Repack na Mount Tamalpais u źródeł MTB

Nim pierwszy raz wybrałem się w okolice Mount Tamalpais, szlaku Repack i Mill Valley, nasłuchałem się o tym miejscu od lokalnych fanów dwóch kółek. W rozmowach o tzw. Mt. Tam Kalifornijczycy używają słów: kultowy, Mekka czy świątynia. To oczywiste, bo wybierając się w te okolice rowerem, po prostu musimy trafić w miejsca wymienione w każdej biografii MTB. Nasz ulubiony sport jest na tyle młody, że nietrudno tu spotkać ludzi, którzy ujeżdżali te szlaki od lat 70. i 80. ubiegłego wieku, zaraz po pionierach. Joe Breeze, Charles Kelly, Garry Fisher, Guy Otis, Tom Ritchey czy Keith Bontrager. Znacie te nazwiska? Tu oznaczają nie tylko nazwy rowerów, ale i historię, którą ci ludzie zapoczątkowali.
 
Od tamtych czasów trochę się jednak zmieniło, jest więc i narzekanie na ograniczoną dostępność single tracków, które chronione przed erozją nie są już dostępne dla kolarzy. Jeszcze przed wylotem do USA wiedziałem, że się tam wybiorę. Od momentu zobaczenia szczytu Mt. Tam ze wzgórz San Francisco sprawa była jasna – jadę!
 
 
 

TO FAIRFAX

 
 
Jak dostać się na Repack i Mt. Tam? Zaczyna się bardzo malowniczo. W rześki jeszcze poranek pokonuję najbardziej fotogeniczny most zachodniego wybrzeża i już na Golden Gate Bridge widać, że będzie rowerowo. Lewą stroną mostu w stronę gór ciągnie łańcuszek szosowców, a na autach pokonujących most widać niejeden rower, na którym warto zawiesić oko. Na swoją bazę wybrałem miasteczko Fairfax, z którego najbliżej jest zarówno na legendarny szlak Repack, jak i na Mt. Tam. Od godzin porannych parking wokół kolarskiej kawiarni „Java Hut” pełen jest aut objuczonych pustymi już uchwytami na rowery. Obok zaczyna się towarzyska część weekendowej jazdy. Na słonecznym tarasie kawiarni i sklepu z organiczną żywnością słychać stukot bloków o posadzkę i rozmowy o życiu. Ja tymczasem udaję się do Sunshine Bicycles, by odebrać zamówiony kilka dni wcześniej rower. Tu spotykam miłą i pomocną obsługę, takich jak ja bywa tu wielu. Po kilku zdaniach rozmowy o tym, gdzie jadę, spod lady wyciągnięta zostaje mapa okolicznych szlaków, na której widać wyraźnie, czego paluchami szukali tu wcześniej inni. Czas więc wybrać się na Repack.
 
 
Droga nie jest jakoś szczególnie oznaczona, ale nietrudno jest znaleźć właściwy kierunek i łagodny kilkukilometrowy podjazd asfaltem wśród malowniczych domków. Tu i ówdzie stare kabriolety i niczym w filmach zamieszkałe przyczepy kempingowe przypominające srebrne UFO. Na krańcu asfaltu zaczyna się „teren” i wspinaczka po drodze pożarowej, na której swobodnie minie się dwóch kolarzy.
 
 

 

REPACK – WYŚCIG I SZLAKM

 
 
Może jeździsz na rowerze górskim, ale nie wiesz, o co chodzi z tym Repackiem? Oto krótka historia. W latach 70. ubiegłego już wieku była sobie grupa ludzi, którzy się nudzili i szukali nowej zabawy. A że w okolicy były góry i sporo dostępnych za grosze starych rowerów, to składowe równania ułożyły się praktycznie same. Miłośników współczesnego, bardzo wyspecjalizowanego sprzętu muszę rozczarować. Do pierwszych zjazdów i wyścigów nie posłużyły ani „fulle” ani nawet hardtaile, ale tzw. clunkersy. Co to takiego? To rowery rekreacyjne (cruisery), najczęściej produkcji Schwinna, pochodzące z lat 30. i 40. XX wieku. To właśnie na takich maszynach, przypominających dzisiejsze fatbike’i, wyposażonych w baloniaste opony i hamulec w piaście, banda hipisów we flanelowych koszulach postanowiła ścigać się po zboczach masywu Mt. Tam. Jak im szło? Zabawa była przednia, ale gorzej z rowerami, które często nie wytrzymywały trudów zjazdu. Na pewno nie wytrzymywał tego smar w tylnych piastach, który zwyczajnie parował i wyciekał, a po maksymalnie dwóch przejazdach trzeba było go uzupełniać (z ang. repack). Stąd nazwa wyścigu i szlaku. Pierwszy z 24 wyścigów rozgrywanych w formacie jazdy indywidualnej na czas odbył się 21 października 1976 roku. Wtedy zaiskrzyło i choć nikt tego nie podejrzewał, narodziła się nowa dyscyplina sportu, globalna dziś kultura i prężna gałąź przemysłu.
 
 
Clunkersy nie wytrzymywały tempa kolejnych wyścigów i prób bicia rekordu przejazdu przez Repack, co skłoniło pomysłowych młodych ludzi do majsterko- wania w swoich garażach. Tam zrodziły się najpierw prototypy, często dopiero potem nabazgrane odręcznie projekty, aż w końcu, spod rąk ludzi z doświadczeniem motocyklowym coś, co przypominało współczesny rower górski, tak jak pierwszy Stumpjumper.
 
 
Repack jest przejezdny w obu kierunkach. Na próżno szukać tu wymagających technicznie odcinków, za to okolice nagradzają naprawdę pocztówkowymi widokami. Podobnie jak w latach 70. możemy dostać się autem na któryś z jego końców. Łagodniej i tak jak przebiegał wyścig możemy podjechać od strony parkingu Azalea Hill Trail, wspiąć rowerem kilkaset stóp do linii startu historycznego wyścigu i dalej ostro w dół. Niestety, szlak do długich nie należy – 2,1 mili, a więc niespełna 3,5 kilometra z przewyższeniem blisko 400 metrów. Jak się jedzie?
 
 
Repack nie jest ani najbardziej stromy, ani najtrudniejszy technicznie, co nie powinno zaskoczyć kogoś, kto widział na żywo clunkersy. Po prostu był pierwszy. Niemniej dziś, jadąc w dół na 29-ca- lowcu z pełnym zawieszeniem i windą pod siodełkiem, człowiek zastanawia się, jacy wariaci jeździli tędy starymi cruiserami z jednym tylko hamulcem w piaście i z amortyzacją w postaci opon?
 
 
Jeśli ktoś lubi się wspinać, Repack można pokonać również pod prąd trasy wyścigu, zaczynając w Fairfax. Wtedy we znaki da się nachylenie sięgające momentami 20%. Idzie się zagotować, prędkości będą mniejsze, ale za to widoki, na których będzie można się skupić, wynagrodzą należycie trud.
 
 
 

 

MT. TAM I WIĘCEJ

 
 
Repack to nie wszystko. Najw yższa w okolicy góra Tamalpais ma wysokość jedynie 785 m n.p.m., co nie robi szczególnego wrażenia w zestawieniu ze szczytami dostępnymi nawet dla fanów MTB w Polsce. Należy jednak dodać, że szczyt wyrasta raptem kilka kilometrów od wybrzeża Pacyfiku, a więc jego wybitność wynosi niewiele mniej, bo 747 m. Taka amerykańska Ślęża. Z położenia i braku większych wypiętrzeń wynika duża widowiskowość masywu widocznego, jak wspomniałem, ze wzgórz San Francisco. Przez masyw prowadzą liczne szlaki terenowe oraz kilka dróg asfaltowych, które zbiegają się w okolicy najwyższego z trzech szczytu wschodniego.
 
 
Ze względu na istnienie parku krajobrazowego dla kolarzy górskich dostępne są głównie drogi pożarowe (tzw. fire roads), na których spotkać możemy też piechurów i konnych. Jeśli chodzi o drogi asfaltowe, ruch na nich to głównie lokalni i przyjezdni turyści. Co z tego wynika, natężenie nie stanowi problemu dla rzeszy kolarzy szosowych. Z Fairfax droga na Mt. Tam to blisko 20-kilometrowa wspinaczka, najpierw wzdłuż Deer Park Road, a następnie Eldridge Grade prawie pod sam szczyt. Widoki są niekiepskie, bowiem w zależności od momentu wspinaczki widzimy jeziora leżące na dnie dolin, bądź, gdy wjedziemy już wyżej, Ocean Spokojny i zatokę San Francisco. U samego szczytu czeka nas małe rozczarowanie, bowiem szlak wiodący kamienno-ziemną drogą pożarową dobiega do kilkuset metrów asfaltu drogi prowadzącej pod szczyt. No cóż, nie jest ściemą, że Stany to kraj kierowców, a zmotoryzowani turyści muszą jakoś wjechać na piknik z widokiem. Trudno. Z parkingu i terenu biwakowego wybija się w górę sam szczyt, na który i tak można jedynie wejść. I nie chodzi tu o za- kaz. Po prostu nawet wejść okalającym go szlakiem jest trudno. W butach SPD nawet bardzo trudno. Widok jednak rekompensuje trud. I made it!
 
Z Mt. Tam można wybrać się tą samą drogą w dół (nudne?) lub zjeżdżając kilka kilometrów niżej asfaltem obrać trudniejszą drogę szlakiem Rock Spring – Lagunitas (będzie trochę pod górę). Szosową alternatywą jest trasa znacznie dłuższa, ale z bardzo widowiskowymi serpentynami nad oceanem i wokół jeziora Alpine. O zachodzie słońca jest na co popatrzeć. Kolarz szosowy doceni dobry asfalt i liczne towarzystwo cyklistów na drodze.
 
 
 
 
 
 
Repack i wspinaczka na Mt. Tam to świetna propozycja na weekend, ale jeśli ktoś ma więcej czasu i ochoty, to nie wszystko, co oferuje Marin i okolice. Sporo popularnych szlaków można znaleźć oczywiście w Internecie, za pomocą aplikacji takich jak Strava czy Endomondo. Na miejscu łatwo zdobyć papierową mapę topograficzną ze wszystkimi okolicznymi szlakami. Pomocne będą też wszystkie okoliczne sklepy i wypożyczalnie rowerów, gdzie z wyprzedzeniem możemy zarezerwować odpowiedniego rozmiaru sprzęt. Wybór i rozpiętość cenowa jest niemała, a w wielu miejscach trafimy na pasjonatów, z którymi będzie o czym pogadać. Mnie dzięki temu udało się wypożyczyć album ze zdjęciami „pionierów” na szlaku czy dowiedzieć się, gdzie po jeździe wybrać się na dobrego burgera itp. Kto wie, może w takiej restauracji spotkacie nawet kogoś z legendarnych pionierów…

 
Specjalne podziękowania dla Wende Cragg i Joego Breeze za to, że uczestnicząc w narodzinach kolartswa górskiego, utrwalili jego historię i wyrazili zgodę na wykorzystanie oryginalnych zdjęć z wyścigów Repack.
 
 
Wszyscy zainteresowani Marin Museum of Bicycling i Mountain Bike Hall of Fame mogą zapoznać się z projektem i wesprzeć go pod adresem: mmbhof.org/

Informacje o autorze

Autor tekstu: Radek „Dexter” Orszewski

Zdjęcia: Radek „Dexter” Orszewski

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »