WYOBRAŻENIA VS. RZECZYWISTOŚĆ
Nasz program treningowy, a raczej mój wielki eksperyment na własnym organizmie, zwany szumnie „Drugą młodością sportowca”, wszedł w następną fazę. Profesjonalny test wydolnościowy na wrocławskim AWF-ie został przeprowadzony, trenuję regularnie, starając się stosować do zaleceń mojego trenera Michała Dziewy z Inpeak Academy. Bike fitting mamy już zaplanowany, a w tak zwanym międzyczasie (kalka językowa z niem. Zwischenzeit) umówiłem się nawet na szkolenie z techniki jazdy. Podchodząc do niego zresztą jak pies do jeża, ponieważ wydawało mi się, że potrafię jeździć. Choćby dlatego, że ścigam się na różnych rowerach od połowy lat 90. Myliłem się.
Moim nauczycielem został Łukasz „Lusiek” Szymczuk, jeden z najlepszych zawodników enduro w Polsce, współpracujący z akademią i prowadzący tego typu szkolenia.
Łukasz „Lusiek” Szymczuk
Pochodzi z Wałbrzycha i ma za sobą karierę zawodnika XC. Ścigał się w KKW Nexelo Wałbrzych, obecnie należy do teamu enduro Whyte Racing. Na koncie ma m.in. dwie koszulki Mistrza Polski w XCE. W ramach współpracy z Inpeak Academy prowadzi szkolenia z techniki jazdy.
Jaki rower wybrać do ćwiczeń? Sztywny czy zawieszony?
Ku mojemu zdziwieniu odpowiedź była krótka: full. Dlaczego? „Ponieważ pozwala nauczyć się właściwych odruchów. Sztywne tylne koło łatwiej uszkodzić”. Na sztywniaku jest trudniej. Dochodzi do tego fakt, że większość hardtaili nadal nie ma sztyc regulowanych. A jak twierdzi Lusiek: „Brak możliwości opuszczenia siodła utrudnia przeniesienie środka ciężkości i wybór linii. Nie można położyć odpowiednio roweru”. W rzeczywistości jednak wybór sztywniaka jest niekiedy koniecznością. Trasy XC preferują rowery lżejsze, na których łatwiej podjeżdżać. Podobny problem ma zresztą przed Tokio Maja Włoszczowska. Wybrałem więc sztywnego Levela, Moon tym razem stał bezczynnie. Kross jest partnerem sprzętowym naszej akcji, wybór więc miałem ułatwiony, przynajmniej z tego punktu widzenia.
Wybór linii
Zaczęliśmy od wyboru linii przejazdu. Zjazdowcy wybierają linie przed zawodami, przechodzą całą trasę, ale czy podobna opcja jest przydatna dla maratończyków czy fanów XC? Do nauki wybraliśmy jeden z fragmentów ścieżki „Tajemna” na Raduni.
To jeden z trudniejszych fragmentów drugiej sekcji. Oczywisty tor przejazdu – linia wyjeżdżona przez innych (widzicie ją po lewej stronie). Lusiek stoi po lewej stronie obok dropa, który wygląda kusząco dla potrafiących latać. Ale wrzuca na pnie, które znajdują się na dole.
Na to także zwraca uwagę mój nauczyciel. Wyjeżdżona linia nie jest także najszybsza, wymaga kluczenia, najpierw w lewo, potem w prawo. Zasada tymczasem jest taka – linia powinna być jak najprostsza. Lusiek pokazuje, jak powinien wyglądać idealny przejazd, ścinając pierwszy zakręt z lewej strony i w ten sposób prostując linię.
Próbuję powtórzyć jego linię i niemal mi się to udaje. No, w 90 procentach. Mam jednak problemy z pokonaniem największych kamieni. Idea padła jednak na podatny grunt!
Drop
Wracając do hardtaili… Klasyczna technika dropowania polega na lądowaniu na dwa koła lub na tylne. Co sztywne ramy niespecjalnie lubią i przy lądowaniu potrafią pękać. Dlatego profesjonaliści wykorzystują technikę lądowania na przednim kole. Brzmi dość przerażająco, ale skoro stosuje ją od początku sam Nino Schurter, odkąd na trasach XC pojawiły się duże dropy, warto się jej nauczyć.
Technika sprowadza się do wykorzystania nóg, a przede wszystkim rąk (a raczej ich zasięgu), do amortyzacji. Najważniejsza jest synchronizacja i szybkie pochylenie się nad mostkiem na krawędzi dropa. Co jest dziwne i wymaga zmiany przyzwyczajeń.
Szło dość opornie, ale po kilku próbach było już znośnie.
Na dropie następuje gwałtowne wyrzucenie ramion, ich długość pochłania przeszkodę, amortyzator pomaga w lądowaniu.
Przesunięcie ciężaru ciała do tyłu wieńczy dzieło. Poza zmniejszeniem obciążenia ramy dodatkowa zaleta to fakt, że koła błyskawicznie odzyskują kontakt z podłożem.
Zblokowany podjazd
Kolejna technika przydaje się wtedy, gdy na podjeździe są schody albo korzenie, a pedałować się nie da. Przypomina klasyczne pompowanie na pumptracku albo sposób, w jaki podjeżdżają przełajowcy. Wyobraźcie sobie, że przednie koło tuż za przeszkodą ma już z górki, wystarczy tylko podciągnąć tylne, by przeszkodę pokonać. Tak tłumaczy Lusiek.
A następnie pokazuje to, przejeżdżając próg i od razu położony za nim kamień.
Mam problem. Sztuka polega na nabraniu i zachowaniu prędkości oraz koordynacji. Zachowanie prędkości jest kluczowe. Na śliskich kamieniach i tak nie dałoby się pedałować, bo koło by się obracało.
Po kilku próbach wreszcie mi się udaje. Choć widząc przeszkody, początkowo byłem przekonany, że pokonanie ich okaże się niemożliwe. Ten element także wymaga dalszych ćwiczeń!
„Nowych rzeczy można się nauczyć bez względu na wiek i staż rowerowy. Po latach jazdy jest to trudniejsze, ponieważ „hamują” nas przyzwyczajenia i odruchy, ale nadal możliwe. To była dla mnie bardzo pouczająca i otwierająca oczy lekcja. Na naukę nigdy nie jest za późno!”
Przeczytaj również:
Druga młodość sportowca