Rowerem przez Kaszuby

Pies leżący w bramie, pies przy drodze, pies w trawie, żaden nie goni, by odgryźć ci nogę. Jesteś częścią ich środowiska i akceptują to. Kaszuby są jedną wielką akceptacją!

 

JEŚLI TO MOŻLIWE, ZAWRÓĆ. ALBO NIE!

 

„To nie może być tutaj”… Wjeżdżamy właśnie w sam środek lasu, prowadzeni przez Google Maps piaskowo‑żwirową drogą, na której auto walczy o zachowanie kierunku. „Dalej prosto” – mówi spokojnym głosem Krzysztof Hołowczyc. Jest 23:15 i nawet tu, na północy, jest już ciemno. W ciemnościach majaczy zwykły drogowy znak Skotawsko. Tak nazywa się gościniec i miejscowość, w której oprócz gościńca jest jeszcze jeden dom. Jesteśmy na miejscu. Człowiek, który wita nas na parkingu, mówi niewiele. Prowadzi światłem latarki do sporego domu o wyglądzie kamienicy, wręcza klucz i odchodzi. Za nim drepcze mała, czarna, terrierokształtna suczka… Rano słyszę kruki. Rozmawiają w świerkowej gęstwinie, zaraz nad moją głową. Jest tak cicho, że trudno się z tym oswoić. Gdzieś nieopodal muszą stać ule, zdradza je jednostajne pszczele buczenie. Poza tym cisza. Czy ja pamiętam jeszcze coś takiego?

 

WSTAŃ I JEDŹ!
Śniadanie jest proste: jajka i chleb z serem, szynką i pomidorami. Do tego herbata i kawa zaparzona w filiżance. Niczego więcej nie potrzebuję, może poza kolejną dawką kofeiny. Liczę na Colę w wiejskim sklepie. Grzesiek wie o Kaszubach trochę mniej i liczy na kawę „na mieście”. Ruszamy zatem, by przekonać się, że kaszubski cud polega właśnie na braku „miasta”. Jest dziesiąta, godzina idealna.

 

CHCENIE VS. PLAN KONTRA REALIZACJA
Podział ról jest jasny, ja odpowiadam za atmosferę, Grzesiek za nawigację. Po godzinie jazdy już wiemy, że z kawą będzie kłopot, z Colą też. Właściwie jesteśmy nawet pewni, że kłopot będzie również z realizacją planu, jeśli nie przestaniemy zatrzymywać się na widok każdego ujrzanego grzyba. Sezon na grzyby właśnie się rozpoczął. Pętla Kaszubska to terenowo‑asfaltowa trasa o długości 120 kilometrów, biegnąca wokół Bytowa. Mimo że trasa przez Bytów nie biegnie, my planujemy go odwiedzić, umówiwszy się tam na lody z Andrzejem Kaiserem – legendą polskiego mtb i naszym kaszubskim informatorem. Pierwsze krople deszczu spadają, gdy jesteśmy w środku zupełnego NIGDZIE. Przejechaliśmy już spory kawałek lasem i właśnie wpadliśmy na łąki, którymi wiedzie obsadzona starymi klonami polna droga. Jak okiem sięgnąć, wszędzie tylko łagodne morenowe wzgórza. Żadnej wsi, żadnego baru, żadnej kawiarni ani przystanku autobusowego. Deszcz jest dość chłodny i pada z kompletnie niegroźnej chmury. My, południowcy, nie potrafimy tego pojąć. Niewidzialna chmura uczepiła się nas jak latawiec na sznurku. Wokół błękitne niebo, a nad nami deszczonośny obłoczek. Robi się coraz zimniej i coraz mniej przyjemnie. W końcu trasa zmienia kierunek i wychodzimy spod tego lodowatego prysznica. Nabijamy kolejne kilometry, a ubrania powoli wysychają. Dopadamy w końcu sklep.

 

 

 

Na Kaszubach wszystko jest zen, tylko w swoistym wydaniu i z pewnością żaden kaszub nie zawraca sobie głowy, by to definiować.

 

LAND ROWER
Kaszuby nie są płaskie. Jeśli do tej pory nie wiedziałeś, zapisz w kajecie. To teren ukształtowany przez lądolód, podobnie jak Mazury czy czeskie Morawy. To niezmierzone połacie wzgórz, pagórków i jezior, w które ktoś powrzucał otoczaki z czerwonego skandynawskiego granitu. Można je znaleźć wszędzie, są różnej wielkości, od żwiru po głazy wielkości Fiata 126p. Jeśli zechcesz przemieszczać się tam na góralu, nie wykorzystasz go. Teren, po jakim przyjdzie ci jechać, jest łatwy. Korzenie, piach, czasem stare bruki z granitowych otoczaków są jedyną trudnością. Jeśli najdzie cię ochota na szosę, prędzej czy później pożałujesz, asfalty tutaj są kiepskie, a wiele dróg (tych dla samochodów) asfaltu nie ma wcale. Urok Kaszub polega na ich oddaleniu od cywilizacji. Rowerem idealnym byłby składak Wigry 5 z koszykiem na grzyby przypiętym gumami do bagażnika. My tłuczemy się na przełajówkach, jesteśmy z miasta, ale wiemy, że w najbardziej wakacyjnym miejscu w Polsce rower winien być również wakacyjny: lekki i zwinny, na asfalt i na piach, do sklepu i nad jezioro, tak uniwersalny jak rower „pożyczony” od dziadka. Na Kaszuby potrzebny jest szybki „land rower”!

 

 

 

 

Do domu (Gościńca Skotawsko) pędzimy przez las piaskowymi drogami, bo tam czeka nas grillowe party, na którym nasi kaszubscy gospodarze karmią nas kaszanką, kiszką ziemniaczaną i opowieściami…

 

 

 

 

 

 

KARCZMARZU, PODAWAJ JADŁO!

Lasy na Kaszubach są przepiękne. Zazwyczaj sosnowe, przejrzyste, o jagodowej ściółce. Czasem trafiają się przetykane świerkami, ciemniejsze i gęściejsze bukowe. Rzadko prowadzą nimi asfaltowe drogi, częściej są to gruntowe trakty, uczęszczane sporadycznie przez samochody. Czasem droga wpada w środek wsi, która liczy mniej domostw niż liter w nazwie. Nazwy na drogowskazach zawsze są w dwóch językach: polskim i kaszubskim. W tym drugim nie potrafię ich nawet przeczytać.

Nie w każdej z tych wsi jest sklep, a my jesteśmy już porządnie głodni. Pora odbić w stronę Bytowa. „Na mieście” spotykamy się z Andrzejem Kaiserem, który kontuzjowany wyjątkowo nie trenuje. „Kaszëbskô malëna” – powtarza Andrzej kilka razy (w słowie malëna pierwsze „a” jest długie, „ë”, o dziwo, brzmi jak zwykłe „e”), wskazując na truskawki, które zjadamy prosto z foliowej reklamówki. Rozmawiamy oczywiście o rowerowaniu, o Cape Epic, o dawnych maratonach i o tym, jak ma daleko na południe. Jemy lody i truskawki pod krzyżackim zamkiem, a Andrzeja bez przerwy ktoś pozdrawia. Czuję, że te dwa dni, które tu spędzę, to stanowczo za mało!

 

Urok Kaszub polega na ich oddaleniu od cywilizacji. Rowerem idealnym byłby składak Wigry 5 z koszykiem na grzyby przypiętym gumami do bagażnika.

 

 

Teren, po jakim przyjdzie ci jechać, jest łatwy. Korzenie, piach, czasem stare bruki z granitowych otoczaków są jedyną trudnością.

 

 

PANIE, DOKĄD TERAZ?
Chcemy dotrzeć do Soszycy, by obejrzeć najstarszą w Europie elektrownię wodną. Andrzej układa nam marszrutę i posyła nas rozebraną linią kolejową 237, która, jak przystało na dawną trasę kolejową, jest prosta i właściwie płaska. Trasa wiedzie płytkim zalesionym wąwozem, którego brzegi łączą od czasu do czasu stare wiadukty.
Droga sama w sobie jest urokliwa. Elektrownia Struga w Soszycy kompletnie nas jednak zawodzi. Ukryta, słabo oznaczona, jest zamknięta. Ruszamy nad jezioro Jasień na rybę, którą polecił nam nasz informator. Za dwie świeże rybki z frytkami i dwa radlery płacimy 40 złotych. Słońce powoli zachodzi i gwałtownie robi się zimno. Do domu pędzimy przez las piaskowymi drogami, bo tam czeka nas grillowe party, na którym nasi kaszubscy gospodarze karmią nas kaszanką, kiszką ziemniaczaną i opowieściami. Najlepsza z nich jest o kobiecie, która zawodowo rozmnaża ryby i właśnie porzuciła pracę, by wraz ze swoim psem pójść pieszo z Ustki do Zakopanego. „Była najlepsza!” – mówi nasz rozmówca. „Rozumiała ryby. Może wróci kiedyś z długą brodą i znów będzie chciała ze mną pracować…”.

 

 

 

 

 

Nie chcę stąd wyjeżdżać. Chciałabym więcej tej ciszy, żurawi, smażonych okoni oraz spokoju i opowieści Kaszubów.

 

 

DLACZEGO TO TAK DALEKO?
Następnego dnia widzimy żurawie. Krzyczą, gdy wzbijają się do lotu. Nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie na mnie wywarły, ogromne, majestatyczne, nostalgicznie brzmiące ptaki. Znów zbieramy grzyby, spacerując chwilę wśród starożytnych kamiennych kręgów i kurhanów pozostawionych tu przez Gotów (lud przybyły tu w I wieku naszej ery). Wieś Węsiory nie wygląda na starożytną, a ja o kamiennych kręgach dowiedziałam się od gospodarza, u którego nocowałam, odwiedzając Kaszuby przed dziesięcioma laty. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że od dziesięciu lat nic się tu nie zmieniło.

Plan na dziś to runda wokół Jeziora Wdzydzkiego, jarmark we Wdzydzach Kiszewskich i siedmiogodzinna podróż powrotna do domu. Przełajówki mają dziś trudniejsze zadanie, bo i teren jest bardziej leśny i wyboisty. Gubimy szlak rowerowy i kawałek przemieszczamy się za oznaczeniami szlaku pieszego. Tutaj las postanowił zasponsorować mój dwudniowy obiad i rzuca nam pod koła stada żółciutkich kurek, które zbieramy do plecaka z aparatem. Mijamy malutkie jeziorka, na których kwitną białe nenufary, a na brzegach wśród mchu można znaleźć malutkie mięsożerne rosiczki. Trochę się ich boję. Im bliżej Wdzydz, tym więcej ludzi. Jezioro Wdzydzkie jest duże, głębokie i żeglowne, wokół porozsiewane są pola namiotowe i kempingi. Dwie ryby i kawa kosztują tu już dwa razy tyle co dzień wcześniej nad Jeziorem Jasień. Przyroda wciąż jest niezmiernie piękna. Na wdzydzkim jarmarku w skansenie pałaszujemy sernik kupiony na straganie, ale kawę robimy sobie sami we włoskiej kawiarce na turystycznej kuchence. Wraz z czarną kawą spijamy ostatnie łyki Kaszub.

Nie chcę stąd wyjeżdżać, bo boję się, że znów minie 10 lat, zanim wrócę. Nie wiem, czy będę wtedy jeszcze jeździć na rowerze i czy ostaną się stare piaskowe drogi. Nie czuję rowerowego niedosytu, 120 km w terenie w ciągu dwóch dni to odpowiednia dawka dla starszej pani. Czuję inny niedosyt… Chciałabym więcej tej ciszy, żurawi, smażonych okoni oraz spokoju i opowieści Kaszubów. Z jednym Kaszubem umówiona jestem już zaraz, na Bike Maratonie w Wałbrzychu!

 

 

INFO

 

 

CENNYM ŹRÓDŁEM INFORMACJI jest strona Pomorskie.travel, na której można znaleźć najciekawsze turystyczne trasy rowerowe województwa.
NA SZLAKACH Były to odpowiednio pierwszego dnia „Pętla Kaszubska”, drugiego „Wokół kaszubskiego morza, Jezioro Wdzydze” – korzystaliśmy z map i przewodnika rowerowego „Pomorskie inspiracje”.
NOCLEG Eksplorerom Kaszub, spragnionym ciszy, zieleni, spokoju i jednocześnie komfortu, polecamy Gościniec Skotawsko (http://www.skotawsko.com/). Wszędzie blisko, baza gastronomiczna na miejscu, miła obsługa, no i oczywiście przyjmują gości z rowerami.

 

Artykuł został opublikowany w numerze 8/2017 Magazynu BIKE, wersja elektroniczna TU

Informacje o autorze

Autor tekstu: Anna "anyaonbike" Tkocz

Zdjęcia: Anna Tkocz, Grzegorz Radziwonowski

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »