Korona wyspy La Palma z polskim krzesłem

Bez pośpiechu pedałuję na łagodnym asfaltowym podjeździe. Rower, słońce i bezwietrzna pogoda wywołują uśmiech na twarzy. Jestem na wysokości prawie 2500 m n.p.m., powietrze jest czyste i rześkie.

Obok mnie korbą kręci Gekon. Pytam żartem, czy nie brakuje mu tlenu na takiej wysokości. Ripostuje, że tęskni za smogiem, który zostawił w Polsce. Zmierzamy na Roque de los Muchachos, najwyższy szczyt La Palmy, który będzie punktem startowym epickiego zjazdu aż do atlantyckiej plaży. Na szczycie otrzymujemy nagrodę w postaci zapierających dech w piersiach widoków. Przed nami szczyty otaczające olbrzymi krater. Wszystkie Wyspy Kanaryjskie widać jak na dłoni. Zjazd po grani wulkanu jest mało płynny z powodu śniegu ustępującego dopiero na wysokości poniżej 2000 m n.p.m. Po lewej stronie mamy krater, po prawej ocean. 

Polskie krzesła

Zjeżdżamy szlakiem GR 131, dojeżdżamy do niepozornego rozwidlenia. Szybki rzut okiem na mapę. Jej stara wersja pokazuje, że zanikającą ścieżką przebiegał kiedyś szlak. Bez dłuższego zastanawiania decydujemy się zboczyć z oficjalnego GR 131. To była świetna decyzja – wjechaliśmy w teren, po którym najprawdopodobniej nikt nie jeździł dotąd na rowerze. Trasa jest trudna, jazda po grani dostarcza sporo emocji. Dojeżdżamy do punktu widokowego, gdzie, ku naszemu zaskoczeniu, ktoś postawił krzesła i stolik! Skąd krzesło i stół w takim miejscu? W pobliżu natrafiamy na opuszczone jaskinie. Kilka dni później, na wycieczce rowerowej z mieszkającym w La Palmie Polakiem, opowiadam o tych krzesłach i pokazuję zdjęcie z grani. Okazuje się, że krzesło jest już znane w lokalnej społeczności, ponieważ należy do jednego z Polaków, który mieszka w… jaskini. Właściciela krzesła również udaje mi się poznać.


Na skrzyżowaniu szlaków w Time nie jedziemy słynnymi agrafkami nad plażą w Tazacorte (szlak był w remoncie). Odbijamy w lewo na GR 130, są agrafki, jest ekspozycja. Przecinamy w kilku miejscach asfaltowe serpentyny prowadzące na Time i meldujemy się na gorącym piasku czarnej plaży. 

Droga do Santa Cruz 

Z drogi prowadzącej na najwyższy szczyt wyspy ze stolicy La Palmy (Santa Cruz de la Palma) jest kilka opcji zjazdowych. Generalnie wszystko na północ od tej drogi warte jest uwagi. Miałem okazję jechać dwie trasy, jedna z nich kończyła się w El Tablado, druga prowadziła do Barlovento. Trasę do El Tablado można rozszerzyć, by była bardziej wymagająca. Wystarczy pojechać w kierunku La Fajana, czyli zjechać do poziomu oceanu. Początek trasy jest kamienisty, niżej, przy wjeździe do lasu sosnowego, zmienia się w szybki i śliski miejscami singiel. Sosnowe igliwie na ścieżkach potrafi zaskoczyć. Na koniec przenosimy się do lasu wawrzynowego, pełnego drzew laurowych. Mocny aromat przypraw robi niesamowite wrażenie!

Z El Tablado agrafki opadają w kierunku doliny otoczonej szpiczastymi stożkami. Ścieżka nie jest trudna, wyściełana kwitnącymi trawami i kwiatami. Co ciekawe, kilka lat temu był tutaj zakaz jazdy na rowerze. Teraz zakazu nie ma. I dobrze, bo warto zjechać na koniec trasy do naturalnego basenu w La Fajanie.  

W przypadku trasy do Barlovento wycieczkę wzbogacamy o transfer do Los Sauces. Klimatem przypomina pierwszą trasę, różni się atrakcją na końcu. Jest nią sztuczny zbiornik wody, zbudowany na potrzeby nawadniania plantacji bananów. W okolicy zbiornika jest pętla XC, na której odbywają się zawody.  

Eksploracja Tijarafe

Na wyspie jest bardzo wiele szlaków pieszych, dużą część z nich zaznaczono na Trailforksie jako trasy rowerowe MTB. To spore ułatwienie, gdy nie ma czasu na eksplorację na własną rękę. Zazwyczaj wolę jednak odkrywać nowe ścieżki, nawet w tak rozwiniętym rowerowo miejscu. Jednym z osobistych odkryć była dla mnie trasa na wschodzie wyspy w rejonie Tijarafe.  

Startuję z punktu widokowego Barranco de Jurado na wysokości około 300 m n.p.m. Przede mną piękny widok na  kamienistą plażę Jorado na końcu ścieżki i agrafki po przeciwnej stronie. Początek zjazdu to prawie 300 metrów w pionie na długości jednego kilometra. Szlak jest trudny, można poćwiczyć pivoty (obroty na przednim kole – przyp. red.) na zakrętach. W miarę sprawnie docieram do kamienistej plaży, która spełnia tu trochę inną rolę, będąc po prostu w miarę bezpiecznym dostępem do wody. Po krótkim odpoczynku zaczynam podejście. W większości pcham, czasem muszę wrzucić rower na plecy. Słońce opala, temperatura przekracza 25 stopni. Zjazd zaczynam nieco poniżej Tijarafe. Jest kamieniście i stromo, miejscami ciasne nawrotki. W niektórych miejscach muszę się zatrzymać, żeby sprawdzić, czy warto w ogóle próbować zjechać. Ten odcinek trasy na Trailforksie nazywa się „Pirate’s Bay”.

Docieram do Candelarii, ogromnej jaskini, do której wpływa ocean. Miejscowi zbudowali tu letniskowe białe domki, zatopione w ścianach skalnych. Można pospacerować albo wykąpać się w oceanie, jeżeli nie ma dużej fali. W tak klimatycznym miejscu robię przerwę na zjedzenie lokalnych bananów, które smakują absolutnie wyjątkowo, przypominając jednocześnie banana i ananasa.

Do samochodu docieram zmęczony. Czeka mnie jeszcze powrót autem do drogi głównej, co wcale nie jest tu sprawą prostą ani oczywistą. Drogi ostatniej kategorii, prowadzące do klifów czy odludnych plaż, są naprawdę wymagające. Często nie ma na nich żadnych barierek, są wąskie, kręte i bardzo dziurawe, często też bardzo strome. Bywa, że nie ma na nich nawet asfaltu. Na szczęście bezpiecznie wracam do naszego domku nad oceanem w EL Remo, miejscowości, którą z powodzeniem nazwać można rybacką wioską na końcu świata. Wynajem noclegu blisko oceanu ma wiele zalet. Z tarasu można choćby oglądać zachód słońca i fale. A w El Remo, jak to na końcu świata, było też niewielu turystów. Wioskę otaczały plantacje bananowców, a w lokalnych knajpkach można było zjeść świeże ryby i gotowane w morskiej wodzie ziemniaczki.

El Pilar – serce wyspy

Punkt startowy wielu szlaków, przełęcz El Pilar, leży na wysokości około 1500 m n.p.m. i jest doskonałym miejscem na rozpoczęcie jazdy w każdą z czterech stron świata. Najciekawszą trasę na zachód najlepiej zakończyć na plaży w Puerto Naos. Plan jest prosty, wg Trailforksa składa się z czterech propozycji. Zaczynam od „Mosse Au Chocolat”. Stroma ścieżka wije się w lesie wawrzynowym, następnie sosnowym. Jest flow! Następnie lecimy na „Spanish Fly”, po starcie w wulkanicznym pyle i po wjechaniu do lasu rozpoczyna się płynna i skoczna sekcja. Zawdzięczamy ją hopkom budowanym na trasie przez lokalsów. 
Po zjeździe warto spojrzeć na mapę i lokalnymi szlakami kierować się w kierunku Jedey. W Jedey trzeba dojechać do koryta rzeki, wyślizganego w lawie. Trasa nazywa się „Barranco de los Hombres” i oferuje przyjemny zjazd po gładkiej lawie, ale też sporo niespodzianek w postaci uskoków czy stromych ścianek. W trakcie mojego pobytu na La Palmie jechałem po niej trzykrotnie, za każdym razem inną linią.


Ostatni odcinek to „Hauserkampf”, docieram nim na plażę w Puerto Naos. Trasa jest dosyć trudna, w luźnym żużlu po przepalonej lawie, nie najciekawsza.


Kto szuka atrakcyjnej wycieczki o niewielkim poziomie trudności, powinien zrobić pętelkę z El Pilar dookoła grani wulkanów. Na mapie zaznaczono ją jako trasę rowerową Bike Tour. Jedzie się drogą szutrową. Rozpoczynamy zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara. Naturalna ścieżka w zacienionym lesie robi wrażenie, jest bardzo zielono, niestety, zjazd trwa krótko. Gdy dojeżdżamy do szutru, wyłania się widok na sąsiednie wyspy – Teneryfę  i Gran Canarię, przysłonięte La Gomerą. Szuter trawersuje zbocza, czasem opada w dół, czasem się wznosi. Jadąc tą trasą, przecina się kilka szlaków schodzących z grani. Niektóre z nich można zjechać, powiększając pętlę. 

Wulkany na Hoyo Negro

Grań wulkanów pokonujemy z Gekonem w najgorszych warunkach, jakich można się było spodziewać. Dzień wcześniej spadł śnieg! Zastanawiamy się nad zjazdem z Pico Nambroque, ale finalnie pada na całą grań z El Pilar szlakiem GR 131 do latarni morskiej w Fuencaliente. Wjeżdżając samochodem na przełęcz, nie możemy zrozumieć, skąd tak duży ruch. Później okazuje się, że mieszkańcy wyspy przyjechali zobaczyć śnieg!

 
Z każdym metrem podjazdu białego puchu na szlaku przybywa. Mało tego, zaczyna sypać i robi się zimno, a miało nie padać. Trzeba pchać rowery, nie da się inaczej. Naszym celem jest szczyt Deseada, prawie 2000 m n.p.m. W normalnych warunkach trasa jest prosta, większą część da się podjechać. Szlak prowadzi granią, my jednak trawersujemy niektóre szczyty ze względu na pogodę. Krótkie zjazdy i znów pchanie pod górę. Mijamy oblodzone sosny, za którymi widać linię brzegową. Po przeciwnej stronie ośnieżone szczyty. Gdzieś tam na dole nasze żony opalają się w słońcu, my, zaledwie i aż, 2000 metrów wyżej taplamy się w śniegu.


Docieramy wreszcie do największego krateru na trasie – Hoyo Negro. Obok niego znajduje się szczyt Pico Nambroque. Robimy zdjęcia i ostatni wypych, za którym już tylko zjazd do poziomu morza.
Na szczycie Deseada czeka nas miła niespodzianka – chmury częściowo się rozpierzchły, pojawiło się słońce. Roque w chmurach, plaża w Tazacorte. Jest pięknie. Cieszymy się widokami, by za chwilę ruszyć w dół i pokonać 2000 metrów deniwelacji. 


Zjazd zaczynamy w śniegu. Białe ustępuje kilkaset metrów niżej i zaczyna się bardzo szybki singiel w drobnym wulkanicznym żwirku. Następnie, po dojechaniu do linii drzew, zaczyna się techniczny kawałek z ostrymi skałami. Udaje nam się nie uszkodzić opon i sprawnie docieramy do ostatniego odcinka – prostej ścieżki w lawie z kilkoma trudnymi elementami, prowadzącej aż do latarni morskiej przy salinach, miejscu pozyskiwania soli z wody morskiej. Kawał dobrej trasy, warto było przejechać.

INFORMACJE

Dojazdy

Dostać się na najwyższy punkt wyspy można na kilka sposobów, choćby skorzystać z usług firm taksówkarskich. Niektóre sklepy rowerowe chętnie oferują też usługi shuttlowe. My wybraliśmy najmniej popularny sposób na podjazdy, czyli dwa auta. Na starcie trasy zostawiamy jeden samochód, na końcu drugi. Nie jest to opcja najszybsza, ale ma sporo zalet. Najważniejsza? Niezależność i brak ograniczeń czasowych, co jest nie do przecenienia, gdy część firm zajmujących się wożeniem na górę ma w weekend wolne, a po opadach śniegu w ogóle nie świadczy usług podwózki.

Pogoda

Byliśmy na wyspie na przełomie stycznia i lutego. Pogoda w tym okresie potrafi zaskoczyć. Kiedy na plaży w Tazacorte reszta towarzystwa się opala, na szczycie Roque de los Muchachos może być potrzebna kurtka. W czasie naszego pobytu śnieg spadł na wysokościach powyżej 1700 m n.p.m., a droga asfaltowa na najwyższy szczyt została zamknięta. Polecam sprawdzać dobrze prognozę pogody i śledzić aktualne warunki meteo na lokalnej stronie lp.hdmeteo.com, gdzie w czasie rzeczywistym można sprawdzić temperaturę na każdej wysokości, opady czy zachmurzenie. Strona świetnie przydaje się również przy wyborze plaży, choć zwykle najbardziej słoneczne są rejony Tazacorte i Puerto Naos.

 Pora roku

Na La Palmę warto przyjechać w okresie zimowym. Wszystko tam wtedy kwitnie, jest zielono. Można też oczywiście trafić na kiepską pogodę, na przykład kilkudniowe ulewy. Tuż przed naszym przyjazdem, w ostatnim tygodniu stycznia, padało na całej wyspie. Oprócz jazdy na rowerze na wyspie można też spacerować po przepięknych sosnowych i wawrzynowych lasach oraz klimatycznych wąwozach. Znajdziecie tam też wiele tras trekkingowych o różnym stopniu trudności. Po dniu pełnym wrażeń najlepiej udać się na plażę i zrelaksować przy zachodzącym słońcu! 

Informacje o autorze

Autor tekstu: Dymitr Murawicki

Zdjęcia: Dymitr Murawicki

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »