Pierwsza jazda na e-MTB Treka Powerfly+ FS

Amerykanie mają całą serię modeli amortyzowanych, które cieszą się, nie bez przyczyny, dużą popularnością. Równie zadowoleni jesteśmy na razie z Fuela EX, którego ujeżdżamy w teście długodystansowym. Ostatnie udoskonalenie dotyczyło tłumika Re:aktiv, pisaliśmy o nim np. tutaj . Na ostatnich targach Eurobike firma przedstawiła też całą linię rowerów Powerfly+, czyli elektrycznych górali. W przeciwienstwie do Fuela, Remedy czy Slasha te ostatnie powstały w Europie. Co oczywiście ma sens, bo to u nas e-MTB cieszą się szybko rosnącą popularnością. 

 

Cechy szczególne Treka Powerfly+ FS

Każdy, kto choć trochę zna kolekcję firmy, zauważy błyskawicznie pokrewieństwa Powerfly+ do innych modeli. Ten model to także tzw. full floater, w którym tłumik osadzono płynnie między dwoma elementami. Zadanie systemu to utrzymanie aktywności zawieszenia przy jednoczesnej eliminacji wpływu napędu. W Powerfly+ zawieszenie ma 120 mm skoku, w każdym z trzech modeli znajdziemy tłumik Rock Shox Monarch. Konstrukcję ramy pomyślano w ten sposób, by główny punkt obrotu wahacza nie znalazł się zbyt daleko z tyłu, za silnikiem, który musi zajmować centralne miejsce. Zrobiono to w ten sposób, że zmieniono obudowę do silnika Boscha, zmniejszając ją. Dzięki temu tylny trójkąt jest relatywnie krótki jak na e-MTB i wynosi 470 mm.
 

Rower w całej okazałości, czyli Powerfly+ FS 9

Serce Powerfly+ FS

Oczywiście obudowa silnika to tylko detal, ważniejszy jest sam silnik. Zintegrowano jednak przy okazji i łatwą do wymiany prowadnicę łańcucha, podobnie jak ochronę silnika od spodu – Motor Armor. Zadanie tego ostatniego jest czytelne, ma cenne serce chronić przed uszkodzeniami. Ciekawostka, przednia część tej osłony może służyć za otwieracz do butelek! Co do samego Boscha, w dwóch wyższych modelach, czyli FS 9 i FS 7, znajdziemy mocniejszą wersję silnika Performance oraz akumulatory o pojemności 400 Wh. Wersja najprostsza, przeznaczona dla początkujących, ma identyczny akumulator, ale mniejszą moc silnika, nazwanego tym razem Active. Poza tym wszystkie modele wyposażono w tzw. system „Lightning ready”, czyli przewody do dodatkowego oświetlenia, gdyby ktoś je chciał w przyszłości zastosować.
 

i silnik Boscha z serii Performance Line

Trzy modele Powerfly+ FS

Jak już wspomnieliśmy, Trek tym, którzy chcą mieć elektrycznego fulla, proponuje trzy modele. Wszystkie mają identyczną, aluminiową ramę. Najwyższy FS 9 ma napęd oparty na Sramie X1 i widelec Revelation Rock Shoxa oraz sztycę regulowaną, można go kupić za 19 999 zł. Rower waży 20,9 kilograma. Kolejny, FS 7, z identycznym silnikiem, ale Fox’em 32 z przodu. W związku z tym, że zrezygnowano ze sztycy amortyzowanej i zastosowano napęd 10-biegowy Shimano XT, masa się nie zmieniła. Tu także mamy do dyspozycji cztery rozmiary, od 15,5 do 21,5 cala. Trzeci wreszcie to model najtańszy, FS 5, z prostszym (a raczej słabszym) silnikiem Active, napędem 1×10 Shimano SLX i widelcem F1rst RST. Ten ma ważyć według Treka 21,1 kg. Koszt to 15 499 zł.

Centrum sterowania, a raczej wiedzy – z najważniejszą pojemnością akumulatora na górze

Pierwsza jazda

Dwa dni z rowerem na tej samej rundzie, liczącej 40 km, w hiszpańskich górach, pozwoliły poznać dość dokładnie jego możliwości. Granada u podnóża Sierra Nevada ma pod tym względem bardzo wiele do zaoferowania, od szerokich, szutrowych dróg, po wąskie kamieniste ścieżki. Sztywne ściany po luźnych kamieniach towarzyszyły zblokowanym zjazdom, a te przechodziły w płynne flow specjalnie przygotowanych szlaków. I choć trudno mówić o lekkości sprzętu ważącego 21 kg, to pozycja, jaką umożliwia, bardzo przypomina tę znaną ze zwykłych all mountain, z tendencją do prostowania pleców. Jednak bez przesady, tam, gdzie zwykle rower się nosi, tu często wystarczy zwiększyć wspomaganie. Nasza runda liczyła 1300 metrów przewyższeń, co w normalnych warunkach już samo w sobie byłoby wymagające, tu nie pomagało częste błoto. Imponujący był start, ze ścianą, która w normalnych warunkach byłaby ekstremalnie trudna do pokonania, ale znów starczyło tylko równo pedałować i skoncentrować się na kierowaniu. Nie ma przy tym mowy o zupełnym odpuszczaniu, ale wrażenia są niesamowite. Nie zmienia to faktu, że podobna ściana oznacza dramatyczne uszczuplenie zasięgu, co natychmiast widać na wyświetlaczu.

Co do samej jazdy? Po początkowym, krótkim okresie adaptacji jedzie się po prostu jak na zwykłym rowerze. Zawieszenie ma duży zakres pracy skoku, pięknie go wykorzystując, co nie jest specjalnie dziwne, zważywszy masę całości. Sprzęt jest równomiernie wyważony, z centralnie umieszczonym środkiem ciężkości, co sprzyja ponownie stabilności jazdy. Efekty specjalne? Wystrzeliwanie z zakrętów, jak z procy, gdy mamy dołączone wspomaganie.

Rozsądnie manewrując wspomaganiem i biegami, oszczędnie, szczególnie w drugiej części rundy, metę naszej trasy osiągnąłem z zasięgiem wynoszącym… 1 kilometr. Idealnie. I nie da się ukryć, że wróciłem zadowolony. A przecież to e-Bike, ważący aż 21 kilogramów! Chyba zaczynam powoli oswajać się z myślą, że nie taki diabeł straszny, jak go malują 😉

Informacje o autorze

Autor tekstu: Grzegorz Radziwonowski, g.radziwonowski@magazynbike.pl

Zdjęcia: Victor Lucas

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »