Miejscówki: Rychleby i pierwsza jazda Superflow!

Rychlebskie Ścieżki

 

Rychlebskie ścieżki istnieją już kilka lat, ale szlak zwany Superflow to zupełna nowość. Już sama nazwa brzmi na tyle zachęcająco, że nie trzeba było nas długo namawiać, by po raz kolejny zawitać w tym miejscu. Fakt, że Rychelbskie znajdują się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Nysy sprawia, że łatwo jest tam dojechać – zarówno z Dolnego, jak i Górnego Śląska szybko na miejsce dotrzemy autostradą. Jako punkt orientacyjny przyjmujemy miejscowość Czarna Woda (Cerna Voda), która najlepiej nadaje się na punkt startu. To tu znajduje się parking, punkt informacyjny (zakladna RS) i miejsce, gdzie można rozstawić namiot. Oraz niewielki, choć całkiem zacnie zaopatrzony sklepik (włącznie z podstawowymi częściami i akcesoriami rowerowymi), wypożyczalnia rowerów GT oraz bar (bez rewelacji, lepiej zjechać z powrotem do centrum miejscowości, gdzie po lewej stronie od cukierni znajduje się tania gospoda). Piwo i kofola w każdym razie są – w dowolnej ilości. Mapa ścieżek kosztuje 60 czeskich koron – warto kupić przy pierwszym pobycie.

 

 

Start!

 

Start w zasadzie zawsze wygląda tak samo. Z punktu informacyjnego, po wypakowaniu gratów, wsiadamy na rowery i… zaczynamy się wspinać zielonym szlakiem. Nie da się na nim zabłądzić, za to można się solidnie zmęczyć. Zanim dotrzemy do końca podjazdu trzeba się przygotować na mniej więcej godzinę wspinania. Momentami jest dość stromo, choć wszystko jest do wyjechania. Rowery powyżej 150 mm pewnie trzeba będzie pchać. Naprawdę ciekawie robi się na fragmencie zwanym Trail Dr. Wiessnera, gdzie zintegrowano kilka kładek. Ostro wijąca się ścieżka plus skały oraz fakt, że momentami kładki wznoszą się 2 metry nad ziemią, potrafią przestraszyć. Uwaga, szczególnie wredny jest kamień na środku, na najdłuższej z kładek. Potrafi zrzucić (boli!).

 

Tym trailem docieramy aż do drogi, gdzie mamy trzy opcje do wyboru. Kilkadziesiąt metrów wstecz i w lewo, zaczyna się zielony szlak Tajemny. Fajny, choć trialowy. W prawo i zaraz w lewo mamy kolejną zieloną dojazdówkę, do tzw. Velryba. Tu możemy albo się znów wspinać (wyjątkowo irytujący fragment) i zacząć od czarnego Walesa (średnia przyjemność – to trial, pełen korzeni i kamieni, płynności zero, dużo rzucania rowerem), albo czarną dojazdówką dojechać do początku Superflow. Początek ciężko przegapić – wita nas brama z odpowiednim napisem.

 

 

 

Superflow to… superflow, jak sama nazwa wskazuje. Postarano się o to, by jechało się płynnie, nie przesadzając ze skalą trudności. Nie oznacza to, że można zupełnie puścić hamulce, ale niemal każdy będzie w stanie całość przejechać. W kilku momentach można też wybrać chikenwaye, np. omijając dropy. 

 

Początek jest… lekko rozczarowujący, bo najpierw trzeba przez kilkaset metrów wspinać się lekko pod górę. Sekcja 1 – bo tak się nazywa – za chwilę jednek wynagradza czekanie, bo kilka esówfloresów w dół daje niezłego kopa. Szczerze mówić aż się chce od razu je powtórzyć, tyle, że wtedy się trzeba nieźle wdrapać z powrotem. Wszystko co piękne szybko się jednak kończy – tak też sekcja umiera, wyjeżdżając na szutrową drogę. Kolejny fragment to nudna dojazdówka, ciągnąca się chyba z kilometr. Aż dziwne, że nie postarano się o jakieś przeszkadzajki, a człowiekowi wydaje się, że zabłądził. Nic to – trzeba jechać dalej. Znak rozpoznawczy finiszu męki to mała żwirowa chopka na końcu drogi.

 

 

Sekcja 2 to już sam ogień. Zaczyna się od najazdu na skały, by przejść w serię zakrętów, gdzie kilkakrotnie są do wyboru dwa warianty przejazdu. Nie warto jadąc za pierwszym razem się za mocno puszczać, bo to co łatwe, wygląda dość niewinnie i kusi, ale może wystraszyć – hopki lubią być podwójne, a zakręty za ostre. Trail zgrabnie przechodzi w sekcję trzecią, gdzie w kilku miejscach wyjątkowo trzeba uważać, sekwencje dżampów mogą wysadzić z siodła! Zakręty dają się ścinać, kamienie dodają całości uroku. Tu flow czasami miesza się z blurem. Końcowka to prawdopodobnie w ogóle najlepszy fragment całej trasy, z genialnymi szerokimi bandami i piękną, czerwoną ziemią pod kołami. Tu raczej się płynie niż jeździ. Uwaga – jest i zgrabny drop po prawej stronie! Sekcja trzecia kończy się kolejną, na szczęście tym razem krótką dojazdówką.

 

 

Sekcja czwarta na starszej wersji mapy oznaczona była jako FR, teraz po prostu została włączona do Superflow. To ciekawe, że jednocześnie ma trochę inny charakter. Ścieżka staje się węższa, częściej jeździ się wśród kamieni, a grunt… robi się wredny. Ten fragment jest wyjątkowo czujny, bo wysypany drobnym żwirkiem, niektóre zaś zakręty nie mają band. Ślady rozpaczliwego hamowania świadczą wymownie o tym, co stało się z jadącymi przed nimi. Brak tylko połamanych kości na poboczu. Pomimo ograniczonej przyczepności całość daje radę. Uwaga – po tym, jak dojedziecie do drogi, należy patrzeć od razu w lewo. Asfalt w dół to nie tędy!

 

 

Sekcja piąta to generalnie rzecz mówić ostatnia warta uwagi. Na mapie wygląda ciągle dumnie, ale w porównaniu z poprzednimi jest po prostu słabsza. Powód jest prozaiczny – góry wokół robią się coraz mniej strome, a więc i tempo spada. Kilka band, przejazd przez belkę i to wszystko – przydałby się teleport, który przenosiłby do początku trasy. A tak trzeba jeszcze pedałować z10-15 minut do punktu startu. Po drodze w zasadzie są jeszcze sekcje szósta i siódma, ale wypada je tylko wyliczyć, nie są godne większej uwagi. 

 

PS Runda zajmuje około dwóch godzin, niespecjalnie się śpiesząc. Po dwóch każdy będzie miał dość!

 

 

O Rychlebach pisaliśmy więcej:

Rychlebskie Ścieżki, jak w bajce

Czeskie miejscówki rowerowe

Bohemia Tour z Czech MTB Holidays

Centra ścieżkowe blisko Polski

Informacje o autorze

Autor tekstu: Grzegorz Radziwonowski

Zdjęcia: Michał Kuczyński

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »