Wout van Aert – „Cyklocross jest w moim sercu…”

Tour: Obserwowaliśmy cię przed rokiem w Pucharze Świata w Zeven. Stałeś spocony za metą, było przejmująco zimno, twoja rzeczniczka prasowa cała się trzęsła, a ty koniecznie chciałeś wyjaśnić ekipie z Radio Bremen, co jest w przełajach tak nieprzeciętnie fascynującego.

Van Aert: Przypominam sobie. Wyjaśnianie ludziom, jak cudowny jest przełaj, okazuje się niezwykle istotne. Nie chcę brać wciąż udziału w tych samych wyścigach. Chcę, by dyscyplina stawała się bardziej międzynarodowa. Czasami właśnie dlatego tak ważne jest, by dwie minuty dłużej postać na mrozie. Akurat historia z Zeven okazała się smutna, nie ma go w tym roku w kalendarzu. Nie będzie więc Pucharu Świata w Niemczech.

 

Co jest tak fascynującego w przełajach?

Są takie, jak ludzie, którzy je obserwują. Spektakularne i krótkie. Nigdy nie jest nudno, żaden wyścig nie jest podobny do drugiego. Wymagania są też coraz wyższe. Trasy coraz trudniejsze. Organizatorzy chcą być jeszcze bardziej wyjątkowi. Częściowo rozwój dyscypliny nie zmierza we właściwym kierunku. Ale wymusza na nas jazdę do granic możliwości, a właśnie to ludzie chcą oglądać.

 

Dlaczego przełaje są równie dobre dla kolarzy, którzy większość czasu spędzają na szosie?

W przełajach chodzi przede wszystkim o technikę jazdy i eksplozywność. Przełajowcy dobrze panują nad rowerem i to jest jedna z najważniejszych rzeczy, jakich można nauczyć się w cyklocrossie. Zdobywa się lepsze wyczucie podłoża. Na końcu kolarz po prostu lepiej czuje się na rowerze. Od strony fizycznej przełaje są naprawdę intensywne, to godzina na pełnym gazie. Finiszujemy na każdym zakręcie, na każdym stromym podjeździe. To pomaga również w kolarstwie szosowym, np. by wypracować różnicę w decydującym momencie. W przełajach uczysz się tego po prostu automatycznie. Nigdzie indziej nie da się tego lepiej wytrenować.

 

Przełaje to twoja namiętność?

Tak, cyklocross jest w moim sercu. Jestem Belgiem, urodziłem się w Belgii. Oglądam wyścigi, odkąd skończyłem pięć lat! Ciągle dostaję gęsiej skórki, gdy czuję, że zbliża się sezon przełajów.

 

Od lat w najważniejszych wyścigach sezonu toczysz pojedynki z Holendrem Mathieu van der Poelem. Czym byłyby dla ciebie przełaje bez niego?

Hm… Głupio byłoby powiedzieć, że byłyby tym samym. To mój główny rywal. W ostatnich latach zawsze staczaliśmy pojedynki o zwycięstwo. Wyścigi są dziś mniej taktyczne, to zawsze gaz do dechy. Tym samym wypchnęły nas na wyższy poziom, co jest naprawdę cool. Wcześniej nie sądziłem, że można być tak zmotywowanym tylko przez jednego rywala. Szaleństwo! Gdyby Mathieu nie było, powiedziałbym, że kiedy dobrze trenuję, dobrze jem, wtedy jestem wystarczająco dobry, by konkurować z najlepszymi. A tak stale zadaję sobie pytanie, co jeszcze mogę poprawić? Chcę pokazać maksimum swoich możliwości.

 

 

Co czyni Mathieu tak trudnym przeciwnikiem?

Rewelacyjnie jeździ technicznie. Naprawdę niczego się nie boi! Najtrudniejsze dla mnie okazuje się utrzymanie mu koła. Na trudnej trasie jest aż tak szybki.

 

Jak opisałbyś wasze stosunki?

Są całkiem dobre, choć od lat jesteśmy rywalami. Zawsze odnosimy się do siebie przyjaźnie. Czuję duży respekt wobec niego. Zresztą jesteśmy podobni, obaj chcielibyśmy trochę wytknąć nosa ze świata przełajów. On chciał wystąpić na Igrzyskach w Rio na góralu. Ja chcę poprawić swoje wyniki na szosie. Zawsze czuję pokrewieństwo w sposobie naszego myślenia o kolarstwie.

 

Co skłoniło cię, by spróbować swoich sił na szosie? Menadżer twojego dotychczasowego teamu Nick Nuyens sądził, że jako seryjny zwycięzca w przełajach możesz na tym tylko stracić.

Nie, nie chodziło o ten aspekt. Ale coś w tym jest, że w przełajach drugie miejsce nie wystarcza. Mathieu albo ja, kto nie wygrywa, zostaje przegranym. Na szosie jest inaczej. W Strade Bianche byłem trzeci, a wszyscy byli szczęśliwi i mówili, że super wynik. Gdybym był trzeci w przełajowych mistrzostwach świata, oznaczałoby to, że miałem bardzo zły dzień.

 

Co więc cię zmotywowało do startów na szosie?

Miałem wrażenie, że mogę zostać dobrym specjalistą od klasyków. Nie chciałem też czekać, aż skończę 30 lat, by dowiedzieć się, w czym jestem dobry.

 

Czego nauczyły cię pierwsze starty w takich wyścigach, jak Dookoła Flandrii czy Paryż – Roubaix?

Bardzo wiele się nauczyłem. W telewizji wygląda, że klasyki są ciężkie, ale jeśli okażesz się zdolny do tego, by wytrzymać jedno-, dwuminutowe obciążenia, wtedy jesteś w stanie dotrzeć do finału z najlepszymi. W rzeczywistości jednak chodzi o wiele więcej niż tylko dotarcie do momentu, w którym można czegoś dokonać. Trzeba sobie radzić z problemami. W klasykach ważna jest znajomość trasy. Wystarczyło, że byłem dość dobry, by dotrzeć do finału. Miałem też od razu możliwość uczenia się. W klasykach można dotrzeć daleko, jeśli wykorzysta się szanse, jakie dają. Lepiej jest atakować, cały czas atakować, niż jechać bez przerwy z tyłu. Jedna z najważniejszych rzeczy, jakich się nauczyłem, to że każdy potrzebuje mocnego teamu.

 

Jesienią rozwiązałeś kontrakt z twoim dotychczasowy teamem Vérendas Willems-Crelan. Spieracie się właśnie przed sądem. Czy powodem był właśnie fakt, że potrzebujesz mocniejszego teamu?

Nie złamałem zasad kontraktu. Nie byłby to wystarczający powód, by go zerwać. Cóż mogę powiedzieć… Stało się coś, co sprawiło, że dalsza współpraca, oparta na zaufaniu, była naprawdę niemożliwa. Trudno mi obecnie powiedzieć coś więcej.

 

Jak będzie wyglądał twój rok 2019? Bez teamu?

Znaleźliśmy rozwiązanie na sezon przełajowy z moimi indywidualnymi sponsorami. Jestem z tego bardzo zadowolony. W kwestii sezonu szosowego wszystko zależy od tego, co przyniesie rozstrzygnięcie w sądzie.

 

Jako debiutant byłeś bardzo mocny w klasykach, wygrałeś wyścig dookoła Danii. Jakie są twoje cele na szosie?

Mój największy cel to wygranie monumentów, takich jak Flandria czy Roubaix. Być może chciałbym też kiedyś jechać w koszulce lidera w jednym z wielkich tourów. Nie marzę o tym, by wygrać dziesięć razy przełaje na Koppenbergu. Więcej sensu ma dla mnie pokazanie, do czego jestem zdolny. Weźmy na przykład Gerainta Thomasa. Wygrał na igrzyskach na torze, ma na koncie klasyka (E3 Preis – przyp. red.), a teraz wygrał Tour de France. Taka kariera to moje marzenie.

 

Planujesz być w czubie na TdF, w Giro czy Vuelcie?

Mam 189 cm wzrostu, a moja najniższa waga wyścigowa wynosi w granicach 76-77 kg. To o wiele za dużo jak na pretendenta do klasyfikacji generalnej. W wielkich tourach chodzi tylko o waty na kilogramy. Na tym wszyscy się koncentrują. Dla kolarstwa jestem gotów wiele poświęcić, ale pięć, sześć godzin treningu, a potem dwa pomidory i liść sałaty? To jednak zbyt wiele. Dla mnie ważna jest jakość życia. Wśród jeżdżących dla generalki mówimy o tym, jak przestać jeść, a to nie jest mój cel. Moje ciało również nie jest na to gotowe.

 

Twój trener Marc Lamberts mówi, że musisz wybrać między przełajami a szosą.

Myślę, że raz tak powiedział. I było to, zanim zobaczył sezon klasyków (śmieje się). Chce mnie chronić. Zawsze trochę boi się celów, które wydają mu się dla mnie trochę zbyt wielkie. Gdy wyjaśniłem mu, że chcę łączyć obie dyscypliny, nie był zbyt zachwycony. Ale nie powiedziałby czegoś w stylu: „zostań przy przełajach!”.

 

Czy nie sądzisz, że kiedyś będziesz musiał wybrać?

Nie chcę decydować, dopóki nie jest to konieczne. Kampania klasyków w tym roku przebiegła o wiele lepiej, niż oczekiwałem, niż ktokolwiek oczekiwał. Widzę, do czego jestem zdolny, bez doświadczenia i znajomości. Mogę być coraz lepszy bez konieczności porzucania przełajów. Będą gotowy na ofiary, jeśli naprawdę okażą się potrzebne, by wygrać największe wyścigi, np. Flandrię albo Roubaix.

 

Przełaje są w Belgii niezwykle popularne. Jesteś gwiazdą tej dyscypliny. Podoba ci się bycie gwiazdą?

Trudne pytanie. Popularność przychodzi jednak z sukcesami. I przychodzi dzięki fanom, którzy nas nakręcają. Kiedy idę z żoną do restauracji, pierwsze, o czym myślę, to że nie chcę, by mi dziś przeszkadzano. Z drugiej strony każdy sportowiec przyznałby, że kiedy na wyścigu setki osób czekają koło busa teamowego i wiwatują, gdy jedzie złożyć podpis, to jest o wiele przyjemniejsze niż pozostawanie anonimowym. Smakuję te momenty, muszę więc znosić pozostałe, które nie są tak przyjemne.

 

W ubiegłym roku nawet swój ślub świętowałeś z fanami…

Po ceremonii otworzyliśmy bar, rozdawaliśmy drinki i spotkaliśmy się z ludźmi. Byli zachwyceni, że mogli tam być. Dla nas też było to wspaniałe uczucie, dodało mi energii. Trudno jest tak naprawdę utrzymywać prywatność, zamiast dawać to, czego ludzie oczekują. W Belgii przełajowcy bardziej niż szosowcy są bohaterami dla przeciętnych ludzi. Fani przychodzą do kampera, chcą zdjęcie albo filmik, w którym mam rozmawiać z kimś, kto ma właśnie urodziny. Chcą wiedzieć, kim jest moja żona, jakie mam zwierzęta domowe, kiedy będziemy mieli dzieci itd. Sarah i ja wiemy o tym, ale mamy też swoje granice.

 

W krajach takich jak Niemcy dostrzega się też drugą stronę popularności, np. Jana Ullricha. Czy jako młoda gwiazda obawiasz się, że później mogłoby ci się przydarzyć to samo?

Mogę mówić tylko za siebie. Nie sądzę, że będę miał taki okres w życiu. Wyrosłem w normalnej rodzinie. Twardo stąpam po ziemi. Ale też wiem, że kolarstwo jest ciężkim kawałkiem chleba. Szczególnie gdy walczy się o zwycięstwo w Tourze. Jan Ullrich tak wiele wymagał od swojego ciała i głowy w trakcie kariery. Później trudno jest uzyskać nową perspektywę. Ale to, z kim co się dzieje, zależy również od osobowości. Mogę tylko mieć nadzieję, że mi się to nie przydarzy.

 

Jan Ullrich to upadły bohater także z powodu zarzutów dopingowych. Czy jego historia czegoś cię nauczyła?

Sądzę, że doping był podstawowym powodem tego, co mu się przytrafiło. Na szczęście doping w większej części zniknął już z kolarstwa. Wydaje mi się, że często winne jest otoczenie. Wielu ma wspaniałe życie po kolarstwie. Mam nadzieję, że będę jednym z nich.

 

Jak przeżyłeś to, że twój kolega teamowy Michael Goolaerts podczas wyścigu Paryż-Roubaix miał atak serca i tego samego dnia zmarł?

Wcześniej z niczym podobnym nie miałem do czynienia. Pochodzę z przełajów, które są bardzo indywidualnym sportem. Dotąd nie mogłem sobie wyobrazić, co to znaczy stracić kolegę z teamu. Będąc kolarzem, często patrzy się tylko na siebie. Nie dostrzega się innych, nie czuje, jak są ważni. Zauważa się to dopiero, gdy wydarzy się coś podobnego, niestety. To wiele zmienia, relatywizuje. Okazuje się, że są gorsze rzeczy niż słaby dzień na rowerze. Nie uporałem się jeszcze z tym. Trudno mi o tym mówić.

 

Michael będzie częścią twojej kariery. Organizatorzy Paryż-Roubaix nazwali na jego cześć odcinek, na którym upadł. Prawdopodobnie będziesz tamtędy wielokrotnie przejeżdżać.

Bałem się, że ludzie o nim zapomną. A byłem przekonany, że pamięć musi być zachowana. Team, peleton musi w pewnym sensie zachować go przy życiu. Ta inicjatywa (ASO) jest naprawdę wspaniała, pokazuje wielki szacunek. Na moim rowerze mam specjalne malowanie z tęczą mistrza świata i hasztagiem, który wprowadziliśmy z teamem AllforGoolie (Goolie to pseudonim Michaela Goolaersa – przyp. red.). Jest więc zawsze ze mną i chcę, by pozostało tak do końca mojej kariery. Motywuje mnie to, by wygrywać dla niego.

 

Niewiele dni po śmierci Goolaertsa odbyło się spotkanie, przed startem Brabanckiej Strzały…

Tak, był tam cały team. Spotkaliśmy rodziców Michaela. Było bardzo emocjonalnie, ale i dobrze. Niełatwo spotykać się po raz pierwszy na pogrzebie. Ale dobrze było porozmawiać. To był pierwszy krok, by „przerobić” ten temat w teamie. Bardzo mi to pomogło. A nie było łatwo.

 

Dlatego anulowaliście z żoną podróż poślubną do USA?

Tak, chcieliśmy być na pogrzebie. I oczywiście nie byliśmy też w nastroju urlopowym. Zamiast cieszyć się z kwietnia trudno było znów wrócić do codzienności. Rozmawiałem o tym z Sarah. Gdy ją coś martwi, nie je. Gdy ja jestem podłamany, zaczynam jeść. Byłem grubasem, gdy znów zacząłem trenować. Przybrałem pięć kilo w ciągu czterech tygodni. Trudno było znów zacząć. Człowiekowi towarzyszy wtedy pytanie: „a może jutro przydarzy się to mnie”? Zdecydowanie piękniej byłoby móc smakować Amerykę i jeździć wyścigi z Michaelem.

 

 

Metryczka

Wout Van Aert

Narodowość belgijska

Urodzony 15.09.1994 w Herentals w Belgii

Wzrost 189 cm

Waga 76 kg

Miejsce zamieszkania Herentals

Stan cywilny żonaty

Zawodowiec od 2014

Teamy

Telenet-Fidea (2013), Vastgoedservice-Golden Palace (2014), Pauwels-Vastgoedservice (2015), Crelan-Vastgoedservice  (2016), Verandas Willems-Crelan (2017-2018)

Najważniejsze sukcesy

2012 2. msc. MŚ w przełajach; junior 2013 3. msc. w przełajach; U23 2014 mistrz świata i Europy w przełajach; U23 2015 2. msc. MŚ w przełajach; 2016 mistrz świata, zwycięzca Pucharu Świata; zwycięstwo etapowe Wyścig dookoła Belgii; 2017 mistrz świata, GP Cerami; 2018 mistrz świata w przełajach, zwycięstwo etapowe i generalne w Wyścigu dookoła Danii, 3. msc. na Mistrzostwach Europy na szosie; 3. msc. Strade Bianche

Informacje o autorze

Autor tekstu: A. Kublik

Zdjęcia: A. Tkocz

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »