Podobno ktoś, kto zaczyna odchodzić od zmysłów, widzi wszędzie znaki – tak przynajmniej przedstawia to Hollywood w filmach. Nie wiem, czy mam paranoję, ale zaczynam mieć wrażenie, że kolarstwo toczy choroba, którą roboczo nazwę PROFESJONALIZMEM. To on stawia na głowie proste w sumie pedałowanie. Ja te znaki widzę wszędzie – i już tłumaczę o co mi chodzi.
Do napisania tekstu skłoniła mnie nie jedna myśl, ale cała sekwencja zdarzeń. A raczej informacje i wydarzenia, które połączyły mi się w jedną całość. Wiadomo – paranoik w swoim umyśle wszystko potrafi połączyć. Co się wydarzyło?
- wybraliśmy się na Tour de Pologne. We Wrocławiu było na rozpoczęciu bardzo wielu ludzi – choć jeśli przyjechali na rowerach, to na gravelach, a nie szosie. Przyjechali zobaczyć Jonasa Vingegaarda, wielką gwiazdę – niekoniecznie Polaków, którzy w wielkim peletonie obecnie odgrywają role drugorzędne
- w na trasie tego samego TdP brakowało kibiców – pisał o tym m.in. Szymon Gruchalski, bardzo dobry fotograf, na insta. Jakoś tak ten polski wyścig przemknął koło nosa. Czy dlatego, że nasi nie mieli szans? W każdym razie z zapartym tchem śledziliśmy za to Kasię Niewiadomą i Tour de France Kobiet – gdzie było od początku wiadomo, że powalczy o zwycięstwo.
- Odbyły się mistrzostwa Polski w kolarstwie gravelowym. Trasa była bardzo prosta, faworyzowała zawodników z szosy. Za to było milion kategorii uzasadniajacych istnienie PZKol i konieczności wykupienia licencji by w imprezie startować.
- Pojechaliśmy łapać Perseidy i zorzę z Black Wide RaceBikeLab i NieDamRady.cc, poprawiliśmy z tymi drugimi na gravalach parę dni późiej. Jest moc w narodzie! Czysta genialna amatorszczyzna!
- Byliśmy na wrocławskiej ustawce gravelowej CUG (Czwartkowa Ustawka Rowerowa, pozdrawiamy), 70 km po takich wertepach, że pewnie kilka osób nadal wygrzebuje się z jakiejś dziury. Było cudownie, choć dróg często nie było. Ludzie, którzy tam latają w czubie nigdzie nie startują, bo nie czują potrzeby.
- Sprawdziłem, ile dziewczyn wystartowało w MP DH (odpowiedź brzmi 5, w tym 2 z licencją) i zawodach Enduro Trails Adventure (3, w tym 1 na elektryku)
- Wystartowaliśmy we wspomnianym Enduro Trails Adventure – jeżdżąc po lesie, a nie oficjalnych trasach. Ba, po prywatnych kawałkach lasu, nie państwowego, gdzie jeździć może każdy. Bo dlaczego nie?
- Zobaczyłem na YT odcinek Bushcraftowego z cyklu Mikroprzygody pt. „Już tego nie kupię – 7 rowerowych rzeczy, na które dałem się nabrać” – https://youtu.be/2O0-FeRybdM?si=Sq0YOQ6AIUKSmCsO – w którym stwierdził m.in. że buty SPD i ciuchy rowerowe nie są do niczego potrzebne. Najpierw się nie zgodziłem w duszy, a potem pomyślałem – dlaczego nie?
I teraz wniosek – czy naprawdę potrzebujemy jakiejkolwiek organizacji kolarskiej? Instytucji, która je porządkuje? Nadaje licencje i dzieli pieniądze? W sumie po co? Życie kolarstwa i ludzie niekoniecznie są tam, gdzie działacze – ci ostatni zwykle tylko szkodzą. Bo co jest celem? Medale? Olimpiada? Imprezy doskonale robią firmy prywatne, nazwy typu „Puchar Polski” są dla nich niczym kwiatek do kożucha. O frekwencji decydują ludzie, doceniając najczęściej jakość.
Może więc lepiej zamiast naprawiać, po prostu zlikwidować PZKol, a pieniądze przeznaczyć dla szkół czy przedszkoli? Na naukę jazdy na rowerze, karty rowerowe. Albo dać samorządom, niech budują centra ścieżkowe i parki umiejętności, jak na Dolnym Śląsku (to temat na oddzielny artykuł, będzie). Nie na szkolenie i trenowanie. To też jest dopiero potem – jak się złapie zajawę. Ten wiatr we włosach.
A za kilka lat zacząć budować od początku, z czystą kartą – gdy te dzieciaki zaczną dorastać.