Szwedzkie Bohusleden czyli saga leśnych ludzi

Moją uwagę przykuło „Bohusleden” . To tajemniczo brzmiące hasło jest nawą ciągnącej się wśród lasów długiej trasy turystycznej w Szwecji. Wziąłem ją pod lupę, bo przewijała się w różnych wątkach poruszanych przez szwedzkich bikerów. Autorzy wpisów byli pod wielkim wrażeniem walorów krajobrazowych i przyrodniczych, które serwuje ten szlak. Szczególnie jednak zachwyceni byli faktem, że Bohusleden w zdecydowanej większości ma charakter wąskiej, terenowej ścieżki o różnych stopniach trudności.

 

 

Zamiast słońca… grzyby

 

Choć nie są to góry, nie jest tu równo ani łatwo – ostrzegali forumowicze. Spodobała mi się też informacja, że wzdłuż całej trasy mija się w sumie ok. 112 jezior i dużych stawów nadających się do pływania. W sam raz jak na wyjątkowo ciepłe lato! To jednak nie wszystkie atuty, które zdecydowały o wyborze tej właśnie opcji urlopowej…

 

Tym sposobem zamiast do odległej Laponii pojechaliśmy w okolice Göteborga w zachodniej Szwecji, gdzie rozpoczyna się wspomniany szlak. Do skandynawskiej opcji urlopowej przekonałem  jeszcze dwóch kolegów, którzy nigdy wcześniej nie zwiedzali na rowerach tej części Europy. Pojawił się tylko jeden szkopuł. Z powodów od nas niezależnych musieliśmy przesunąć termin wyprawy na drugą połowę sierpnia. Może nie będzie już tak ciepło, ale przynajmniej pozbieramy grzyby – pocieszaliśmy się. 

 

Osobiście miałem raczej nie najlepsze doświadczenia, jeśli chodzi o aurę w Skandynawii, dlatego zmartwiło mnie to przesunięcie terminu. Niestety, miałem rację. Od samego początku wyprawy pogoda nam nie sprzyjała. Szwedzkie lato skończyło się tuż przed naszym przyjazdem. Zrobiło się deszczowo i chłodno. Oznaczało to, że ambitny plan pokonania całej trasy, czyli z Lindome (południowe obrzeża Göteborga) aż do Strömstad (w pobliżu norweskiej granicy) będziemy musieli realizować z dodatkowym utrudnieniem. Nie najlepsza wiadomość, zważywszy że trasa w wielu miejscach przechodzi przez tereny podmokłe – torfowiska, mokradła oraz liczne potoki i strumienie. Liczyliśmy natomiast, że wsparciem będą drewniane szałasy, które wybudowane zostały dla turystów wzdłuż całego Bohusleden. To dość proste, zadaszone konstrukcje bez żadnych wygód. Mając jednak w pamięci gehennę wyprawy na Ural Polarny, gdzie wszystko, łącznie z namiotami, przesiąknięte było wilgocią (non stop padał deszcz), wiedziałem, że nawet tak prymitywne schronienie może w tych warunkach uratować człowiekowi życie. A przynajmniej ocalić morale załogi… 

 

 

 

Jak to ugryźć?

 

Startujemy mimo ulewy, ale ponieważ nic nie zapowiada poprawy sytuacji, więc po dojechaniu do pierwszego napotkanego zadaszenia zatrzymujemy się na noc. Deszcz zacina z boku, z góry, a wydaje się, że nawet w dołu. Jazda w tej sytuacji nie ma żadnego sensu. W takich okolicznościach nie chce się nawet rozpalać pierwszego ogniska stanowiącego, jakby nie było, ważny punkt programu na takiej wyprawie. Możemy natomiast dobrze przygotować sprzęt, sprawdzić mocowanie bagażników, poprawić rozmieszczenie bagażu i dopracować wszystko w najdrobniejszych szczegółach. W wariancie przejechania całego szlaku „za jednym zamachem”, na jaki się zdecydowaliśmy, i przy założeniu, że jak najmniej korzystamy z udogodnień cywilizacji, bardzo starannie musieliśmy zaplanować cały ekwipunek. Mimo że zrezygnowaliśmy nawet z zabrania ultralekkiego namiotu (dysponując tylko lekką plandeką, która w razie nieznalezienia szałasu musi wystarczyć) i starannie przemyśleliśmy każdą zabraną rzecz (bez dublowania tego, co mogło wystarczyć na trzech), i tak nie udało nam się upchnąć wszystkiego do plecaków. Epicka enduro, wyprawa w górach z jakimkolwiek sprzętem na bagażniku, byłaby już naprawdę ostatecznością. Tutaj jednak czeka nas teren urozmaicony, ale bez zabójczych deniwelacji. Mimo to rozłożenie ciężaru na plecak i sakwy jest w tym wypadku dość pionierskim, a tym samym ryzykownym rozwiązaniem. Wszystkie relacje z rowerowej eksploracji Bohusleden, o których czytałem, miały charakter co najwyżej weekendowy, czyli realizowane były na „lekko”, bez zakładania baz i targania całego sprzętu turystycznego, zapasów prowiantu itp. W takim wariancie istnieje możliwość zaplanowania wycieczki tak, by na noc zjechać gdzieś do wsi czy miasteczka i przenocować w pensjonacie. Ilość bagażu można znacznie ograniczyć. Odnosi się to do bardziej cywilizowanych, południowych etapów Bohusleden. W „dzikiej” północnej części mogłoby to być bardziej problematyczne, lecz to nie dla nas. My chcieliśmy wyprawy z prawdziwego zdarzenia, piekielnej przeprawy rodem z…

 

 

 

 

…Camel Trophy!

 

A może raczej Crocodile Trophy? Wedle życzenia… Stosunkowo łatwe pierwsze etapy (szlak podzielony jest łącznie na 27 części) wiodące obrzeżami terenów zurbanizowanych szybko przeradzają się w charakterny trail pełen niespodzianek: obślizgłych kamieni, skalnych wychodni, progów, zdradliwych korzeni i mokrych kładek. Pierwszą znaczącą niedogodnością, z którą przychodzi się nam zmierzyć i która towarzyszy nam już do końca wyprawy, jest… woda w butach. Nie ma na to rady. Gdy podczas balansowania na oślizłej kładce wiodącej nad torfowiskiem stracisz nieopatrznie równowagę, nie pomogą nawet kalosze. Coś o tym wiem. Kilka kilometrów za Angered (etap 6.), gdzie ścieżka wtopiona w leśno-skalny krajobraz nieźle daje nam w kość, wypadam z kładki i po kolana zanurzam się w błocie. Wszyscy po kolei to przerabiamy. Wielokrotnie. Z początku jest śmiesznie, ale z czasem przy takich wpadkach w powietrze lecą klątwy. Siłujemy się z terenem, klniemy na piętrzące się trudności. Nikt nie spodziewał się, że spotkamy tutaj aż tak trudne, techniczne fragmenty. Przy bardziej sprzyjającej pogodzie, gdy nie ma takich zasobów wilgoci, bez sakw i na rowerach full suspension pokonanie większości tych technicznych sekcji byłoby wykonalne. Niestety, na rower z pełnym zawieszeniem zdecydowałem się tylko ja. Mimo że też mam bagażnik, jest łatwiej. Niekiedy nie ma wyjścia i po prostu pchamy nasze jednoślady. Koledzy częściej. Istnieją opcje alternatywne, ale nasza mapa pokazuje tylko wąski wycinek terenu w pobliżu szlaku. Pomaga natomiast wyregulowanie amortyzatorów, zmniejszenie ciśnienia w oponach i poluzowanie zatrzasków w pedałach spd u kolegi, który ma największe problemy z pokonaniem trasy. Teraz jedzie się nieco lepiej. Prawie zawsze, gdy emocje sięgają zenitu i wszyscy jesteśmy maksymalnie wkurzeni, szlak nagle przybiera łagodniejsze oblicze i zaczyna się boska jazda z idealnym singlem przed kierownicą. Wówczas szybko zapominamy o ciężkich chwilach. Trudy podróży rekompensują też napotykane często uroczyska. To świerkowe bory jak z baśni, całe wyściełane zielonym mchem lub urokliwe zakątki nad brzegami jezior. Ustępujący lądolód skandynawski powyrabiał tutaj istne cuda. O jego „niedawnej” działalności przypomina goła skała pojawiająca się często pod kołami. Ale nie tylko. W wielu miejscach zalegają ogromne bryły skalne, a najbardziej w tym nizinnym terenie zdumiewają urwiska – skalne ściany rodem z prawdziwych gór. Mimo że najwyższy punkt na trasie przekracza raptem trochę ponad 200 m n.p.m., przez cały czas jedzie się bardzo interwałowo. Jest bardziej męcząco, ale i znacznie ciekawiej niż przypuszczaliśmy. Pytanie tylko, czy w tych warunkach owe 370 km, na które przeznaczyliśmy 10 dni, będzie wykonalne? Dystans banalny, tylko teren hardcorowy! 

 

 

 

 

Friluftsliv

 

Jak wspominałem, zanim wyruszyliśmy na tę urlopową eskapadę, lato (nawet w Szwecji!) było wyjątkowo upalne. Wizja setek czystych jezior, w których można schłodzić rozgrzane ciało, a nawet złowić smaczną rybę, działała na wyobraźnię w te słoneczne dni niezwykle kusząco. W realu nasz entuzjazm do kąpieli jakoś przygasł. Nikt się zbytnio nie przegrzewa, a do nowych, surowszych warunków adaptujemy się powoli. Niemniej zatopione w leśnej głuszy, urokliwe oczka wodne i większe zbiorniki o postrzępionej linii brzegowej z mnóstwem skalnych półwyspów i przesmyków wywierają na nas ogromne wrażenie. Często w tych najpiękniejszych zakątkach znajdujemy szałasy noclegowe. Możliwość zatrzymania się w takim miejscu, wśród przyrody przypominającej kanadyjską północ tworzy niesamowity klimat! Przez szerokie wejście do zbitego z desek schronienia możemy podziwiać całe to piękno, leżąc wygodnie w ciepłym śpiworze, niczym w panoramicznej plazmie. W pobliżu zawsze jest palenisko, a nawet ruszt, więc przygotowujemy porządny posiłek. W dzień nie zawsze jest na to czas ani warunki. W takich momentach robi się naprawdę bardzo przyjemnie. O dziwo, w ogóle nie ma komarów ani innych owadów, które w Skandynawii potrafią być istną plagą. Zbieramy więc grzyby, których w Szwecji nie zbiera prawie nikt, łowimy ryby, a gdy pali się już ogień, ryzykujemy nawet wejście do wody, by umyć ciało. Z czasem zresztą hartujemy się na tyle, że zażywamy w pełni „borowinowych” kąpieli. Woda często ma rudy odcień, co wskazuje na obecność leczniczej borowiny (rodzaj torfu). Prawie wszystkie biwaki na naszej wyprawie wyglądają w ten sposób. Ani razu nie musimy rozstawiać plandeki. Jest szałas, obok woda, magiczny las dookoła, a do tego ciekawe formacje skalne. W Skandynawii taki styl życia blisko natury jest bardzo popularny i ma nawet własne określenie – friluftsliv. Na Bohusleden zażywamy go w pełni! Natura jest naprawdę blisko. Zapuszczając się w tutejsze lasy, szykujcie się na spotkanie z łosiem, dzikami i jeleniami. W wodzie wypatrzycie zapewne wydrę, która wyruszyła na polowanie. Można się tutaj zresetować, odpocząć i naładować baterie. Nawet bez słońca 😉

 

 

 

 

 

Zmęczenie materiału

 

Chyba tylko za sprawą piękna natury, które niezmiennie nas zachwyca po obu stronach kierownicy, nadal przemy do przodu. Pedałujemy zawzięcie, chociaż koła coraz bardziej grzęzną w śliskim błocie albo torfie. Woda jest teraz wszędzie. Wypełnia każdy fragment szlaku, spływa ścieżkami niczym dnem strumienia. Przez dwa dni wychylało się nawet słońce, ale teraz, siódmego dnia podróży, aura wróciła do „normy”. Znad Morza Północnego napływają nowe zasoby wilgoci. Mamy swoje Camel albo raczej  Crocodile Trophy. Plan znów się załamuje. Przemoczeni do cna  zostajemy na resztę dnia w szałasie wyposażonym w kominek. Musimy wysuszyć część sprzętu, licząc, że do jutra może się wypogodzi. Czuć zmęczenie „materiału” i pojawiają się coraz większe wątpliwości – czy to ma sens? Każdy ma już dosyć wilgoci, z powodu której nie ma zabawy. Dla poprawienia nastroju organizujemy ekipę ekspedycyjną, która ma na celu odnalezienie cywilizacji i przywiezienie piwa oraz smakołyków do naszej leśnej bazy. Po 24-kilometrowej przejażdżce koledzy wracają z łupami. Ja czekam na nich z zapasem drewna i usmażonymi rydzami, które zebrałem w pobliżu. Wieczór przebiega w wesołej atmosferze.

 

Niestety, cały kolejny dzień to walka o przetrwanie. Przechodzą burze i pada jeszcze intensywniej niż poprzednio. Walczymy, by osiągnąć wysokość miejscowości Munkedal. Siły natury są jednak potężniejsze od naszej woli. Zziębnięci i mokrzy szukamy szałasu, który jak na złość chyba minęliśmy. Na dobrą sprawę nawet nie wiemy, gdzie dokładnie się znajdujemy. Z opresji ratuje nas myśliwy, który oferuje nocleg w swojej przyczepie kempingowej. Jest butla z gazem, więc możemy się wysuszyć. Z przerażeniem stwierdzam, że od wszechobecnej wilgoci szwankuje mój aparat fotograficzny (podobno odporny na deszcz). Przy kolacji zapada decyzja, że pozostałe 11 etapów, które pozostały nam do Strömstad, spróbujemy przejechać innym razem.

 

Nazajutrz pociągiem wracamy do Göteborga, a potem jeszcze na dwa dni zatrzymujemy się w Malmö. Właśnie wtedy, o ironio, lato wraca. Ale cieszymy się nim już w zupełnie innych okolicznościach – w dżungli miejskiej. 

 

 

 

 

Informacje praktyczne

 

Szczegółowe informacje na temat szlaku Bohusleden, wraz mapami całej trasy, znajdziecie tutaj: http://bohusleden.se/lang/en/. Na podstawie wydrukowanych map, które obejmują zbyt wąski wycinek obszaru, trudno jest ułożyć alternatywne opcje trasy. W przypadku niektórych fragmentów bardzo by się to przydało.

Wiele pożytecznych informacji na temat szlaku znajdziecie też na stronie http://cesarandthewoods.blogspot.se > trail guides > my complete guide to Bohusleden (całość w j. angielskim).

 

Logistyka

 

Wyruszając na długodystansową trasę Bohusleden, mamy ten komfort, że szlak ciągnie się z południa na północ równolegle do linii kolejowej i międzynarodowej drogi E6. Wystarczy zjechać kilka kilometrów na zachód, do jednego z miasteczek lub wsi położonych przy trasie, i pociągiem wrócić do punktu startu. Koszt przejazdu na trasie Strömstad – Göteborg to 181 SEK + 30 SEK za rower.  Można wystartować zarówno z południa na północ, jak i odwrotnie. W południowej części szlaku częściej stykamy się z cywilizacją (możliwość uzupełnienia prowiantu). Wodę tankowaliśmy głównie z jezior i strumieni, okazjonalnie w osadach ludzkich. Walutą obowiązującą w Szwecji jest korona szwedzka.   

 

Doświadczenia

 

Nie polecamy jazdy w pedałach spd. Niekiedy istnieje konieczność pieszego pokonywania niektórych fragmentów i wówczas buty spd bardzo przeszkadzają. Konieczne jest zapasowe obuwie! Rekomendujemy ten szlak raczej dla rowerów full suspension. Ja zamontowałem do swojego fulla specjalny bagażnik Thule Pack ’n Pedal Tour Rack oraz mniejsze sakwy Thule Pack 'n Pedal Small Adventure Touring Pannier. Bagażnik, mimo znacznego obciążenia, sprawdził się doskonale.

 

 

Informacje o autorze

Autor tekstu: Daniel Klawczyński

Zdjęcia: Daniel Klawczyński

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »