Grzegorz Miedziński i jego ekipa zrobili dobrą robotę, mówiąc kolokwialnie. Kto się najeździł, ten się najeździł, kto chciał się ścigać – ścigał. A reszta miała fantastyczną wycieczkę po fajnych trasach ze złotą polską jesienią w tle. I czy nie o to chodzi? 🙂
Wielki moment – jest mapa! Niektóry już wiedzą, o co chodzi. Inni zaczynają się bać. Jest i przerażająca melafirem (takie kamienie śliskie jak lód, występujące w dużej ilości) Włostowa!
Wszyscy, no może prawie, są już gotowi do startu
Nasz czarny koń, czyli Maciek Wencel, też. Nie dajcie się zwieść – ten wyraz twarzy to skupienie i determinacja 🙂
Maciek na starcie znalazł się wśród innych Knurświnów, czyli zaprzyjaźnionej ekipy enduro. Oni nie zwiedzają – tylko się ścigają!
Ok, już właściwie jesteśmy gotowi do startu…
Inni zresztą chyba też….
Jeszcze tylko ostatnie konsultacje – na zdjęciu Mariusz Bryja i Arek Trzciński
Rzut oka na sprzęt konkurencji! Nowy Jekyll???? Grubo!
Oraz pamiątkowe zdjęcie przed startem z Dorotą Juranek (Mamba on Bike) i Anną Tkocz (25/7)
Wycieczka wystartowała! Dojazd do OS1
Wkrótce jazda zmieniła się w takie coś. Malownicze zresztą
Po drodze chętni zbierali grzyby
Albo pchali… i pchali…
Końcówka była dużo przyjemniejsza. W chwilę potem nastąpił epicki OS1. Kolega Maciek katapultował się na sekcji z czaszką (zbite żebra, żyje), niżej podpisany na pierwszych korzeniach zaliczył krzaki, koleżanka Dorota leżała tuż przed metą, a Ania dotarła w jednym kawałki. Jedym słowem sukces! Odcinek był trudny, momentami bardzo – ktoś zjechał do asfaltu??? Ale też wymagający kondycyjnie. Pycha.
Zdjęcie zastępcze, tuż przed startem – te z przejazdu ma organizator. My jechaliśmy!
Odpoczynek po końcówce odcinka
I poszukiwanie drogi – czytaj OS2
Typowy obrazek z enduro. Asfalt, grube opony…
Oraz zakupy! Wiadomo, bufet musi być!
Zawodniczki z kategorii junior w trakcie posiłku regeneracyjnego 🙂
Hasło dnia! Potem był OS2, bardzo przyjemny, z fajnymi trawersami i kamieniami. Na szczęście krótki, więc sił było dość – jeszcze – na kolejny.
Potem nastąpił kolejny długi podjazd, w kierunku OS3 i Włostowej. Kawy nie było, bo była kolejka w Andrzejówce (skandal!).
Kierunek Włostowa! Dogoniliśmy Asię Sobieralską (motherbiker). Albo ona nas.
Były i widoczki. Kto nie lubi widoczków?
Najładniejszy czekał nas przed startem OS3. Awaria łączności radiowej wymusiła przestój. Jakoś nikt nie narzekał. Roman Kwaśny, faworyt, korzysta ze słońca 🙂
I nie tylko on. Generalnie panowała atmosfera familijna. Os3 okazał się być bardziej przyjazny, niż można było oczekiwać, głównie za sprawą czołówki, która oponami rozgoniła melafir. Nie to, że było łatwo – ale dało się jechać. Ok – można też było zejść fragmenty, jak nikt nie widział 😉
Na dole, obok bufetu, panował powszechny entuzjazm wśród tych, co przeżyli i w końcu mogli coś zjeść i się napić. Poziom dewastacji sprzętu nadal utrzymywał się w normie. Potem podobno nastąpił OS4. Ale zdaje się, że było to coś w rodzaju XC. Osobiście niewiele z niego pamiętam.
Wróć – pamiętam ściankę, gdzie nie dało się podejść! I kolegów walczących w tempie ślimaków z grawitacją 🙂
Kolejny fragment wyglądał tak. Ta sama dojazdówka do Sokołowska… Zdjęć z kawy nie mam, ale była! W końcu 🙂
Później było zaś głównie tak. Przynajmniej do zakrętu w lewo, gdzie skończyły mi się baterie. OS5 był bardzo pionowy, przyjemny i do zjechania. Pozwalał z optymizmem myśleć o ukończeniu całości.
Popołudniowy optymizm wygląda tak – na horyzoncie widać już Mieroszów!! OS6, podobnie jak w roku ubiegły, co przekazali bywalcy, przebiegał z okolic pumptracka na rynek, włącznie z przejazdem przez ratusz (?) i schody. Udało się przejechać. Przed zachodem słońca.
Podobno byli zwycięzcy, ale dla naszej ekipy bardziej liczył się fakt, że za metą czekał makaron. Z grzybami albo serem. Albo z tym i z tym 🙂 Odbyła się też huczna impreza, zamykająca cykl. Na której nas nie było. Może za rok!
Zwycięzcom gratulujemy, podobnie jak organizatorom! Wyniki znajdziecie tutaj – jeśli jesteście nimi zainteresowani 🙂