Home Miejscówki Izersky Collective „Jak w Kanadzie, stary!”

Izersky Collective „Jak w Kanadzie, stary!”

0
1617

Pierwszy raz o Izersky Collective usłyszałem od Tomka w połowie roku. Wrócił po weekendzie spędzonym w Izerach i Karkonoszach rozentuzjazmowany i przez telefon opowiadał o dzikich liniach prowadzonych tak śmiało, że nie spodziewał się takiej jazdy w polskich górach. „Jak w Kanadzie, stary!” – wykrzyczał do słuchawki. 

Przyjąłem te rewelacje z dystansem. Pokonywanie podjazdów shuttlem i opieka przewodnika w górach idealnie pasowała mi do konwencji weekendu ojca z 14-letnim synem. Ale żeby tak wozić dorosłych ludzi samochodem po górach tylko po to, aby mogli sobie zjeżdżać w dół? Brzmiało to jak zamach na planetę i epickie tripy. Postanowiłem sprawdzić. 

Shuttle 

Ze zrozumieniem kiwamy głowami, przechodząc instruktaż mocowania rowerów na przyczepie. Ta lekcja jest niezbędna na starcie, aby potem w ciągu dnia sprawnie powtarzać procedurę po każdym zjeździe. Przyczepa wygląda bogato. Dużo kolorowego plastiku, na oko równowartość M3 lub kawalerki w stolicy. Chłopaki z Izerskiego Kolektywu od pierwszego kontaktu są szalenie sympatyczni i pomocni. Próbują rozładować wyczuwalne napięcie. To pierwszy moment, kiedy formuje się grupa przypadkowych ludzi, którzy spędzą ze sobą cały dzień w górach, przeżywając największą przygodę tej soboty. 

Agenda wygląda następująco. Podjeżdżamy shuttlem 5-7 razy w miejsca dające łatwy dostęp do startu wybitnych, naturalnych szlaków i linii w okolicy. Minimalizujemy tym samym czas i wysiłek na zdobywanie wysokości (nie oznacza to jednak, że wcale nie ma podjazdów, w ciągu całego dnia o własnych siłach pokonamy około 500 metrów przewyższenia). Potem pod opieką przewodników pokonujemy zjazdy dopasowane poziomem trudności do poziomu grupy, zaliczając po drodze przerwę na kawę i szybką przekąskę. Zjeżdżamy naturalnymi ścieżkami, szlakami oraz liniami tnącymi prostopadle poziomice. Trasy o minimalnym stopniu ingerencji człowieka. Żadnych bajkparkowych gładkich flow czy wyprasowanych zagęszczarkami band. Tylko to, co jest do dyspozycji w lesie i tylko to, co pozostawił ustępujący lodowiec. A pozostawił sporo. 

Rozgrzewka

Pierwszy zjazd to rozgrzewka. Lądujemy w okolicy Wrzosówki, strzelamy grupową fotę na dobry początek i znikamy w lesie na zupełnie nieoczywistą linię. Nie jest jeszcze bardzo stromo, naturalne podłoże z mieszanki igliwia i ściółki zaskakująco dobrze trzyma. Ekipa IC nazywa ten pierwszy odcinek „dojazdówką”. Wszyscy  staramy się tam wypaść dobrze, bo od tego, jak sobie poradzimy, zależą dalsze warianty tras w ciągu dnia. Góry pachną lasem. Zaciągam się nim. Izery są wspaniałe, czuję do nich miętę. Spędziłem tu kawał wiosny tego roku, potem jeszcze kilkakrotnie wracając w okolice. Na gravelu. Liczę szybko w pamięci i wychodzi, że to mój trzeci kontakt z rowerem MTB od roku. Do tego 2 dni wcześniej z kartonu wyciągnąłem przepięknego niebieskiego Ibisa. Ma potężnego Foxa 38 z przodu, masę gałek do regulacji, których zupełnie nie ogarniam. Kasia Burek jeździ na takim w EWS. To musi być dobry rower. „Dojazdówka” z Wrzosówki wypada w moim wykonaniu drętwo. 

Gęsto upchane poziomice

Nabytą na samym początku teorię zamieniamy w praktykę i samodzielnie (ale w asyście) ładujemy rowery na przyczepę. Będą teraz poważniejsze wyzwania. Przez zakręt śmierci dostajemy się na Czarną Górę (prawie tysiącmetrowe wzniesienie stromo opadające w kierunku Szklarskiej Poręby). Końcówka ostro pnie się w górę, wszyscy pchają rowery jak za starych dobrych czasów enduro. Jeszcze tego nie wiemy, ale będzie to jeden z dłuższych zjazdów. Pokonamy ponad 700 metrów w dół, przecinając przez chwilę okolice dworca PKP Szklarska Poręba Górna i wspominając bazę gravelowego Gravmageddonu. 

Gęsto upchane poziomice na południowym zboczu Wysokiego Grzbietu, wymarzone miejsce do realizacji przez Izersky Collective obietnic wpisanych do ich folderu reklamowego. Jest stromo, technicznie, a zmieniające się podłoże – od luźnego, wyrywanego z zablokowanymi kołami igliwia, przez gołą skałę, wielkie głazy i wijące się naturalne rockgardeny – wyprowadza nas szybko poza strefę komfortu. Nie ma tu ekspozycji, więc ewentualne błędy na szczęście kończą się kilka metrów niżej, po tym, jak opuszcza się statek matkę, ale wystające niczym kły, białe skały to raczej ruletka. Po takich lotach albo siniaki, albo trzeszczące kości, a w najlepszym przypadku dziury w spodniach.

Nie jest tak, że jechać trzeba wszystko. Najtrudniejsze fragmenty zawierają często objazdy, alternatywne drogi. W takich momentach grupa dzieli się na bardziej odważnych i tych świadomych ryzyka, odpowiedzialnych. Po kilku „momentach prawdy” każdy już wie, na co go stać dzisiejszego dnia i samodzielnie wybiera odpowiadający mu wariant zjazdu. Nie jest łatwo przy zróżnicowanej grupie dopasować poziom trudności tak, aby było cały czas wymagająco i aby nie frustrować mniej wprawionych uczestników ścianą nie do przejścia. Świetnie to jednak przewodnikom IC wychodzi. W portfolio mają najwyraźniej pełen asortyment tras, które dopasowują do potencjału grupy. A wspomniane wcześniej warianty przejazdów, dają nieskończoną liczbę kombinacji. Trzeba mieć nie lada wprawę i w tak krótkim czasie poznać, jak kto jeździ, a potem skalibrować poziom trudności planowanych w kolejnych przejazdach tras, aby na finał wszyscy uznali, że świetnie się bawili. Izersky Collective, robicie to dobrze!

Chcesz więcej i więcej

Wysokie obroty silnika na podjeździe zagłuszają euforyczne przekrzykiwania. Jesteśmy w drodze w okolice Karpacza. Zajadamy owsiane ciastka, z głośnika przygrywa muzyka. Po napięciu z początku dnia nie ma już śladu. Sprawdziliśmy się z górami, tarapaty stały się katalizatorem relacji. Wszyscy są już ziomami i ziomalkami, nawet będąc grubo po czterdziestce. Dopiero na Stravie widać, na jak rozległym obszarze dzieje się akcja. Taki dzień nie pozwala się nudzić. Plan ułożony przez Izersky Collective daje możliwość posmakowania gór z każdej strony. Urozmaicenie zjazdów, techniczne linie, przeplatane szybkimi, naturalnymi ścieżkami z flow godnym Superflow na Rychlebach czy Floutka w Trutnovie (swoją drogą gorąco polecam to odkrycie), kamieniste sekcje, będące znakiem rozpoznawczym Karkonoszy, miękka ściółka i goła skała. Wszystko to nawet na koniec męczącego dnia (mimo podjazdów realizowanych shuttlem) powoduje, że nie czuć ani chwili znużenia i cały czas chcesz więcej i więcej. W trakcie któregoś z podjazdów podejmuję próbę zgłębienia, kto stoi za inicjatywą Izersky Collective i jaka jest jej geneza. Czuję, że to coś więcej niż komercyjne przedsięwzięcie. Pasja, zajawka i miłość do gór daje się poznać od pierwszego kontaktu. Ta historia musi jednak poczekać. Podjazdy są zbyt krótkie, aby ją opowiedzieć. Adriana, inicjatora „zamieszania”, przepytam kilka dni później. 

Dla kogo ta zabawa?

Ponownie siedzimy w busie, wspinając się po raz drugi na przełęcz Okraj. Do 2007 roku znajdowało się tutaj najwyżej położone drogowe przejście granicznie w Polsce, łączące Jelenią Górę z Trutnovem. Dzisiaj oczywiście można swobodnie przekraczać granicę, lecz my desantowani jesteśmy na samej przełęczy. W poprzednim przejeździe zaliczyliśmy klasyczną karkonoską rąbankę żółtym pieszym szlakiem do osady Jedlinki. Drugi przejazd do naturalny singiel z Łysej Góry wprost do Kowar. Dolny odcinek wzdłuż strumienia, nieskończenie długi rockgarden o małym nachyleniu pokonujemy w ostatnim momencie przed zapadnięciem zmroku. Powiedzenie: „nie widzę przeszkód” nabiera nowego znaczenia… 

Dla kogo ta zabawa? Takie pytanie zadaję sobie, aby podsumować dzień. Izersky Collective twierdzi, że ich targetem są średnio zaawansowani oraz eksperci, jeśli chodzi o poziom i umiejętności jazdy po górach. Ale to oczywiście zabawa. Bezpieczne, w pełni kontrolowane i komfortowe środowisko, aby próbować się z trudnymi rzeczami. Nawet jeśli zostajesz wyprowadzony poza strefę komfortu przez trudne linie, nie towarzyszy temu pełzający po karku lęk, że w przypadku błędu będziesz w prawdziwych tarapatach, z dala od cywilizacji i szans na pomoc w sensownym czasie. Prowadzone przez przewodnika trasy zwalniają cię z walidacji ich przejezdności. Wszystkie są przejezdne! A zależy to tylko od twojej techniki i odwagi, z jaką zabierzesz się za wyjaśnianie poszczególnych linii. To też idealne miejsce, aby podszkolić umiejętności pod okiem doświadczonej i świetnie jeżdżącej ekipy, poznać swoje granice przed wyruszeniem w duże góry. Każdy znajdzie tutaj dla siebie wartość, nawet enduro malkontenci powracający z gravelowej emerytury i łaknący przygody. Powtórzę się, Izersky Collective, robicie to dobrze!

Izersky Collective, robicie to dobrze!

Izersky Collective to grupa osób, które przepełnia miłość do gór, a sportowa pasja jest ważnym elementem ich życia. Inicjatywa wyszła od Adriana Baltyna, założyciela i twórcy izerskiego zamieszania. Trzon grupy razem z Adrianem tworzą jego brat Norbert oraz przyjaciel Artur Wilk.

BIKE: Kto tworzy Izersky Collective?

Adrian Baltyn: We trójkę jeździmy na rowerach od sezonu 2019. Szybko zauważyliśmy, że to, czego poszukujemy w enduro, jest naszym wspólnym mianownikiem. A czego poszukujemy? Przygody! Lubimy eksplorować nowe miejsca, zdobywać nowe szczyty i zjeżdżać z nich rowerem. Patrzymy na przestrzeń z perspektywy bikera, więc strome zbocza, ścianki skalne, naturalne ficzery same wpadają nam w oczy. Przy naszym zacięciu do rywalizacji podczas luźnych wycieczek jest dużo funu i adrenaliny, ścigamy się na trasie, często przesuwając swoje granice. 

Skąd pomysł na Izersky Collective? 

Z powstaniem IC wiąże się historia pewnego zimowego wieczoru, kiedy razem z bratem rozmawialiśmy o planach wyjazdowych. Zimą przychodziły mi do głowy pomysły głównie związane z nartami, bo przecież wyznaję religię: „Never Miss a Powder Day”, no ale Norbertowi za to od dawna chodził po głowie wyjazd na Maderę, właśnie zimą. U nas wtedy nie pojeździsz za bardzo, a w tym samym czasie możesz się shuttlować na Maderze ekipą, która obwozi cię po trasach EWS. Tym sposobem zaczęliśmy razem rozkminiać temat: „a co by było, gdybyśmy na naszych terenach zorganizowali Enduro Shuttle?”. Przecież żyjemy w tak ładnym miejscu, z każdej strony otoczonym górami, a bike parku w pobliżu brak. Tak zrodził się pomysł, który jest alternatywą dla wszystkich endurowców odwiedzających nasze tereny, którym, jak większości z nas, głównie chodzi o zjazdy i przygodę. 

Na jakim obszarze działacie?

Mieszkamy w kotlinie, czyli z każdej strony jesteśmy otoczeni górami i tu właśnie działamy. Naszym głównym podwórkiem, nie będzie zaskoczenia, są Góry Izerskie. Ale Karkonosze, Rudawy Janowickie i okoliczne lasy są równie atrakcyjne, z ich walorów przyrodniczych również korzystamy. Jak już wcześniej wspomniałem, lubimy eksplorować, poznajemy więc coraz to nowsze dla nas miejsca w bliskim sąsiedztwie. 

W jakim kierunku chcecie się rozwijać?

Inicjatywa Izersky Collective to między innymi misja zintegrowania społeczności endurowej na naszych terenach oraz oferta skierowana do odwiedzających góry rowerzystów, aby mogli poznać nasze ulubione ścieżki z możliwością spojrzenia na otaczającą nas przestrzeń okiem lokalsa. Lubimy poznawać nowych ludzi, z którymi dzielimy wspólną pasję, a pokazywanie im sposobu, w jaki definiujemy enduro, spędzając świetnie czas, to dla nas czysta przyjemność. Jeżdżąc razem od początku i przesuwając swoje granice, myśleliśmy o utworzeniu wspólnej ekipy, aby mieć większą motywację do startów w zawodach. Tak też uczyniliśmy. Poza naszymi usługami lubimy całą ekipą brać udział w zawodach i rywalizować z najlepszymi. 

Więcej informacji: izerskycollective.pl

To również może cię zainteresować

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Translate »