Home Imprezy Gravmageddon albo veni, vidi, vici!

Gravmageddon albo veni, vidi, vici!

2
437

Pierwsza edycja nowej imprezy, a jednocześnie jakby wszystko już kiedyś było. To mniej więcej kilka razy myślałem jadąc trasę wyścigu Gravmageddon. Karkonosze – Izery Gravel Race. Oraz “ból przemija chwała zostaje” (czy jakoś podobnie to leciało).

Dobry plan

Oczywiście najpierw trzeba było dotrzeć do mety! Dotarliśmy jako Bike/Tour Team, czyli Katarzyna Szlezak i Grzegorz Radziwonowski w pełnym składzie, uprzedzając fakty. Co nie znaczy, że było łatwo. Z szacunkiem wcześniej czytaliśmy już opis trasy, która nawet w samych zapowiedziach brzmiała jako epickie wyzwanie. Pierwotnie zapowiadana jako wyłącznie ekstremalna wyrypa o długości ponad 300 kilometrów i w okolicach 8000 metrów w pionie, finalnie na szczęście miała też wariant krótszy, który zdawał nam się bliższy sercu i możliwościom. 135 kilometrów i niemal 3000 metrów podjazdów? To także brzmi dumnie. Jednocześnie dawało nadzieję, że da się to przejechać non stop, bez rozbijania obozowisk w drodze ku szczytowi, czytaj mety. Zadanie ambitne ale do zrobienia. Pozostał jeszcze tylko temat sprzętu. Po Szuter Masterze w Kotlinie Kłodzkiej i tamtejszych kamieniach jasne było, że amortyzacja nie zaszkodzi. Postanowiliśmy więc zrobić eksperyment i na trasę zabraliśmy dwa zgoła różne rowery – Specializeda Diverge (gravela z amortyzacją, czyli tłumikiem pod kokpitem) oraz fulla MTB, również Specializeda, tym razem Epica. Rowery ważyły odpowiednio 9,9 i 10,7 kilograma. Wybór kto na którym pojedzie był podyktowany rozmiarami, z racji na dłuższe nogi Kasia dostała Diverge 54 cm, ja Epica w rozmiarze S (nie dało się podnieść wystarczająco siodła, sztyca była za krótka, by je zamienić).  

Schronisko Orle minięte w locie
Droga do Chatki Górzystów
Nad Izerą – Kasia jako różowy punkt

Dawni dawno temu?

Skąd skojarzenia? To w Izerach i Karkonoszach zaczęła się historia polskich maratonów rowerowych. Pamiętny Festiwal Bike Action a potem pierwszy Bike Maraton odbywały się dokładnie na tych ścieżkach. Nic więc dziwnego, że sentymentem wspominam tamte czasy, czując w powietrzu ten sam duch pionierski. Czy Gravmegeddon także będzie imprezą kultową, tak jak był maraton (po prostu maraton!) na Festivalu? Ma na to duże szanse! Tym bardziej, że niegdysiejszy wyścig mocno go przypominał charakterem, a nawet przebiegiem. Startował ze Szklarskiej by podążyć w kierunku Polany Jakuszyckiej, Chatki Górzystów i Kopalni Stanisław. Pierwsze edycje nie miały nawet wariantu Mini i liczyły zawsze ponad 100 kilometrów. Ten pamiętny podjazd pod Samolot…. czyli wzniesienie nad Polaną Jakuszycką. Te nasze 130 – bo tyle finalnie liczył dystans – nie brzmiały przy tym dramatycznie groźniej, a jakże podobnie.

Tuż koło Chatki Górzystów – róż ledwie widać

Trudniej czy łatwiej?

Doszło jednak kilka drobnych elementów. Po pierwsze rowery. Każdy, kto pamięta stare górale – a jak nie polecam sobie przypomnieć jadąc na jakimś klasyku – zauważy, że dziś jest zwyczajnie łatwiej. Większe koła, bez względu na to, czy będzie to gravel czy MTB, ułatwiają życie. A jeśli dodamy do tego jeszcze działającą amortyzację, lepsze opony i jakość zmiany biegów i hamowania faktem jest, że akurat ten detal upraszcza życie.

Co ciekawe, choć tamto nazywało się maratonem MTB, trasę Gravmegeddonu trudno nazwać łatwiejszą. Zabrakło słynnego fragmentu po podkładach kolejowych – dziś linia jest znów czynna – ale poza tym były i ścieżki i single i oczywiście szutry bez końca. Włącznie z pełnym wyborem wielkości kamieni. To zresztą temat rzeka – jak powinna wyglądać idealna gravelowa trasa. Tu zdecydowanie można powiedzieć, że ta była jej bliska, bo nie brakowało i szutrów i smaczków. Ba, także asfaltów było na tyle niewiele że się nie nudziły, ale pozwalały odpocząć. Także fakt poprowadzenia po singlach – zarówno tych w Szklarskiej Porębie, jak i w Świeradowie – był bardzo dobrym posunięciem, bo podłoże było na tyle przyjazne (czytaj szutrowe), że jazda stanowiła czystą przyjemność. W naszym przypadku prawdziwym wyzwaniem okazały się metry w pionie, a nie sama długość oraz problemy z trackiem. Większość trasy jechaliśmy razem, praktycznie do 110 kilometra, na prostych i podjazdach Kasia zdecydowanie była szybsza. Ja nadrabiałem na zjazdach. Pomimo tego kilkakrotnie błądziliśmy. Rozmawialiśmy też z innymi uczestnikami, sytuacja miała miejsce nie tylko w naszym przypadku, szczególnie na krótkim dystansie właśnie. Po czwartym zabłądzeniu Kasię wyprzedziła Dorota (Mamba on Bike), jednocześnie były to finalne kilometry, więc nie było już jak odrobić. Tu kłania się większe doświadczenie, zabrakło też odrobinę szczęścia! Gdybyśmy nie schodzili fragmentem enduro w stronę Górzyńca, który był na naszej trasie… Osobiście te same finalne kilometry wspominam jako czystą mękę, poruszanie się w tempie żółwia i… błądzenie w okolicach Złotego Widoku (Michałowice). Gdybym miał coś w wyścigu zmienić, to finalne kilometry właśnie, niekoniecznie najbardziej skomplikowane nawigacyjnie muszą być w tym miejscu.

Single Track Szklarska Poręba
Tu była szansa dogonić gravela
I widoki na Karkonosze!

Organizacja na 10!

Obsługa, rodzinna atmosfera, gadżety takie jak medale czy filiżanki na mecie i genialny bufet stworzyły całość. Po tym, jak już na mecie z powrotem byłem się w stanie ruszać, z radością powitałem zimne piwo z browaru Miedzianka, podobnie jak makaron wege. Trasę krótką mogę polecić z czystym sumieniem jako dobry mix tego co gravelowcy lubią najbardziej, a przy okazji bardzo chcą się zmęczyć. Trasy długiej zwyczajnie się boję, ale także słyszalem o niej wyłącznie pozytywne opinie, nawet jeśli uczestnicy ledwie żywi dojeżdżali do mety. Gdy tylko ból nóg przemija na pierwszy plan wychodzą te wszystkie smaczki i detale, które powodują, że imprezę pamięta się w różowych barwach. I dokładnie tak jest w tym przypadku.

Katarzyna Szlezak 2 msc. po zaciętej walce! Do zwycięstwa zabrakło bardzo niewiele.
Kolejne miejsce na mecie – Grzegorz Radziwonowski
tu w wersji bliższej rzeczywistości
i jeszcze boskie nagrody!

Jeszcze!

Bardzo ciekawa trasa ze wspaniałymi widokami w górach wymarzonych do ścigania na gravalach, dobra organizacja, włącznie z biforkiem i afterkiem oraz przede wszystkim doborowe towarzystwo uczestników stworzyły mieszankę godną nowego wzorca gravelowego ściagnia. I dobrze, konkurencja wśród organizatorów rośnie, a my w czułej pamięci zapisujemy Gravmegeddon na kolejny sezon!

Info: gravmageddon.pl

Zdjęcia: Mariusz Ryż, Katarzyna Szlezak, Grzegorz Radziwonowski

Teskt: Grzegorz Radziwonowski

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Borys
Borys
6 miesięcy temu

lepszy mtb czy gravel na tę trasę?

Translate »