„Kolarze nie biegają” choć… bieganie jest proste!

Czy rower jest lekarstwem na tuszę? Może być. Jeśli do tej pory twoja dzienna porcja ruchu ograniczała się do zejścia do samochodu, paru spacerów od komputera do drukarki oraz gorączkowych poszukiwań pilota do TV, kilka przejażdżek rowerem w tygodniu może sprawić, że schudniesz. Mechanizm, który zadziała, wydaje się oczywisty – zwiększysz dzienny wydatek energetyczny, sprawiając, że część przyjmowanych w postaci produktów żywnościowych kalorii zostanie spożytkowana na energię mechaniczną. Jeśli nie zaczniesz zbyt ambitnie i nie będziesz chciał od razu zajechać się na śmierć, ale pozwolisz swojemu sercu i płucom dotlenić organizm, sprawisz, że tłuszcz zostanie podczas ruchu wykorzystany jako paliwo dla organizmu. Dodatkowo, po jakimś czasie, zwiększy się objętość mięśni, powodując, że wzrośnie podstawowa przemiana materii. Innymi słowy, nawet gdy znajdziesz już pilota i bezwładnie zalegniesz przed telewizorem, twoje ciało będzie „palić” więcej kalorii, niż gdybyś w miejscu „nowych mięśni” zostawił „stare fałdki”. Mięśnie, mówiąc kolokwialnie, potrzebują więcej paliwa. Co jednak gdy jeździsz już sporo, a fałdy dalej nie znikają? Co sprawia, że tłuszcz nie chce się spakować i odejść?

 

Zawodowi kolarze rzadko są otyli, kolarzom amatorom zdarza się natomiast ubolewać nad faktem, że sam rower to za mało, by utrzymać idealną sylwetkę. Dlaczego? Różnica między zawodowcami a amatorami wynika w głównej mierze z czasu, w jakim organizm poddawany jest wzmożonej aktywności fizycznej. Przypadek, w którym sumaryczna tygodniowa długość treningu zawodowca jest dziesięciokrotnością czasu trwania treningu amatora, wcale nie wydaje się skrajny. Problemem zawodowca w sezonie może się okazać zapewnienie organizmowi wszystkich niezbędnych składników odżywczych, mniej natomiast będzie się on martwił ewentualnością przybrania na wadze.

 

Problemem kolarstwa jako aktywności fizycznej jest fakt, iż sama jazda na rowerze w niewielkim stopniu angażuje górne partie ciała. W porównaniu z obciążeniem, jakiemu poddawany jest mięsień czworogłowy i dwugłowy uda, mięśnie brzucha czy mięśnie piersiowe są niemalże bezczynne. Stąd ważne jest konkretne przygotowanie ogólnorozwojowe, ćwiczenie koordynacji, refleksu, mięśni głębokich tułowia, mięśni ramion i rąk. Robisz to wszystko? Ile godzin tygodniowo spędzasz na siłowni? Ile robisz „brzuszków”?

 

Bieganie jest proste, ale…

 

Wielu kolarzy jest przekonanych, że istnieje pewna prosta aktywność, która w cudowny sposób wzmaga użycie wielu zapomnianych w kolarstwie mięśni i znacznie lepiej od roweru „odchudza”. Jest nią bieganie, często dodawane do planu treningowego kolarza amatora, zwłaszcza zimą, gdy warunki nie pozwalają na długie jazdy. Bieganie jest proste, ale uważaj, bardzo uzależniające. W teorii bieganie doskonale wspomaga układ sercowo-naczyniowy, wzmacnia przeponę, serce oraz wpływa na zwiększenie objętości krwi. W przeciwieństwie do kolarstwa bieganie jest dyscypliną mogącą pozytywnie wpłynąć na mineralną gęstość kości, zmniejszając tym samym ryzyko wystąpienia osteoporozy. Bieganie pomaga rozwijać zmysł równowagi i propriocepcję (tak zwany zmysł kinetyczny, czucie głębokie), mającą swoje receptory w mięśniach i ścięgnach. To dyscyplina, która nie wymaga specjalistycznego sprzętu, pomieszczeń, dużych przestrzeni, specjalnej nawierzchni ani wielkiego nakładu czasu. Można ją uprawiać wszędzie o każdej porze roku. Bieganie może również wpływać na prawidłową postawę. Czy jednak jest to odpowiednie dla kolarza? Skurcz mięśni podczas jazdy na rowerze powoduje ich skracanie, a w czasie biegu odwrotnie – kurczące się mięśnie wydłużają się. Czy więc kolarz, biegając, nie robi sobie krzywdy?

 

Rozmawiamy z Piotrem Biernawskim, praktykiem w obu dziedzinach, który mając bogate doświadczenia kolarza górskiego i skyrunnera, podzielił się z nami swoimi spostrzeżeniami.

 

Ścigałeś się kiedyś z sukcesami w MTB. Co sprawiło, że właściwie porzuciłeś rower na rzecz biegania?

 

To była raczej ewolucja niż rewolucja. Biegi, jako trening uzupełniający, uprawiałem niemal od samego początku przygody z rowerem. W pewnym momencie natomiast, niemal dla żartu, wystartowaliśmy z klubowym kolegą (Piotrkiem Huziorem, który też miał od zawsze ciągoty do biegania) w pierwszych zawodach – zimowym biegu górskim w Rajczy na dystansie 15 km. Okazało się, że w mocnym gronie medalistów MP zajęliśmy odpowiednio miejsca 5. i 6. To był ten pierwszy moment, w którym pojawił się wyłom w naszych rowerowych skorupach. Duży wpływ na dalsze pęknięcia miał także klimat biegów górskich (w szczególności w zestawieniu z zawodami szosowymi), to zupełnie inna bajka, panuje wszechobecny luz, uśmiechy, atmosfera dobrej zabawy. Nie ukrywam, że na rowerach często nam tego brakowało.

 

Uprawiasz bardzo specyficzną i ciężką dyscyplinę zwaną skyrunningiem. Na czym to polega i co Cię w tym tak pociąga?

 

Nie będę przytaczał regułek, ale w naszych, polskich warunkach takimi biegami określa się te zahaczające o wysokość 2000 m n.p.m., takie, które mają ponad 2000 metrów przewyższenia, lub alpejskie, czyli wiodące tylko pod górę, z przewyższeniem ok. 1000 metrów. Z racji swojej specyfiki biegi te miewają duże przestromienia, często są prowadzone trudnym, niejednokrotnie eksponowanym, wysokogórskim terenem. Pociąga mnie w nich przede wszystkim to (choć dla kolarza jest to trudne do wyobrażenia), że są ciekawsze niż zawody kolarskie. Zarówno podłożowo, widokowo, jak i ze względu na same trasy, z reguły niedostępne dla rowerów. Na drugim miejscu jest skala trudności biegów – tutaj na trasie często jest walka z samym sobą, a nie z przeciwnikami. To nieco inna trudność niż w MTB, tu nie ma chwili oddechu, nie ma wożenia się na kole, 10 km szutrowego zjazdu, tutaj „gryzie się glebę” od startu do mety. Gryzie czasem niemal dosłownie.

 

Rower i bieganie absolutnie nie wykluczają się jako formy umiarkowanej aktywności fizycznej. Czy Twoim zdaniem możliwe jest jednoczesne, lecz niezależne, uprawianie tych dyscyplin na poziomie zawodniczym?

 

Jak najbardziej, proszę spojrzeć na kolarzy grupy JBG2, którzy zimą biegają, a nawet pojawiają się na zawodach biegowych. Trend ten zresztą wyraźnie przybiera na sile. Znam osobiście wielu biegaczy, którzy wywodzą się bezpośrednio z MTB, czego też jestem najlepszym przykładem. W sensie treningowym niemal wszyscy kolarze MTB, których znam, uprawiają biegi (w domyśle: górskie) jako trening uzupełniający lub przygotowawczy w okresie zimowym. Klimat jest tu głównym argumentem, ale często jest to pierwszy krok do pokochania biegania.

 

Czy Twoim zdaniem warto zawracać sobie głowę bieganiem, gdy wybiera się kolarstwo jako dyscyplinę wiodącą?

 

Odpowiem niejednoznacznie… W przypadku MTB warto, a nawet należy. W bieganiu górskim rozwijamy podobne grupy mięśniowe, jednocześnie dodając do nich stabilizację, której kolarzom często brak bez dodatkowych ćwiczeń. Możemy z powodzeniem zrobić bazę treningową, tlenową, możemy rozwijać siłę, możemy robić interwały. Tak naprawdę możemy zrobić wszystko to, co na rowerze, tyle tylko, że w każdych warunkach, czy to zima, czy deszcz. Nie możemy natomiast zrobić szybkości, ba, z wielkim prawdopodobieństwem podczas biegania będziemy ją tracić! Z tego też powodu osobiście odradzam biegi kolarzom szosowym. W mojej opinii nie da się sensownie połączyć tych dyscyplin, przynajmniej na poziomie czołówki, nawet amatorskiej. Biorę pod uwagę umiejętności triatlonistów, ale na podobnym poziomie triatlonista otrzyma potężne lanie albo od szosowca, albo od biegacza, a najczęściej od obu. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, np. Daniel Formela, który też ścigał się w MTB, ale on z poziomu amatorskiego MTB przeskoczył na poziom zawodowy czołówki Polski duatlonu, triatlonu.

 

Czy bazując na własnych doświadczeniach, potrafisz wyobrazić sobie sytuację, w której bieganie może kolarzowi zaszkodzić?

 

Jeśli mówimy o kolarzu MTB, ścigającym się na górskich trasach, nie wyobrażam sobie tego. W innym wypadku – patrz wyżej. Naturalnie pomijam kwestie np. kontuzji, których możemy się nabawić, ale myślę, że jest to rzecz oczywista. Jedyne, co mogę dodać, to aby na początku ewentualnej przygody z bieganiem dać sobie czas na przyzwyczajenie wszelkich ścięgien, przywodzicieli, kolan itd., bo będzie boleć, czasem nawet bardzo. Ale ten stan mija, a opowieści o niszczycielskim działaniu biegania na kolana można włożyć między bajki, a jeśli nie między bajki, to obok „Niszczycielskiego działania kolarstwa na kolana”.

 

Rocznie przebiegasz więcej kilometrów po górach niż niejeden rowerzysta amator przejeżdża na rowerze po płaskich asfaltach. Polecasz bieganie jako terapię odchudzającą?

 

Dla mnie bieganie od zawsze lepiej sprawdzało się w redukcji tkanki tłuszczowej niż rowerowanie. Może to kwestia bardziej interwałowego charakteru, może kwestia większej ciągłości wysiłku. W tym momencie wspomagam się rowerem do budowy mięśni, bo nie jestem w stanie zrobić tego podczas biegania, a jestem z tych, którzy omijają siłownię. Ale z drugiej strony biegacz ma lepiej rozwinięte niektóre grupy mięśniowe, z których istnienia kolarz nie zdaje sobie nawet sprawy. Solidny biegacz górski na pewno ma też mocniejszy grzbiet, plecy, brzuch, jednocześnie mając tutaj znacznie mniej tkanki tłuszczowej. Tak więc krótko – tak!

 

 

Piotr Biernawski (39 lat) od 3 lat, jako podstawową formę aktywności, uprawia biegi górskie. Z zamiłowania biegacz, kolarz, fotograf, a najlepiej wszystko razem. Zawodowo grafik komputerowy. Największy sportowy sukces: Zdobycie Pucharu Polski Skyrunning 2015, 6. miejsce MP Elity w Biegu Alpejskim 2015, drużynowy MP Skyrunning 2015, MP w zbiegu górskim 2014, zwycięzca Grand Prix Sokoła 2015, drużynowy Mistrz Europy Masters w Biegu Górskim 2014. Ulubione miejsce treningu: każde góry, im wyższe, tym lepsze! W Polsce bez dwóch zdań Tatry, Pieniny oraz oczywiście lokalne Gorce. 

Informacje o autorze

Autor tekstu: Anna Tkocz

Zdjęcia: Anna Tkocz, Piotr Biernawski

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »