa niż podczas klasycznych zawodów daje więcej okazji do podziwiania widoków. Pamiętam trasę, ciekawe miejsca, podczas gdy z maratonów często zapamiętuję tylko bieżnik opony i koszulki osób jadących obok.

Trening Ultra

Długa trasa

Opcje jednodniowe – zazwyczaj dystans mieści się w granicach 100–250 km. Znajdziemy tam sporo osób rozpoczynających swoją przygodę z długimi dystansami albo maratończyków, którym dystans giga czy pro przestaje już wystarczać (i szukają dłuższych opcji). Nasza propozycja? Cykl Gravel Man, organizowany na wzór amerykańskich imprez gravelowych. Dostępne dystanse podawane są w milach (50, 100 i 150 czyli odpowiednio 80, 160 i 240 km). Na trasie są 1 lub 2 bufety, a nawigacyjnie nie powinna stanowić problemu. Do wyboru mamy edycję na Kaszubach, szlakiem Orlich Gniazd z Częstochowy i po Ziemi Świętokrzyskiej ze Starachowic. Startujemy i kończymy w tym samym miejscu. W podobnej formule realizowany jest cykl Szuter Master odwiedzający Mazowsze, Beskid Niski, Suwalszczyznę, Ziemię Kłodzką i Kaszuby.

Trening Ultra

Opcje górskie – długa jazda to za mało? Możemy dołożyć do tego ciężki teren, przewyższenia i zmienność warunków pogodowych. W ten sposób otrzymamy przepis na Carpatię Divide. Wyścig głównie po paśmie Beskidów lub w nieco krótszej wersji Gravmageddon organizowany w Sudetach.

Opcje wielodniowe – gdy na pokonanie trasy potrzeba 2, 3, 4 lub więcej dni. Zaprawieni w bojach ultrasi mówią, że wtedy dopiero zaczyna się przygoda. Mnogość sytuacji kryzysowych, defekty, organizowanie spania, narastające zmęczenie to tylko nieliczne z przeszkód, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć. Proponujemy edycję WISŁA1200 poprowadzoną od źródeł Wisły w Beskidzie Śląskim aż po Morze Bałtyckie w Gdańsku. W tym roku znany z wcześniejszej szosowej wersji wyścig Bałtyk – Bieszczady będzie dostępny dla rowerów gravelowych.

WOJCIECH NOGALSKI, 10. miejsce w Wanoga Gravel „Przygoda, możliwość zobaczenia i odwiedzenia miejsc, których pewnie sam bym nigdy nie odwiedził (a z pewnością nie w tak krótkim odstępie czasu). Niesamowite uczucie flow, w które wpadam przy długotrwałym wysiłku na stosunkowo niewielkim tętnie, gdy akceptuję wolniejsze tempo i delektuję się jazdą i otaczającą mnie przyrodą”.

Poczucie wspólnoty

Powiedzenie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, w trakcie ultramaratonu nabiera nowego znaczenia. Większość zawodów rozgrywana jest w formule samowystarczalności. W praktyce oznacza to, że jesteśmy zdani sami na siebie. Nie możemy korzystać z pomocy z zewnątrz innej niż ogólnie dostępna, czyli np. sklepy przy trasie. Nie możemy np. rezerwować noclegów z wyprzedzeniem. To w jakiś naturalny sposób powoduje, że otaczają nas osoby z dość dużą dozą serdeczności i pokorą, a także chęcią ewentualnego wsparcia. Czasami nie jest to więcej niż rozmowa, ale gdy w perspektywie mamy kilkadziesiąt godzin jazdy, faktycznie można się sporo nagadać, poznać i wspólnie pośmiać.

Trening Ultra

Reset – flow

W dzisiejszym pędzie praca – dom, w potoku informacji i otaczającej nas technologii dla wielu uczestników ultramaraton jest formą oczyszczania głowy. Okazją, by całkowicie odciąć się od bieżących spraw, uwolnić i psychicznie zregenerować. Sprzyjają temu z jednej strony trasy, często wyprowadzające zawodników w najdziksze zakątki Polski. Z drugiej strony odcinamy się od technologii albo przynajmniej mocno ją ograniczamy. Powód często jest dość prozaiczny i wynika z braku dostępu do prądu (poza wożonymi powerbankami i okazjonalnie dostępnymi źródłami prądu na postojach). Dwa lub trzy dni bez Facebooka, maili, video, wiadomości to dla wielu startujących stan mocno pożądany, a rzadko możliwy do osiągnięcia.

ŁUKASZ MARKS, uczestnik wielu maratonów rowerowych i etapówek, m.in. TransAlpu, mobilny kamerzysta podczas wyścigów ultra, nagrywa, poruszając się e-bikiem po trasie: „Teraz już nie startuję, ale kiedyś najfajniejsze było to, że trasę układali fachowcy i wiedzieli, gdzie nas posłać, żebyśmy się jednocześnie umordowali i ucieszyli”.

Przekraczanie własnych ograniczeń

Długie trasy, jazda nocą, nawigowanie według udostępnionego tracka, konieczność organizowania sobie samodzielnie całej logistyki czy jedzenia to samo w sobie stanowi nie lada wyzwanie. Gdy znudzeni monotonią poszukujemy nowych wrażeń, wyścig ultra z pewnością nas nie zawiedzie. Pamiętam jazdę nocą po wale wzdłuż Wisły, wśród latających obok sów podczas Wisły1200. Doskonale znam uczucie, gdy w mglistym lesie na Kaszubach, pośrodku „niczego”, zaczęłam zastanawiać się, jakby to było teraz spotkać wilka (zamieszkują tamtejsze lasy), czy denerwowałam się sama na siebie, gdy przez błąd nawigacyjny musiałam dołożyć trochę kilometrów. W każdym z tych przypadków poczucie opanowania chwilowego kryzysu i pokonanie przeciwności dawało mi większą satysfakcję niż niejedna wygrana w maratonach. Nowi uczestnicy często podkreślają, że dla nich pokonanie trasy i dojechanie do mety będzie wyczynem samym w sobie. Bez względu na zajęte miejsce, satysfakcja, którą odczuwają, daje im tak duże poczucie spełnienia, że chwilę później planują już powrót w kolejnym sezonie na tę samą trasę.

Trening Ultra

„Jeżdżę, żeby jeść ciastka”

Bez paliwa daleko nie zajedziemy, a kiedy jedziemy po 10 i więcej godzin dziennie, potrzeba go całkiem sporo. Oznacza to jedno – można jeść, trzeba jeść, co więcej, można jeść całkiem sporo. Zaryzykuję stwierdzenie, że ultra to dla niektórych uczta. Nieco żartobliwie, ale jakże prawdziwie, pisze o tym Michał Góźdź, autor bloga „Epic Trips No Hugs”: „Mogę bezkarnie napychać się śmieciowym żarciem z Orlenu i zalewać kawą z plastikowego kubka, żreć drożdżówki z serem i pasztetem ze wsiowego sklepu… To taki wentyl bezpieczeństwa, ucieczka od poranków z kawą speciality, zdrowych tłuszczów z awokado na śniadanie i ramenu na kolację. Cała reszta ultra to tylko dodatek”.

Jedni będą więc w trakcie wyścigu preferować „dietę” hot‑dogową, hamburgerową, pizzową, inni zamieniają się w testerów batonów i czekolad, a znajdą się też smakosze drożdżówek czy lokalnych specjalności. W ultra nie ma jednego przepisu, jednego czynnika motywującego. Ile osób, tyle historii. Ta różnorodność sama w sobie jest ciekawa i przyciąga kolejnych uczestników. A na koniec, czy nie chodzi po prostu o to, żeby miło spędzić czas na rowerze?

Informacje o autorze

Autor tekstu:

Zdjęcia:

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »