Sprawdziłem najpierw, ile zajęłoby mi dojechanie na miejsce gravelem z domu. Wyszło 115 kilometrów w dwie strony. Do przeżycia. A jednak rozsądek podpowiedział, że rzeczywistość potrafi skrzeczyć. Listopad, gravel, trasa projektowana na komoot.com i oddanie się w łapy oprogramowanie mogą oznaczać generalnie wszystko. Włącznie z awaryjnym telefonem do przyjaciela. Podobne 115 km w podobnym terenie na Gravel Attack zajęło mi sześć godzin, tu prognozowane siedem brzmiało mimo wszystko zbyt optymistycznie. Szybka więc korekta planów i plan kombinowany – do Brzegu Dolnego rowerem, stamtąd pętla gravelowa po dwóch brzegach Odry. Co się mogło nie udać?
Plan trasy wyglądał tak:
Start w Brzegu Dolnym
Z Wrocławia do Brzegu Dolnego jedzie się maksymalnie godzinę – w moim przypadku niemal dokładnie, z drugiego końca miasta, z Wielkiej Wyspy. Rowerem trwało by to około dwóch godzin. W centrum miejscowości znajduje się pięknie wyremontowany Dworzec PKP, a obok spory parking – tam można zostawić auto. Inna opcja to dojechanie na miejsce pociągiem, jazda do Dworca Głównego we Wrocławiu trwa 39 minut (tyle podaje google).
Niemal cała trasa do Lubiąża to asfalt, albo coś co asfaltem można nazwać. Jechałem gravelem, na oponach o szerokości aż 45 mm
Co sprawiało, że stan nawierzchni był drugorzędny. Za to słońce pożądane. Zgodnie z planem po 14 zaczęło wychodzić zza chmur…
Nawet asfalt momentami był lepszy. To niebieskie w tle plus lasery…. listopad?
Im bliżej Lubiąża tym klimat stawał się cieplejszy. Pola ustąpiły lasom
A nawet pojawiły się pagórki. Na mapie ciągle po lewej stronie gdzieś tam w tle czaiła się Odra
Słońce zupełnie przestało się wstydzić i świeciło z całą listopadową nocą. To jesienne światło….
Jest jedyne w swoim rodzaju. Nawet na zdjęciu zrobionym telefonem je widać
Tuż przed Lubiążem mój wytyczony ślad nagle skręcał. I tu zaskoczenie – wjechałem an ścieżkę rowerową wytyczoną po starym szlaku kolejowym. Sprawdziłem później – linię 311 Wołów – Malczyce zlikwidowano oficjalnie już w 1970 roku
Szkoda, nawet jeśli ścieżka jest rewelacyjna. Zostały zgrabne nasypy, idealne pod rowery. Mimo wszystko zazdroszczę Czechom faktu, że koleją można dojechać niemal wszędzie, na Dolnym Śląsku też tak kiedyś było
Nasyp się nie kończy, przechodzi w malowniczą ścieżkę…
A trasa następnie wypada na fragment bruku, już koło opactwa
Trudno jest zabłądzić, bo te prześwituje przez drzewa starego parku. Z bliska robi jeszcze większe wrażenie
Sprawdziłem – kolega Jackson był tu dosłownie przelotem. To, że chciał opactwo kupić to bardziej plotka niż rzeczywistość. Najwyraźniej miał inne sprawy na głowie
Albo nie miał pomysłu, co zrobić z 300 000 metrów powierzchni kompleksu. Miło zdziwiłem się, że przynajmniej front budynku wygląda lepiej niż kiedyś
W jesienną sobotę było też trochę turystów, na parkingu stało może dziesięć samochodów. Ciekawe, jak kiedyś wyglądało to miejsce?
To pomocniczy kościół Św. Jakuba, w ruinie – znajduje się tuż obok. Gdybym został reżyserem horrorów mam już gotową miejscówkę
To drugi co do wielkości obiekt sakralny na świecie! Tak mówi Wikipedia. Widzicie ludzi? To pozwala uświadomić sobie skalę
Klasztor dookoła można objechać rowerem, co też zrobiłem. Stamtąd wskakujemy na drogę i po chwili jesteśmy na moście na Odrze
Po kilkuset metrach zakręt w lewo i otwiera się droga ku nieskończoności…
Oczywiście brukowana. W tym momencie w końcu naprawdę doceniłem fakt, że wybrałem gravela a nie szosówkę
Trasa dość nieoczekiwanie się otwiera, pokazując odrę i malownicze ruiny w tle. To była fabryka celulozy ze słomy (!), a potem papiernia w Malczycach. Te ruiny to temat na oddzielny wpis, albo eksplorację
Przy niskim poziomie wody można zejść nad samą rzekę – oczywiście wykorzystałem taką okazję
Sama historia Malczyc jest niesamowita, np. te dwa kominy to jedyna pozostałość po cukrowni – to do niej prowadziła linia kolejowa swoją drogą. Na miejscu widziałem m.in. tablicę upamiętniającą 100-lecie stoczni w Malczycach. Kiedyś były ich tutaj aż cztery.
Za Malczycami zmodyfikowałem pierwotną trasę, zamiast jazdy tuż obok Odry wybrałem szybszy wariant szosowy. Słońce podejrzanie szybko zaczęło spadać
Co widać choćby po długości mojego cienia. Za to pojawiły się też szutry!
Szutrowe są drogi poniżej wału, jak i sam grzbiet wału na sporych odcinkach. Choć trudno w 100% zaufać mapie, bo wały częściowo są w budowie. Dlatego też zmieniłem pierwotną trasę – musiałem robić objazdy
Im bliżej brzegu tym trasa zresztą przechodzi po prostu w mniej uczęszczane drogi wzdłuż wałów. Robi się wolno…
Za to zwierzyny jest zdecydowanie więcej. Spotkałem co najmniej kilkanaście saren
Koło mostu w Brzegu z drogi zostaje tylko ścieżka brzegiem wału. Tu przez kilka kilometrów nie zostaje nic innego jak mocne pedałowanie do przodu
Pomimo lekkiego zapasu w okolice mostu kolejowego, którym chciałem wrócić na mój brzeg, dotarłem o zachodzie słońca
Stary most kolejowy na po lewej stronie kładkę, którą da się przejechać rowerem. Nie chciałem jednak tego robić po ciemku!
Choćby dlatego, że szkoda mi było widoków. Poza tym barierki są niskie, kładka wąska, do wody daleko. Są emocje. Po przejechaniu mostu skręcamy w lewo i wzdłuż rzeki wracamy do Brzegu. Na końcu ścieżki jest też park i punkt widokowy na rzekę.
Rzeczywista trasa, którą możecie powtórzyć, bo została przeze mnie sprawdzona, wyglądała ostatecznie tak