Wywiad: Bartek „Jaws” Krzysztoń „To jest Szczęki”

Jak zaczęła się Twoja przygoda z rowerem? Od razu wiedziałeś, że najbardziej ekstremalna odmiana MTB to jest to, co chcesz w życiu robić?

Przygodę z rowerem do wyczynowej jazdy zacząłem, mając jakieś 14 lat. Freeridem zarazili mnie koledzy z gimnazjum, razem oglądaliśmy pierwsze części Krankeda i tak to się zaczęło. Wcześniej próbowałem też jeździć na deskorolce i bmx’ie.

 

Łączenie pasji z pracą to chyba jedna z lepszych rzeczy, jaka może się w życiu przydarzyć. Wiele osób nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, ile ciężkiej pracy trzeba włożyć, żeby dojść do punktu, w którym Ty teraz jesteś – masz niesamowite umiejętności i jesteś bardzo popularny w środowisku MTB.

Zgadza się. Przede wszystkim dużo jeżdżę i buduję nowe trasy, żeby mieć gdzie jeździć i progresować. Ciągle wyznaczam sobie nowe cele, żeby poszerzać umiejętności. Staram się, jak tylko mogę, żeby moja jazda była kreatywna.

 

Skąd ksywa Jaws Szczęki? Jesteś groźny jak rekin i niczego się nie boisz?

Powstanie tej ksywy wiąże się z historią z czasów, kiedy zaczynałem jeździć z kolegami w krakowskim Lasku Wolskim. W oczekiwaniu na autobus, którym zawsze wyjeżdżaliśmy na górę (legendarny autobus 134), udaliśmy się do sklepu po prowiant na ognisko (bułki, kiełbaski, picie). Autobus podjechał parę minut wcześniej, więc zmuszeni byliśmy wybiec ze sklepu i w pośpiechu wejść do zapchanego autobusu z rowerami. Nie miałem jak trzymać rzeczy kupionych w sklepie, więc bułkę włożyłem do buzi i przejechałem tak dwa przystanki. W pewnym momencie kolega powiedział: „To jest Szczęki” i tak już zostało. Ksywa się przyjęła, również jako Jaws.

 

A jak to jest ze strachem? Domyślam się, że mimo iż jesteś już mocno doświadczonym freeride’owcem, stając przed kolejną trudną, czy wręcz ekstremalną, przeszkodą do pokonania, gdzieś tam w środku odczuwasz jakiś lęk. Jak sobie z nim radzisz?

Tak, czasami pojawia się lęk, to normalne, ale im więcej jeździsz, tym bardziej się z nim oswajasz. Jeśli do zrobienia jest jakaś sztuczka lub trudny technicznie zjazd, który wykonuje się po raz pierwszy, zawsze wyobrażam sobie, jak dany skok, zjazd będzie wyglądać i wtedy nabieram pewności siebie.

 

W MTB kontuzje są raczej nie do uniknięcia, ale, jak to mówią, „no risk, no fun”. Jaką kontuzję w swojej karierze wspominasz najgorzej?

Do tej pory najgorsze było złamanie obojczyka, jakieś 7 lat temu. Natomiast największa kontuzja przydarzyła mi się zupełnie w najmniej oczekiwanym momencie, pechowo, kiedy schodząc z górki, naciągnąłem więzadło w kolanie. Musiałem wtedy pauzować z jazdą na rowerze i poświęcić się rehabilitacji przez 6 miesięcy. Także pewniej czuję się, jeżdżąc na rowerze, niż spacerując.

 

W FR niewątpliwie najlepsze jest to, że można stale odkrywać nowe szlaki i tworzyć swoje własne ścieżki. Miałeś okazję zwiedzić wiele freeride’owych miejscówek. Które z nich najbardziej przypadły Ci do gustu? Po jakich trasach lubisz jeździć?

Zdecydowanie najlepiej wspominam jazdę w kanadyjskim Whistler. Szybkie, płynne i długie trasy to zdecydowanie te, które lubię najbardziej. Moje ulubione trasy w Whistler to Dirt Merchant oraz Aline. Jeśli chodzi o mniej bikeparkowe miejscówki, najbardziej przypadły mi do gustu francuskie „czarne wzgórza” – Black Hills, które są totalnie freeride’owym spotem. Potencjał tej miejscówki jest bardzo duży, jednak trzeba też poświęcić wiele czasu na budowanie linii. To niesamowita frajda popracować nad jakąś linią i później jeździć po niej, kiedy widzisz, że zrobiłeś wszystko dobrze i wszystko działa, jak powinno. Taka jazda daje dużo satysfakcji.

 

Zawsze zastanawiałam się, czy w MTB są jakieś granice nie do pokonania. Masz takie momenty, że stajesz przed nowym zjazdem i myślisz: „nie, ta trasa jest zbyt ekstremalna, za duże ryzyko, trzeba odpuścić”, po czym jednak decydujesz się na próbę i okazuje się, że nie ma rzeczy niemożliwych?

Jeżeli nie jestem pewien jakiegoś skoku, odpuszczam. Bywa tak, że wiem, że kiedy pojeżdżę jeszcze więcej, to nabiorę pewności siebie i będę mógł powrócić za jakiś czas do „nieoblatanej” hopki.

 

Jak rozpoczęła się Twoja współpraca z Ryszardem „Ryysem” Syryczyńskim, z którym wspólnie tworzycie video – serię „Jawsome”, pokazującą najlepsze miejscówki freeride’owe w Europie? Z pewnością wymaga to nieustannych inspiracji i niekończących się pomysłów. Nakręcacie się nawzajem?

Znamy się z Ryysem już bardzo długo. Na początku ubiegłego roku Ryys przedstawił mi wizję stworzenia serii filmów ze mną. Pomysł mi się spodobał i tak to się zaczęło. Nagraliśmy odcinki u mnie w lesie, następnie w Les 2 Alpes, Black Hills, Kasinie Wielkiej i Budapeszcie. Będą się wkrótce pojawiać, także oczekujcie ich w najbliższym czasie.

 

Jakie plany freeride’owe masz w tym roku?

Bardzo podobne jak w ubiegłym. Zamierzam odwiedzić ponownie francuskie Black Hills i Les 2 Alpes podczas festiwalu Crankworx, tam wystartować w zawodach Whip Off oraz nagrywać filmy. Wybieram się również do Kanady. Tym razem planuję pobyć tam troszkę dłużej oraz nagrać edit z jednym z kanadyjskich riderów. Oczywiście planuję też wziąć udział w festiwalu Crankworx, zawodach Whip Off i Air DH. Będę się również starał wziąć udział w zawodach Redbull Rampage w Utah, dlatego ciężko pracuję, aby zostać zaproszonym. Przede mną naprawdę dużo pracy. Mam nadzieję, że się uda! [ps tym razem jeszcze się nie udało przyp. red.]

 

Dzięki za rozmowę i powodzenia!

Zapraszamy na: www.facebook.com/Jaws.Freerider

Wywiad ukazał się w BIKE 4/15

Informacje o autorze

Autor tekstu: Ewa Duszyńska

Zdjęcia: Bartek Woliński

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »