Gravmageddon.pl albo wyrypa

Wyrypa. Tajemnicze słowo. Kto choć trochę liznął historii narciarstwa wysokogórskiego w Tatrach, wie, co to takiego. Oppenheim i Zaruski ubrali to słowo w ideę jeszcze przed wielkimi wojnami. Wyrypy, trwające po kilkanaście godzin, a nawet kilka dni, przejścia na nartach szeregu szczytów i przełęczy. Długie, mozolne i wyczerpujące. Kwintesencja podróży przez góry, aż do krańcowego wyczerpania. Wyrypa jest autentycznym, nie w pełni kontrolowanym przeżyciem. Świadomym wyrzeczeniem się wygód i ładowaniem w tarapaty. Brzmi znajomo?

Na starcie Gravmageddonu staję z założeniem, że to już ostatnia impreza ultra w tym roku. Potem gravelova emerytura: bikepackingi z żoną, ustaweczki, jesień w Brnie. Im dłuższe cienie, tym krótsze dystanse. Liczba startów w tym sezonie wymknęła się spod kontroli już dawno, a kumulacja 4 weekendów z rzędu ze ściganiem zamieniła życie w rollercoaster. Chcę po prostu odhaczyć ten wyścig i mieć to za sobą. Och, wait! Nie da się „po prostu odhaczyć” 8000 metrów podjazdów na 350 kilometrach po górach.

Wielka niewiadoma

Od czasu, kiedy wystartowały zapisy na Gravmageddon, mam obawy. Czy organizatorzy udźwigną ciężar oczekiwań (to pierwsza edycja tych zawodów)? Najpiękniejsze góry do jazdy na gravelach w Polsce wymagają najlepszej organizacji! Poprzeczka ustawiona jest wysoko. W tym sezonie przejechałem już dobrych kilka tysięcy kilometrów gravelowych zawodów. Wiem, że nic tak nie potrafi zepsuć przyjemności z jazdy, jak błędy w organizacji. To frustrujące bardziej niż 7 kilometrów podjazdu po gruzie. Bardzo chcę, aby to była dobra impreza. W Górach Izerskich i Karkonoszach spędziłem cały kwiecień, każdego dnia przesuwając granicę między wiosną a zimą coraz wyżej. Oddawałem się eksploracji miejsc mniej oczywistych, daleko od wytartych klasyków. Odkrywałem te góry od nowa na gravelu, zachwycając się każdą nową drogą. Idąc za ciosem, późną wiosną spędziliśmy kilka dni w Karkonoszach i Rudawach Janowickich, mieszkając w vanie. Gravelowi nomadzi. Znam te miejsca, przez które prowadzi trasa i wiem, że będzie pięknie. 

Będzie trudno 

Gravmageddon. Karkonosze – Izery Gravel Race to impreza ultra w formule samowystarczalności. Organizatorzy od początku komunikowali, że będzie trudno, uzasadniając to górskim charakterem prowadzonej trasy. W roku prawdziwej eksplozji gravelowych imprez cieszy fakt, że takie wydarzenia pokrywają całe spektrum oczekiwań uczestników. Od płaskich i śmiertelnie nudnych, wymagających jedynie ultrawytrzymałego tyłka i głowy, aby pedałować przez kilka dni z rzędu, po takie, podczas których techniczne podjazdy przeplatają się z zabawą na powykręcanych singlach śmiało prowadzonych po mokrych skałach i korzeniach w dół. Ukłonem w stronę osób, które chciały wystartować w wyścigu gravelowym na rowerze MTB, jest oddzielna kategoria pozwalająca rywalizować bez wypaczania wyniku. 

Kontekst 

Dobre ultra jest takie, że po minięciu linii mety, odespaniu, odjedzeniu i odebraniu roweru z serwisu chciałbyś objechać tę trasę raz jeszcze, tylko że w przeciwnym kierunku. Taką sentencję ukułem zaraz na początku sezonu, pisząc relację z Wanoga Gravel. W zasadzie nic się nie zmieniło. Dalej uważam, że dobra trasa to klucz do sukcesu, ale przy wyrównanym poziomie imprez serwujących naprawdę świetnie poprowadzone linie przejazdu coraz większą rolę odgrywa kontekst. Komunikacja przed, w trakcie i po zakończeniu wyścigu, system śledzenia zawodników, zawartość pakietów startowych, kontakt z orgami, czy też pula nagród dla zwycięzców (uczestników). 

Gravmageddon wypada na tym polu zdecydowanie dobrze. Zanim jeszcze stanęliśmy na starcie, byliśmy przez wiele tygodni bombardowani zdjęciami z objazdów trasy przez organizatorów. Co więcej, w takich objazdach uczestniczyć mogli sami zawodnicy. Gdy zgłaszano uwagi, trasa podlegała korektom, stając się jeszcze bardziej atrakcyjną, przy zachowaniu flow przejazdu. Świetnie wydany i przygotowany racebook, który trafił do naszych skrzynek pocztowych na kilka dni przed startem, to ewenement. Kiedy otwierasz coś takiego, pierwsza myśl to: „Ci kolesie od Gravmageddonu starają się zrobić cholernie dobrą imprezę”. 

Długo

Dystans, liczący 350 kilometrów i ponad 8000 metrów w pionie, start w piątek, na pokonanie trasy uczestnicy mają 60 godzin. Dystans krótki, 130 km i ok. 3000 metrów w pionie, startuje dzień później. Podzielenie pierwszego dnia między dystansami wywołuje wrażenie kameralnej imprezy, ale z drugiej strony pozwala świetnie integrować się podczas before-party nazwanego trafnie grill&beer. 

Czas start!

Ruszamy. Szybko nawiązuję komitywę z jednym z uczestników. Konsekwencje tej znajomości będą znane już przed północą. Nieczęsto zdarza się, że na koniec dnia tyrki po górach masz bardziej zdarte gardło od gadania niż dupę od siodełka. A tak było! Chłop dobrze ciśnie, dużo gada i dobrze wygląda w kadrze. Mi pasuje. Akcja dzieje się szybko i nie ma nudy. To nie jazda po bezimiennych szutrach gdziekolwiek, tylko Góry Izerskie! Minęliśmy Jakuszyce, były już pierwsze single, mokre okrutnie, zwilgłe do cna od kilku deszczowy dni. Orle, zaraz potem Hala Izerska z Chatką Górzystów. Księżycowy krajobraz kopalni kwarcu Stanisław i dzikie flow i agrafki na singlach spod Wysokiego Kamienia. Genialne! Do Izerów mam miętę, obiecywali najpiękniejsze miejsca w Polsce na gravela. Mają rację! Zanim dotrę do zakrętu śmierci, mam trochę łez w oczach, pewnie od wiatru. 

Przepak

Orgowie śmiało zrobili zamach na zasady samowystarczalności i poza pitstopami z żarciem i napojami (dla długiego dystansu na 138. km Domek pod Orzechem, 240. km Browar Miedzianka) umożliwili zdeponowanie rzeczy w tych punktach. Możliwość przepaku okazuje się zbawienna w perspektywie pogodowej katastrofy, jaka wisiała przez cały tydzień nad górami. Finalnie pogoda wybroniła się, ale przepak umożliwił podróżowanie na lekko po górach, bez troczenia dużych tobołów, co przy tak wymagającej trasie miało ogromne znaczenie. 

Wyścig na wielu płaszczyznach 

Czy był Gravmageddon? Ostateczne zniszczenie i zagłada? Otóż, nie. Trasa jest dobrze zbalansowana, przejezdna na gravelu (poza miejscami, w których przejezdna nie jest). Ma flow, sekwencje zdarzeń na kolejnych kilometrach układają się w sensowną całość. Czuć wysiłek włożony w jej planowanie, świadomość gravelowej specyfiki czerpania przyjemności z trudnych technicznie momentów. Jej największym plusem jest U R O Z M A I C E N I E. Trasa nie pozwala poczuć monotonii na żadnym z 350 kilometrów. Gravelowe smaczki przeplatane są technicznymi singlami, trudne podjazdy po gruzie szybkimi asfaltowymi zjazdami po serpentynach. Nawet kiedy akcja zostaje wyprowadzona poza góry, czyli wielokrotne przekraczanie Kwisy czy dolina Bobru, zabawa z hydrotechniką, tamy, mosty przerzucone z rozmachem. Rudawy! Dzieje się, ale jest nerwowo. Tych 8000 metrów do podjechania musi gdzieś wybrzmieć. To wymagający wyścig na wielu płaszczyznach. Kondycja, zaprawienie w górskiej szwendaczce, obycie z technicznymi trudnościami jazdy po kamienistych singlach. Na koniec, kiedy chciałbyś, aby już „puszczało”, czeka jeszcze powrót w Karkonosze i dużo, dużo podjeżdżania. 

Zdałaby się teraz łyżka dziegciu. Jak nie ma gównoburzy, słabo się klika w internetach. Tylko, tak po prawdzie, nie ma się do czego przyczepić. No, tak na siłę, że orgowie zbłądzili z gravelową ideą, wysyłając nas po mokrych trawach w dół Góry Szybowcowej i potem po wydeptach w jakimś tataraku cały podjazd na Łysą Górę, to było złe. Dobrze, że w nocy. W nocy nie słychać przekleństw. Albo że zamiast ciągnięcia trasy pod Gryfów można do Czech, w dolinę Izery. Ale to wiemy. Pandemia. Granice. Albo że chcemy więcej Karkonoskiego Parku, bo tam single fajne. To nawet nie są fakapy. To są kierunki, gdzie trasa może być jeszcze lepsza. A, i Złoty Widok zostaje. Takie miejsce, gdzie chłopcy stają się mężczyznami. Gravmageddon potrzebuje tego miejsca.

Centrum gravelowego świata

Wspaniałych czasów doczekaliśmy. Gravmageddon. Karkonosze – Izery Gravel Race to było prawdziwe gravelowe święto. Dzięki organizatorom Górny Dworzec w Szklarskiej od czwartku do niedzieli stał się dla nas centrum gravelowego świata. Podjęliście wyzwanie uczynienia tej imprezy wyjątkową dla każdego z uczestników. Cholernie trudne zadanie, trudniejsze niż długi dystans jechany cięgiem. Mariusz Lickiewicz, Łukasz Biederman & cały TEAM Gravmageddon, mamy nadzieję, że macie tam medale i dla siebie.

A wy, drodzy ultrasi, zastanówcie się dwa razy, zanim podejmiecie decyzję o starcie w tej imprezie. Trasa zje was w całości, przeżuje i wypluje po kilkudziesięciu godzinach na mecie, po czym będziecie chcieli jeszcze więcej! To prawdziwa górska wyrypa w najlepszym stylu!

Kolejna edycja startuje już 5.08.2022 – do zobaczenia na starcie!

Informacje o autorze

Autor tekstu: Michał Góźdź

Zdjęcia: Michał Góźdź

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »