O Rychlebskich Ścieżkach pisaliśmy już wielokrotnie, m.in. tutaj (pierwszy, mały raport z Superflow) i tutaj (czyli dlaczego warto zajrzeć na inne szlaki). Nie da się jednak ukryć, że nasi bracia Czesi starają się, byśmy mieli pretekst i wracali na miejsce wielokrotnie. A to otwierają nowe odcinki tras, a to poprawiają stare, a to zupełnie bez krępacji przyjmują złotówki i znikają tym samym ostatnie preteksty, by pojechać gdzie indziej.
Najnowsza zmiana to, w końcu, aktualizacja kolorów tras. Początkującym łatwiej będzie uniknąć przykrych niespodzianek. Obecnie zasadniczo obowiązuje jedna zasada – chcesz, żeby było łatwo, jedziesz z punktu informacyjnego (czyli Zakladna) w lewo. Ma być trudniej, zapraszamy w prawo. Słynne stare trasy w stylu Tajemny, które jeszcze rok temu siłą tradycji miały kolor zielony, w końcu są czerwone. Roboty konserwacyjne je trochę uprościły, ale nadal są pełne kamieni.
Aktualna mapa wygląda tak: „lewo” to jej góra; „prawo” dół.
Oryginał mapy, godny powiększenia, znajdziecie tutaj
Jeśli jeszcze na Rychlebach nie byliście, od razu sugerujemy, by wybrać się na dłużej niż parę godzin. Szczególnie osoby początkujące powinny najpier odwiedzić trasy niebieskie (kiedyś żółte), by następnie przeskoczyć na zielone i czerwone. Nie zmienia to faktu, że jeśli potraficie jeździć, od razu warto pojechać na Superflow. Nie wiecie, czy sobie poradzicie? Po to właśnie jest nasz przewodnik.
Specyfika jeżdżenia na Rychlebach, a w szczególności po ich esencji (czyli Superflow), polega na tym, że najpierw trzeba samemu do trasy dojechać. Dotyczy to wszystkich tras (z wyjątkiem pumptracka :). W przypadku Superflow jest to słynny Trail Dr. Wiessnera, czyli stroma, zielona ścieżka wzdłuż potoku (ok, to najważniejszy fragment podjazdu). Zanim więc nacieszycie się zjeżdżaniem, trzeba się przygotować na… godzinę podjeżdżania. Część prowadzi ścieżkami, część drogami, kawałki asfaltem (słynna ściana płaczu). Wszystko jest do wyjechania, ale nie chce się skończyć, szczególnie za pierwszym razem. Najlepiej podejść do tematu ze stoickim spokojem i akurat na tę trasę nie zabierać ewentualnej partnerki/partnera, którzy nie wiedzą jeszcze, czy lubią MTB. Dla świeżaka to będzie dramat, gwarnatowane. Przyznać trzeba, że rodacy Szwejka postarali się i wypłaszczyli najbardziej brutalne fragmenty, w tym jeden w ostatnim miesiącu, tuż za kładkami. Tak czy owak, w pionie jest do pokonania 500 metrów. Startujący gdziekolwiek od razu wiedzą, co to oznacza. Innym powinna się zapalić czerwona lampka. Weźcie wodę, będzie gorąco.
Superflow, odcinek 1.
Uprzedzając wasze rozczarowanie… Założyliście już ochraniacze (a, co!), jest słynna brama, a tuż zaraz… trzeba znów podjeżdżać! Fakt. Nie da się ukryć. Pierwszy odcinek to tylko rozgrzewka, właściwie mogłoby go nie być. Ale przyznać trzeba, że koncówka (jak widać zajmuje minutę) jest genialna! Wskazówka dla jadących pierwszy raz? Bandy są wysokie i głębokie, najgłupsze, co można zrobić, to hamować. Jak to ładnie powiedziano: „na Superflow można jeździć bez hamulców”. I tak jest rzeczywiście. Podjazd celowo został przyspieszony, jest irytujący.
Superflow, odcinek 2.
Właściwa jazda zaczyna się od odcinka 2. A najpierw trzeba jeszcze z kilometr dojechać dojazdówką. Po odcinku pierwszym pedałujecie kilka metrów drogą pod górę i następnie w prawo. Jeśli będziecie sami, nie czujcie się zagubieni. Na mapie widać co i jak, w terenie mniej, brak wyraźnego kierunkowskazu. Droga kończy się małym placykiem i kopcem żwiru. Uwaga, z drugiej strony kopca bywa… dziura. Bo akurat zabrano parę taczek do ubijania trasy.
Odcinek 2. to czysty miód. Jest szybki, ma parę ostrych zakrętów, a na początku też kilka wariantów. Generalnie, jak wszędzie, jest bardzo dobrze przygotowany, ale mniej więcej w połowie czeka trochę ostrych kamieni. To tam, gdzie można skakać. Tu najłatwiej złapać kichę (tak jak udało się to w naszym przypadku). Ba, to już kolejna z gum na tym odcinku w ciągu kilku wyjazdów.
Ciąg dalszy odcinka drugiego jest mniej emocjonujący, szczególnie końcówka, która przebiega niemal po płaskim. Tu trzeba pedałować.
Jeśli czujecie się już zmęczeni, po nim jest kawałek łączki, gdzie można zrobić mały popas przed kolejnymi atrakcjami. Fakt, tu już mogą boleć ręce. Dziwne, ale prawdziwe.
Superflow, odcinek 3.
Superflow cieszy się popularnością także z tej przyczyny, że właściwie każdy fragment jest inny. Tak jest także w przypadku odcinka 3. Zamiast generalnie prostej trasy, jak poprzednio, tu czekają na was długie, piękne łuki i dla chętnych trochę latania. Jest też parę dodatkowych atrakcji, jak skała (po lewej), czy skocznia. To zresztą powód, dlaczego na mapie zobaczycie trupią czaszkę. Ale spokojnie, wszystko da się zgrabnie ominąć. Wskazówka – jeśli będziecie całość jechać wystarczająco płynnie, można przejechać bez pedałowania. Oczywiście mówimy o fragmencie zjazdowym, bo najpierw (znów) trzeba chwilę podjechać. Tym razem fragment podjazdowy po prostu nie został nagrany. Nie jest godny zapamiętania.
Odcinek 3. kończy się na drodze. Tu znów warto chwilę odsapnąć, bo za moment odcinek 4., teoretycznie najtrudniejszy. Siłą tradycji zwany FR (tak się nazywał na starszych wersjach mapy).
Superflow, odcinek 4.
Chyba najtrudniejszy technicznie, a jednocześnie najciekawszy. Zdecydowanie jedyny, gdzie się przydaje w kilku momentach skok roweru enduro, jeśli ktoś jedzie szybciej. Są duże kamienie, jest parę skoków, są i poprawione w tym sezonie bandy. Podstawowa trudność, a raczej łatwość, to lęki za pierwszym razem i dalej… jeden prawy zakręt, gdzie bandy nie ma. Dla bywalców jest seria skoczni (w połówce po prawej) i skrót przez skałę. Generalnie jeśli po tym fragmencie nie będziecie lubić Superflow, czas przesiąść się na szosę 😉
Odcinek 4. kończy się asfaltem. Jeśli czujecie, że… macie ochotę na podjeżdżanie i koniecznie chcielibyście jeszcze raz przejechać odcinki 1, 2, 3 i 4, to tym asfaltem jedziecie w lewo. To najkrótsza droga, by zacząć wszystko od początku, z wyjątkiem Wiessnera. Wszyscy inni jadą dalej odcinkiem 5. Nie, asfalt w dół się nie opłaca, nie prowadzi do Czarnej Wody, czyli miejsca startu.
Superflow, odcinek 5. i 6.
Robi się trochę bardziej płasko, a odcinek 5. wiele osób pamięta tylko dlatego, że nakręceni entuzjazmem nagle wpadają na belkę, po której trzeba przejechać. To naprawdę nic trudnego, trzeba tylko i wyłącznie utrzymać kierunek na wprost. Nie jest nawet śliska (widać ją w 30. sekundzie filmu). Po drodze można na piątce ze dwa razy podskoczyć i poćwiczyć zakręty. Generalnie nie zapada szczególnie w pamięc.
Co innego odcinek 6! Zaczyna się niewinnie, od zakrętu w lewo i minipumptracku. Potem nabieramy prędkości, aż docieramy w okolice strumienia. I tu jest po prostu… Kanada! Ścieżka wije się rewelacyjnie wzdłuż strumienia, można się rozpędzić, można się wystraszyć. Zdecydowanie jeden z lepszych fragmentów całej trasy po względem atrakcyjności.
Wszystko, co piękne, zbyt szybko się kończy. Tak jest i tym razem. Kolejna dojazdówka to przygrywka do finału.
Superflow, odcinek 7.
To ostatni z odcinków, jaki powstał. I przyznać trzeba, że dobrze się stało, bo przedtem dojazd do mety się nie kończył. Połowa odcinka to po prostu ścieżka, ale jest i zjeżdżanie w drugiej połowie. Tu ponownie można poćwiczyć technikę i sprawdzić, czy się nad nią pracowało solidnie. Znów da się całość przejechać bez pedałowania, pompując.
Wyjeżdżamy na asfalcie, Zakladna jest 100 metrów w lewo. Twardziele od razu jadą na drugą pętlę, by błysnąć na Stravie i poprawić wyniki. Reszta raczy się Cofolą i jogurtem z musli albo innym miejscowym specjałem! Dla zianteresowanych – pętla liczy 14 kilometrów. Jadąc bez przerwy, można ją pokonać w około 1,5 godziny, wariant wellness ok. 3 godzin.
A tu rower, na którym trasa została przejechana i nagrana – Dartmoor Wish Enduro. Więcej na jego temat znajdziecie w naszej prezentacji tutaj, a jego test znajdziecie w BIKE 8/15.