Czy niedługo, szukając nowego roweru – w domyśle elektrycznego – zamiast kierować się marką w pierwszej kolejności będziemy zwracać uwagę na producenta silnika? Kolejne premiery, zarówno jednostek napędowych, jak i samych rowerów, wydają się o tym świadczyć. Bo ludzie coraz częściej pytają o moc silnika i wielkość baterii, a nie markę „szkieletu” do którego je przykręcono. Też to zauważyliście?

Pytanie za 100 pkt. Zapewne słyszeliście o silniku DJI do elektryków, ale czy wiecie jak nazywa się rower w którym się znalazł? No właśnie, tylko nieliczni kojarzą Amflow, czyli markę, która powstała jako nośnik systemu Avinox (bo tak się nazywa), przy udziale zresztą pieniędzy DJI. Przyznam, że i ja mam z tym problem.
Jeśli zaś zajrzycie na fora poświęcone elektrykom, to ze zdziwieniem możecie zauważyć, że… nie ma tam niemal pytań na temat tego, jak rower jeździ – jakby nie było tu zupełnie istotne – za to są na temat mocy i zasięgu. Zupełnie jakby to był samochód elektryczny, a nie rower.

Producenci, tacy jak Santa Cruz – na zdjęciu nova Vala – także zdają się oddawać pola, rezygnując z „udziwnień” typu indywidualne zawieszenia. Ta elektryczna Santa to pierwszy rower marki bez zawieszenia VPP, za to z typowym czterozawiasem. W tym momencie odpada argument za kultowym rozwiązaniem, dumą firmy przez lata, za to argumentem sprzedażowym ma być… nowy Bosch CX i duża bateria.
Tylko dlaczego klient miałby wybrać Santę, gdy obok ma tak samo wyglądające rowery na takim samym zawieszeniu, często tańsze? Żeby nie było, podobne kroki dotyczą też innych, tańszych firm – nowy, tańszy full Krossa Grist w sezonie będzie miał to samo zawieszenie zamiast wcześniejszego, własnego RVS (funny fact też z grupy z wirtualnym punktem obrotu).

Pytanie jest więc najzupełniej poważne – czy producenci rowerów już powinni się bać? A co, jeśli inni jak Yamaha zdecydują, że zaczną robić własne rowery? Bosch to marka, która reklamuje się niemal sama. DJI także nie musi zawierać umów z innymi producentami, jest tak dużo firmą, że może mieć chęć opanować całą sieć sprzedaży – od produkcji do klienta końcowego. Z pominięciem sklepów i tradycyjnych marek. Bo po co się dzielić?
Zapraszam do dyskusji!
…i tylko rowerów w tym wszystkim mi szkoda. Czy aby na pewno rozwój tak powinien wyglądać? Czy to nie komplikuje zbyt bardzo aniżeli pomaga? Czy w tym wszystkim nie gubi się pierwotna idea roweru…jako spełnienia marzeń ludzkości o siedmiomilowych butach? A może w tym wszystkim już tylko o pieniądze chodzi…
Może rower stał się celem samym w sobie, nie zaś środkiem do osiągania celów? Hmmm…
Ludzie są leniwi 🙂 Z tym się chyba nie da walczyć…
A ja jestem w stanie zrozumieć klienta, który szuka przede wszystkim niezawodności i dobrego zaplecza serwisowego; klienta który jest rowerzystą okazjonalnym, który nie ma możliwości jazdy na rowerach wielu producentów i tym samym ich bezpośredniego porównania, który nie wyczuwa tych wszystkich „niuansów”, o których mowa w tym i innych magazynach rowerowych. Co z tego, że kupi za wiele złotówek rower producenta rowerów z wysokiej półki, z super właściwościami jezdnymi (np. taki Santa Cruz) jak potem będzie mieć problem: a. z baterią, b. z silnikiem, c. z oprogramowaniem, a to wszystko się wydarzy na wymarzonym rowerowym urlopie? Przykład: ostatnie doświadczenia Endurofiny z Unno oraz baterią w Santa Cruz.
Inaczej pisząc, każdy chciałby jeździć przysłowiowym Ferrari, ale jak przyjdzie co do czego to – uśredniając – kupi to na co go stać i to co daje ekspektatywę sprawnego przemieszczania się i jako takiej niezawodności.
zgoda – przemawia przez Ciebie rozsądek!