Home Miejscówki Miejscówki: Moab – Ziemia obiecana MTB!

Miejscówki: Moab – Ziemia obiecana MTB!

0
436

 

Jedna z naszych taksówek 😉

 

 

Elayna Caldwell, należąca do zarządu IMBA*, doskonale wiedziała, co mówi, a my staliśmy właśnie u progu Porcupine Rim Trail, chyba najbardziej kultowego z kultowych zjazdów. Wokół tłoczył się niecierpliwy tłum tych, którzy także chcieli skosztować cudu MTB, upamiętnionego choćby w nazwie opony Onzy. A ja wciąż nie mogłem uwierzyć, że jestem w miejscu, w którym stoję.

 

 

Mark Sevenoff z Western Spirit – szef naszych przewodników i…. kierowca

 

 

Oczy szeroko otwarte

 

Gdyby nie przyzwyczajenie, tudzież dobre wychowanie, zapewne z otwartymi ustami patrzyłbym na świat co najmniej od startu śmiesznie małym samolotem z Denver. Widziane z jego pokładu Góry Skaliste straszą i kuszą ogromem, nawet Alpy z góry wydają się skromniejsze.

Lądowanie w Grand Junction od razu rozwiało wątpliwości, gdzie jestem… Jako „taksówka” podjechał gigantyczny Ford F150, wyjątkowo popularny, jak świadczą statystyki, wśród Amerykanów. Starszy pan, który stanął tuż obok, tylko całkiem przypadkiem zdawał się nie mieć przewieszonej przez ramię strzelby. Dżinsowe ogrodniczki i flanelowa koszula w kratę oraz czapeczka truckera pasowałyby do niej idealnie. Jadąc godzinę później absurdalnie prostą szosą w stronę Utah (Moab leży już w sąsiednim stanie Utah), chciałem pokazywać palcem bez przerwy to, co widzę dookoła. Siedzący obok fotograf Marco Toniolo, który trasę pokonywał już wielokrotnie, tylko sygnalizował coś w stylu: „To Fruita, świetne single, zaczynasz tu… a potem…” albo „Genialne miejsce na canyonig!”, by podsumować w końcu: „Zaczekaj, to jeszcze nic. Zobaczysz Moab”.
 

 

Czerwona dziura w ziemi

 

Jeden zakręt w lewo z autostrady międzystanowej nr 70 i nagle krajobraz zaczyna się zmieniać. Robi się… dziwnie. Czy tak człowiek czuć się będzie na Marsie? Drzew nie widać po horyzont, za to okolica przyjmuje zupełnie kosmiczne barwy, nie tylko te marsjańskie. Jaskrawa morska zieleń miesza się z rudą ziemią, a beże walczą z cegłą. Takich kolorów na ziemi nie ma. Wszystko wygląda tak, jakby ktoś założył dziwny filtr prosto z Instagramu, podmieniający z premedytacją kolory na inne niż zwykle. Przy okazji na obiektyw trafiła też lupa, bo wszystko urosło co najmniej dwukrotnie. No, może z wyjątkiem samego Moab, które okazuje się być całkiem przyjemną mieściną. Położone w dolinie, wśród czerwonych skał, mogłoby niemal bez charakteryzacji grać samo siebie w filmie o Dzikim Zachodzie. Tyle tylko, że zamiast koni wystąpiłyby rowery. Jak na Stany od razu wydaje się wyjątkowe, są nawet ścieżki rowerowe! Marco zabawia mnie w międzyczasie opowieścią o grupie niemieckich dziennikarzy, która w ubiegłym roku wybrała się trasą Portal Trail, czyli szczytem gigantycznej ściany, którą właśnie minęliśmy u wjazdu do doliny. Jeden źle wzięty zakręt, błądzenie i niemal zostali na pustyni na zawsze. Odwodnionych uratował przypadkowy turysta, który rozpuścił lód z chłodziarki, by mogli się napić. Cały czas z genialnym widokiem na Moab! Widzieliście film „127 godzin”? Jego akcja, z uwięzionym przez głaz wspinaczem Robertem Roostem, rozgrywała się w Canyonlands, tuż obok.

 

 

 

 

Pipe Dream

 

Być w Moab i nie jeździć? W pół godziny po rozpakowaniu już siedzimy na rowerach. Cel? Pipe Dream. Trasa, klasyczny singiel, znajduje się tuż obok miasta, prowadząc z północy na południe wzdłuż jego granic, u stóp masywu Moab Ridge. Idealnie nadaje się na wypróbowanie umiejętności w tutejszym terenie, jako rodzaj przygrywki, zanim ktoś wybierze się w prawdziwe góry. I jednocześnie to genialny przykład miejskiej inwestycji, bo szlak ufundowano z myślą o turystach, którzy dopiero zaczynają zabawę w prawdziwe MTB. Nie oznacza to, że jest łatwy, tyle że dostępny, takie Moab w pigułce. A nawet jeśli ktoś zrobi sobie krzywdę, bo jest kręto, trochę wysoko, a w kilku miejscach stromo, to przynajmniej nie będzie miał daleko do szpitala. Nie da się jechać szybko, ale przyjemnie i owszem. Świetna rozgrzewka, jak się okazało, nie ostatnia atrakcja tego wieczoru. Nasi gospodarze, Ashley i Mark Sevenoff, właściciele Western Spirit (westernspirit.com), czyli firmy organizującej wyprawy rowerowe po okolicy, zaprosili wszystkich na barbecue. Goście mieli jednak pewien problem ze zdecydowaniem się, czy wolą piwo i grilla, czy podziwianie sprzętu w warsztacie, gdzie zabytkowe stalówki mieszały się z karbonem z wczoraj, lub garażu tuż obok, w którym powstają hot rody. Taki klimat.

 

 

 

 

Zamiast Slick Rocks

 

Moab chyba najbardziej znane jest ze Slick Rocks, bo słynne, superprzyczepne skały znajdują się tuż obok, od wschodniej strony. Na pewno widzieliście je wielokrotnie, to klasyka najbardziej klasyczna z możliwych i… ignorowana przez miejscowych. Slick Rocks były na czasie 20 lat temu, gdy jeszcze większość fanów MTB, przynajmniej tych amerykańskich, lubiła podjeżdżać także w górę. Tak się jednak składa, że wraz z rozwojem amortyzacji, a tym samym możliwości sprzętu w terenie, zupełnie łyse skały straciły dużo ze swojej atrakcyjności. Superprzyczepność oznacza tyle, że trzeba pedałować, jeśli chce się jechać w górę. A że stromizny są zupełnie nieprawdopodobne, tym mocniej trzeba naciskać na pedały. I dlatego łatwiej tam dziś spotkać fat bike’a, a przede wszystkim SUV-y (Jeep Safari), niż kolarza górskiego na nowoczesnym fullu. Chyba że się uprze, by sprawdzić ślady Grega Herbolda, bo to jego podwórko. Za to jeśli traficie w tę okolicę i ktoś będzie chciał sprawdzić wasze umiejętności, macie duże szanse, że wyśle was na Moab Brand Trails. To miejsce położone kilka kilometrów za miastem, do którego da się dotrzeć ścieżką rowerową (asfalt!) wzdłuż drogi 191. Większość jednak dociera tam samochodami, a punkt charakterystyczny to wagon kolejowy Chuckwagon (obok mieści się parking). Ścieżki są łatwe, przyjemne single, idealne do pierwszej jazdy w Moab. Zdecydowanie bardziej niż Pipe Dream. Wspomnianą już ścieżką można wrócić do miasta, ale jeszcze fajniej będzie zrobić to szlakiem alternatywnym dla asfaltu.

 

 

 

 

Przysmak

 

22 kilometry długości i 1000 metrów rónicy poziomów? Brzmi kusząco? Jeśli dodacie do tego widoki niczym z amerykańskich, kiczowatych westernów, standardowo dobrą pogodę i fakt, że całość jedzie się praktycznie singlami, to możecie sobie wyobrazić, jak niesamowitym miejscem jest Porcupine Rim Trail. Nazwa pochodzi od formacji skalnej, brzegiem której wije się szlak (często dosłownie jej krawędzią). Punkt startu znajduje się na wysokości 2200 m n.p.m. i daje się odczuć lekkie zawroty głowy z braku tlenu, tudzież ekspozycji, na jaką jest się wystawionym. Pierwsze kilka kilometrów to jazda dosłownie na krawędzi, choć wypadki nie zdarzają się często, to jednak się zdarzają… Tyle że niekoniecznie związane z upadkiem w przepaść, ale np. z powodu odwodnienia. Trasa Porcupine Rim Trail również nie jest szczególnie trudna, wymaga tylko dużej dozy zaufania do swoich umiejętności. Początek jest widowiskowy. Mark, nasz przewodnik tego dnia, ujął to tak: „Jeden moment na początku jest trudny, to rynna, a wczoraj był w niej lód”. Tak… Duncan Riffle, były zawodnik zjazdowy z teamu Norco, jadący z nami, ujął to jeszcze inaczej: „Na trasie są progi, nie są duże, najwyżej metrowe. Najlepiej pokonywać je na prędkości. Po prostu podskakujesz”. I rzeczywiście, tak się dzieje. Okoliczności przyrody dodają skrzydeł. I kiedy się wydaje, że już naprawdę przejechałeś nafajniejszą trasę w swoim życiu, zza któregoś zakrętu pojawia się rzeka Kolorado. Szlak się zwęża i nagle grunt się przechyla, a ty orientujesz się, że jedziesz przyklejony jak mucha do ściany wielkiego kanionu (nie tego Wielkiego Kanionu, ale ten też mały nie jest, a rzeka ta sama). Lepiej nie patrzeć w prawo! Całość kończy się, jak zwykle, zbyt szybko. Jeśli komuś się wydawało, że na zjeździe jechał jak szatan, warto sprawdzić wyniki innych, rekord na Stravie wynosi obecnie poniżej 50 minut! I należy do miejscowego mechanika o pseudonimie The Frenchie, który Porcupine Rim Trail pokonuje czasami (podobno) w przerwie obiadowej… Cóż, zazdrość to bardzo brzydkie uczucie! 

 

 

 

 

Next time! 

 

Kilka dni w Moab to oczywiście tylko liźnięcie tematu. Chcę wrócić. Czeka słynne Kokopelli Trail, czyli 229 km przez pustynię Kolorado, kończące się właśnie w Utah, Captain Ahab, Portail Trail i wiele innych atrakcji, z Wielkim Kanionem włącznie!

 

*IMBA – Innternational Mountain Bicycling Accociation (imba.com), międzynardowa organizacja non-profit zajmująca się promowaniem, budowaniem i utrzymaniem szlaków rowerowych
 

 

 

 

Informacje

 

Moab

 

Utah znane jest jako stan Mormonów, tak nieprzyjazny, że nikt inny nie chciał się tu osiedlić. Miasteczko Moab jest niewielkie, liczy zaledwie około 5000 mieszkańców. Stałych rezydentów jeszcze mniej, przez pół roku, czyli poza sezonem, domy stoją puste. Rzeczony sezon zaczyna się w drugiej połowie marca, kończy w październiku. Dla rowerzystów najlepsze są wiosna i jesień, latem jazda jest trudna, możliwa tylko rano, 40 stopni na plusie to standard. Nawet w nocy temperatura nie spada poniżej 30.

 

Pustynia

 

Dookoła Moab rozpościera się pustynia, co oznacza tyle, że zaopatrzenie w wodę to tu podstawa. Nawet w warunkach wiosennych, przy +15 stopniach, po pół godzinie chciało się pić, powietrze było ekstremalnie suche. Dochodzi też do tego wysokość nad poziomem morza. Obowiązują górskie standardy, informowanie o tym, gdzie i kiedy się jedzie itd. Miejscowi nie lubią bohatera „127 godzin”, bo zignorował podstawowe zalecenia. Nie dajcie się zwieść porannym chmurom. Odpowiedź na pytanie, czy będzie padać, brzmi – „Nie padało od 5 lat”.

 

Gdzie jeść i spać

 

Wszystkie podstawowe informacje znajdziecie na oficjalnej stronie moab-utah.com, która wygląda tak, jakby powstała 20 lat temu, co już świadczy o żywotności miejscowych tradycji. Polecamy Robbers Roost (57robbersroost.com), wakacyjne mieszkania, choć wariant z wynajęciem kampera, tym bardziej jeśli chce się więcej podróżować z rowerami, może się okazać wygodniejszy. Popularne miejsce śniadań to „Love Muffin Cafe” (lovemuffincafe.com), przy głównej ulicy, ze świetnymi kanapkami. W Moab je się generalnie zdrowo, chyba wszyscy są zakręceni na punkcie bycia fit i życia w zgodzie z naturą. Polecamy burrito z budki, traficie na pewno za zapachem… To USA, także tu można zapłacić kartą!

 

Sprzęt

 

Wypożyczalnie rowerów są prawie na każdym rogu, sprzęt różny, łącznie z najnowszym. Przykładowy koszt wynajęcia fulla typu Trek Fuel EX7 na trzy dni to 135 USD. Jest kilka sklepów rowerowych, prawdopodobnie najsłynniejszy Poison Spider Bicycles (poisonspiderbicycles.com).

 

Mapy i przewodnicy

 

Płacąc 30 USD rocznego abonamentu, uzyskuje się dostęp do map i śladów GPS na stronie singletracks.com, oczywiście nie tylko map Utah. Jeśli chcielibyście poznawać okolicę z przewodnikiem, polecamy Western Spirit, zajmą się wszystkim (westernspirit.com).

 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Translate »