Home Ludzie Kobiety na rowery: „Rower znaczy wolność”

Kobiety na rowery: „Rower znaczy wolność”

0
418

 

Iza Krawczyk : „Rower dla mnie to tak naprawdę wielka chęć przygody”

 

Na rowerze jeżdżę od zawsze! Na rowerze nauczył mnie jeździć Tata. W każdy weekend zabierał nas całą rodziną na rowerowe wycieczki, ale moje prawdziwe szaleństwo rowerowe zaczęło się na drugim roku studiów, kiedy poznałam wrocławskie środowisko ostrokołowe. Pierwszy raz wsiadłam na ostre i… zakochałam się w tej szaleńczej prędkości! Zaczęło się od wyścigów na torze kolarskim. Potem wystartowałam w Race Through Poland i wkręciłam się wyścigi ultradystansowe. Przygotowując się do kolejnego długiego dystansu, zaczęłam jeździć na szosie. W międzyczasie pojawił się przełaj, speedrower, bikepackingowe tripy i spanie w hamaku na dziko. Zeszły sezon to tandem szosowy, zgrupowania i wspólne starty z moją niewidomą partnerką. Rower dla mnie to tak naprawdę wielka chęć przygody, dlatego moje kolarstwo jest tak różnorodne. Od ścigania się na sprinterskim dystansie na welodromie, poprzez wyścigi po 1000 km bez spania, aż po bikepackingowe kolarstwo romantyczne, gdy gonię zachody słońca i śpię w hamaku w krzakach.

 

Uwielbiam w rowerze to, że ma tyle odsłon, a każda z nich ma w sobie coś pociągającego. Dzięki kolarskiej pasji poznałam niesamowitych ludzi, którzy są w moich życiu. W tych relacjach odnalazłam różne wartości: inspiracje do trenowania, chęć do podróżowania i odkrywania świata, podziw dla profesjonalizmu i zawodowstwa, ale także przyjaźń i najważniejsze, choć na końcu, miłość.

 

Rower to dla mnie największa wolność, ta fizyczna i ta mentalna. Wsiadam na rower i po prostu jadę. Moje ciało odpoczywa, głowa się restartuje. Jadąc samotnie kilka dni, w pewnym momencie zaczynasz ze sobą rozmawiać, wypowiadasz myśli na głos, czasami ze sobą dyskutujesz. Dowiadujesz się, kim jesteś i czy tak naprawdę siebie lubisz. A jadąc nocą po górach, będąc zdaną tylko na siebie, zauważasz, że granice są tylko w twojej głowie, i tak przesuwasz je z każdym kolejnym wyjściem na rower.

 

 

Ewelina Bojdzińska: „Jeżdżę dla przyjemności, dla widoków, dla siebie”

 

Sport zawsze gościł w moim życiu, od dziecka jeździłam na nartach, na studiach zaczęłam grać w tenisa ziemnego, rower był wtedy jedynie dodatkiem. Moja prawdziwa przygoda z kolarstwem zaczęła się 5 lat temu, kiedy wystartowałam w pierwszych zawodach MTB. Bardzo mi się to spodobało, zaczęłam coraz więcej się ścigać, na coraz dłuższych i trudniejszych trasach. Teraz najczęściej biorę udział w kilkudniowych zawodach etapowych. Wszystko dla amatorów, czyli dla zabawy, bo nie trenuję pod okiem wyszkolonych ludzi. Jeżdżę dla przyjemności, dla widoków, dla siebie. Z czasem do mojej kolekcji rowerów dołączyła również szosa i tutaj zaczęła się prawdziwa miłość do kolarstwa. Na początku na rowerze szosowym jeździłam sama, 50 km, 70 km. Później szukałam towarzystwa koleżanek do wspólnych jazd i tak powstało „Girls On Bikes”, czyli treningi na szosie dla kobiet. To były pierwsze tego typu ustawki dla dziewczyn w Warszawie i okolicy. Wtedy też przejechałam swoje pierwsze 200 km, mając szosę niespełna dwa miesiące. W okolicach Warszawy organizowano zawody drużynowe, nie namyślając się długo, wzięłam w nich udział z sześcioosobową drużyną dziewczyn, z którymi wspólnie jeździłam. Po przejechaniu takiego dystansu wszystko mnie bolało, mięśnie, stawy. Nie mogłam chodzić przez tydzień. Ciało nie było przygotowane na taki wysiłek. Wiele osób zadawało mi wtedy pytanie, czy było warto? Jak najbardziej! To było szalone, ale może dlatego tak miło to wspominam. Przecież robiłam to, co kocham, w towarzystwie wspaniałych osób. Tak samo warto było jechać 40 km podjazd na szczyt wulkanu Teide. Nie ma nic piękniejszego niż wspinaczka na szczyt góry, kiedy bolą nas mięśnie, pot leje się z czoła, ale w nagrodę czeka piękny widok oraz duma, że dałam radę. Możemy jechać, dokąd chcemy, na rowerze czujemy się wolni.

 

Tak bardzo wkręciłam się w kolarstwo, że zrezygnowałam nawet ze swojej pracy i postanowiłam otworzyć własną firmę produkującą odzież kolarską (Velcredo). Dzięki temu rower towarzyszy mi teraz w codziennym życiu, zarówno w pracy, jak i poza nią.

 

 

Anna Makuszewska:  „Rower to dla mnie wolność!”

 

Rower po prostu zabierasz z domu, wychodzisz i jedziesz. Tu i teraz. Nie trzeba nic więcej. Uwielbiam tę moc, uwielbiam deptać na pedały, gdy siła mięśni napędza dwa koła. Nieważne gdzie, ważne z kim. Na rowerze jeździłam od zawsze, najpierw były wycieczki z tatą, później przejechałam wiele kilometrów z siostrą. Odkąd poznałam Wojtka, moje życie zaczyna się tam, gdzie kończy się asfalt. Dzięki niemu odkryłam MTB i mimo braku „wrodzonego talentu” do tej dyscypliny nie poddaję się i walczę ze swoimi słabościami. Wojtek ma ogromną cierpliwość, potrafi bardzo długo czekać na dole jakiejś ścianki, aż odważę się zjechać. Bardzo ważną osobą jest też moja najlepsza przyjaciółka. Gosia nie tylko świetnie jeździ enduro, ale zaszczepiła we mnie żyłkę szosowca. Namówiła mnie na kupno szosy i mimo mojego strachu przed barankiem powoli wszystkiego nauczyła.

 

Nie rozumiem wiecznych wojen i sporów między zwolennikami szosy i MTB. Dla mnie to zupełnie coś innego! O ile moją największą miłością jest jazda w terenie, to nauczyłam się doceniać szosę. MTB wybieram zawsze, kiedy tylko mogę, jest pogoda i mam czas. Jazda techniczna najlepiej oczyszcza umysł. Trzeba myśleć o tym, co się robi i co jest przed kołem, a nie o problemach. Rower górski daje też ogromne możliwości jazdy turystycznej, nawet we własnej okolicy odkrywam ciekawe zakątki zapomniane przez ludzi. I kocham podjazdy! Szosa za to jest tyko „moja”. Dużo jeżdżę solo, mogę przejechać wiele kilometrów i dużo przemyśleć. Szosa jest szybka, podchodzę do niej bardziej sportowo i lubię się na niej zmęczyć. Nie mam żadnych planów treningowych, popełniam masę błędów, ale w ogóle się tym nie przejmuję.

 

W jeździe na rowerze cieszy mnie także komponowanie zestawów. Koszulka pasująca do spodenek czy kask do okularów, ale najważniejsze są skarpetki! Mam ich dużą kolekcję i zawsze starannie dobieram je zarówno na szosę, jak i w teren. Podobno dodają skrzydeł, a te z kotkami mają podwójną moc! Mam to szczęście, że miałam okazję zaprojektować sama kilka dżersejów, które spełniają dokładnie moje oczekiwania. Moda szosowa jest za to bardzo restrykcyjna, ale bardzo mi się to podoba. Odpowiednie długości rękawków, skarpetek tworzą styl. No i okulary na paskach! Nikt nie chce być trzepakiem!

 

 

Agata Hamera: „Rower sprawił, że odkrywam nowe możliwości”

 

Rower to nie tylko styl życia, pasja czy narkotyk, od którego człowiek uzależnia się błyskawicznie, to coś więcej. Rower sprawił, że odkrywam nowe możliwości i podejmuję się przełamywania swoich wewnętrznych barier. Nie zawsze kończy się to powodzeniem, ale ważne, by się nie poddawać, dalej próbować i robić swoje. Obdarzył mnie również wieloma emocjami w czasie niejednego wyścigu, przygodami podczas wycieczek, doświadczeniami i wspomnieniami na lata. Zaczęło się to jakoś w 2011 roku od spontanicznej wycieczki na pożyczonym rowerze trekkingowym. Wycieczka nie liczyła zbyt wielu kilometrów, ale wiodła szlakami Gór Sowich, momentami z kamieniami i korzeniami. Nie wiem, jakim cudem spodobała mi się ta przejażdżka, skoro jechałam rowerem na cienkich oponach! A jednak spodobała się, i to bardzo! Decyzja o kupnie roweru zapadła praktycznie natychmiast i tak się zaczęło. Najpierw kupiłam średniej klasy aluminiowy rower MTB. W tamtym czasie nawet nie pomyślałabym o szosie, ponieważ eksploracja górskich szlaków była priorytetem. Każdy nowo pokonany podjazd czy dojazd do ustalonego miejsca był moim małym wewnętrznym sukcesem, bardzo mnie motywował. Dzięki temu zaczęłam jeździć coraz dalej i poznawałam ludzi tak samo zakręconych rowerowo jak ja. Tym sposobem, jako jedyna kobieta, trafiłam do amatorskiego teamu Sklep Rowerowy Bike Finger Wałbrzych. Będąc w teamie, od razu zainwestowałam w zawodniczy rower i zaczęłam startować w zawodach. W 2015 wystartowałam i ukończyłam swój pierwszy maraton na najkrótszym dystansie. W moim przypadku główną motywacją było poczucie przynależności do grupy, cieszyło mnie, że jesteśmy razem i możemy na siebie liczyć. Wspólne treningi, wyjazdy na wyścigi, rozmowy, założenia i decyzje mocno budowały, napędzając do dalszej pracy. MTB okazało się niewystarczające, pojawiła się myśl o rowerze szosowym. Choć wcześniej nie byłam fanką kolarstwa szosowego, wystarczyła mi jedna sytuacja, by zmienić zdanie. Wsiadłam, wystarczył jeden podjazd z Walimia do szczytu w Rzeczce, no i przepadłam! Bardzo szybko kupiłam szosę do jazdy górskiej w pięknym kolorze białej perły. W ciągu kilku lat przygody z kolarstwem szosowym zdarzyło mi się nawet wziąć udział w kilku wyścigach. Szybko wyszedł brak wiedzy i doświadczenia jazdy w takich zawodach, ale każdy wyścig był lekcją na przyszłość. Dziś mogę stwierdzić, że kolarstwo szosowe jest mi wyjątkowo bliskie.

 

 

Marlena Droździok: „Z rowerem znam się już dekadę”

 

Od wczesnych lat młodzieńczych miłości do kolarstwa górskiego uczyłam się od taty. Warunki miałam wyborne, irlandzkie trasy są idealnymi, aby poznać rower w „pięknych okolicznościach przyrody” z odpowiednią dawką adrenaliny. Na zawody trafiłam zupełnie przypadkowo, tam złapałam bakcyla. Wychowałam się na Zielonej Wyspie, tu chodziłam do szkoły i stawiałam pierwsze kroki w okolicznych zawodach XC, należąc do miejscowego klubu. Wyrobiłam w sobie umiejętności jazdy technicznej, na którą z tatą stawialiśmy nacisk. Na głębsze wody wypłynęłam kilka sezonów później. Od 2012 trenowałam w klubie „Bioam” u Mariusza Swedury. Wtedy rozpoczęłam starty w polskich i europejskich wyścigach z pierwszymi poważniejszymi sukcesami. W kategorii juniorskiej zdobyłam tytuł mistrzyni Polski, stawałam na podium w ważnych wyścigach. Kolejnym kamieniem milowym w mojej przygodzie z rowerem była kategoria U23. W pierwszym roku weszłam przebojem, zdobywając brązowy medal w kategorii Elita. Już rok później wszystko szło nie po mojej myśli, od treningów po kontuzje, co skutkowało straconym rokiem startowym. W następnych sezonach U23 dobra passa wróciła. Zaczęłam sezon od PŚ, w Albstad zajęłam rewelacyjne 4. miejsce. Cały sezon mogłam zaliczyć do udanych, co zauważył holenderski klub zawodowy Habbitat, niestety klub skończył działalność przed zakończeniem sezonu. Z dnia na dzień kolarstwo górskie straciło dla mnie sens. Pomógł niezastąpiony trener Jakub Czaja, znalazł dla mnie sponsora oraz zapewnił pełne wsparcie mentalne i merytoryczne. Z nowymi siłami podjęłam próbę startów w maratonach.


W moim życiu prywatnym roweru również nie brakuje, jestem miłośniczką wypraw. Te poza sezonem smakują najlepiej. Moim ulubionym miejscem jest Gran Canaria, na którą staram się wylecieć, przygotowując do nadchodzącego sezonu oraz spędzając każdą chwilę na rowerze. Prócz treningów rozwijam własny projekt „Warsztacik Kolarstwa Górskiego”. Będę szkoliła dzieciaki, pomagając im wejść w świat dwóch kółek, pokazując go od najlepszej strony. Sytuacja rozwija się dynamicznie i z niecierpliwością czekam na pierwsze lekcje z moimi nowymi podopiecznymi.

 

 

Martyna Romanow: „Jazda na rowerze to lek na całe zło”

 

Rower pojawił się w moim życiu z prozaicznego powodu. Regularnie zaczęłam jeździć, kiedy z małej miejscowości w Kotlinie Kłodzkiej przeprowadziłam się do dużego miasta. Najpierw Kraków, później Poznań. Nikt nie ma chyba wątpliwości, że rower to najbardziej praktyczna i dogodna forma przemieszania się w dużym mieście. W ten sposób stał się moją codziennością, a jednoczenie wielką miłością. Szybko nabrałam ochoty na więcej, więc wsiadłam na szosę i polubiłam długie dystanse, później zaczęły się również wycieczki górskie. Rower pomógł mi poznać moje możliwości wytrzymałościowe oraz predyspozycje, a przede wszystkim dał mi ogromną satysfakcję, frajdę i nieskończoną przyjemność. Nie sposób nie wspomnieć też o pozytywnych skutkach pedałowania, np. o zachowaniu dobrej formy fizycznej. Rower jest też odskocznią od wielogodzinnej pracy w pozycji siedzącej, co bardzo sobie cenię. Śmieję się, że jazda na rowerze to lek na całe zło. Złe samopoczucie, stres, smutek, natłok myśli, to wszystko znika, kiedy idę na rower. Jak jest mi źle, zaraz kombinuję, jak tu wyskoczyć popedałować, to pomaga w 99,9%. Trudno opisać, za co lubię rower, bo to już po prostu styl życia. Jak gdzieś chcę lub muszę iść, jadę rowerem. A jeżeli nie mam takiej możliwości, uśmiecham się pod nosem, kiedy ludzie pytają z ogromnym zdziwieniem: „A ty nie rowerem?!”. Staram się dzielić tą pasją z innymi i mam nadzieje, że będę mogła to robić w przyszłości.

 

Tekst po raz pierwszy został opublikowany w TOUR 2/2020, ten i inne numery magazynów BIKE i TOUR do kupienia na sklep.magazynbike.pl

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Translate »