Felieton Mai Włoszczowskiej: No stress…

Każdemu, kto choć raz startował w zawodach rowerowych, znany jest stres przedstartowy. Wyższe tętno, uczucie podekscytowania, nerwowe reakcje na otoczenie. Czasem też skurcz żołądka lub na odwrót, nadmierny apetyt, czyli „zajadanie stresu”. Mimo iż ścigam się na rowerze już ponad 16 lat, bynajmniej zupełnie się go nie pozbyłam. Ba, nie wiem, czy chcę się go pozbywać! Ma bowiem zalety, zauważalne zwłaszcza na pierwszych metrach wyścigu, gdy trzeba wywalczyć dobrą pozycję przed wjazdem na wąską rundę. Wówczas adrenalina znacznie potrafi poprawić naszą zdolność do szybkiej reakcji i nieco stłumić pierwsze uderzenie kwasu mlekowego w mięśniach.

 

A propos, wiecie, jaki jest mój sposób na pobudzenie, gdy na treningu nogi mam tępe i za nic nie mogę ich rozkręcić? Przejazd przez małą wioskę ze szwendającymi się bezpańskimi psami. Wystarczy, że mnie mały kundel pogoni i natychmiast rozkręcam 500 watów na liczniku! Ale miało być o stresie…

 

Ustaliliśmy, że potrafi być pozytywny. W małej dawce, na linii startu. Gorzej jeśli dopada na kilka dni przed zawodami. Potrafi wtedy mocno zblokować, co więcej, obniżyć odporność organizmu, narażając tym samym na niechciane choroby. O wielu zawodnikach mówi się „treningowcy”. Są wybitni podczas wszystkich możliwych sprawdzianów… bez numeru na plecach. Gdy przychodzi do prawdziwego sprawdzenia się na zawodach, stres rujnuje ich całkowicie. Zdarza się, że w trakcie kariery nie potrafią sobie z tym poradzić i mimo talentu kończą przygodę z przeciętnymi wynikami. Mam to szczęście, że ze mną jest na odwrót. Nie zawsze błyszczę na treningach, ale gdy przychodzi do rywalizacji na zawodach, potrafię sama siebie zaskoczyć. Nie wiem, ile w tym opanowania, ile pozytywnych reakcji na stres, a ile po prostu szczęścia, ale jeśli mogą Wam pomóc moje metody, zapraszam do lektury.

 

Podstawowa zasada? Być jak najlepiej przygotowanym do startu! 

 

Pod każdym względem. Najważniejszy jest oczywiście aspekt treningowy. Jeśli wiem, że pracowałam ciężko, nie obijałam się, nie zawalałam regeneracji i diety, musi być dobrze. A nawet jeśli nie będzie, zrobiłam, co mogłam, nie mogę mieć więc do siebie pretensji, no stress. Trzeba na spokojnie przeanalizować, co mogło pójść nie tak i kolejnym razem nie popełniać tego samego błędu. Proste. Kolejny aspekt to sprzęt, dobór opon, ciśnienia. Pewność, że wszystko działa sprawnie. Nawet jeśli moim rowerem zajmuje się fachowiec, dużo lepiej się czuję, gdy sama wszystko sprawdzę przed wyścigiem. Każda niespodzianka (zbyt mało powietrza w oponie, złe ustawienie klamek hamulcowych itd.) odkryta w ostatniej chwili czy (nie daj Boże!) podczas wyścigu to dodatkowy i niepotrzebny stres. To samo tyczy się stroju na start, picia i jedzenia. Najlepiej przygotować wszystko dzień wcześniej. Pomoże to lepiej przespać noc, bez kłębowiska myśli: „co tu jutro trzeba zabrać na start”. Jeśli czas i okoliczności pozwolą, warto dobrze poznać trasę zawodów. Zawsze analizuję ją kilkakrotnie, podczas treningów i później na komputerze nagranie GoPro. Czasem jeszcze stosuję metodę wizualizacji. Staram się zapamiętać każdy korzeń, każdy kamień, każdy zakręt na trasie i co najważniejsze, sposób, w jaki chcę go pokonać. Dzięki temu unikam niepotrzebnego chaosu w głowie, dojeżdżając do kolejnych fragmentów technicznych. Chaos równa się stres. Ten wrogi stres. Im lepiej jesteś przygotowany, tym lepiej kontrolujesz sytuację. A poczucie kontroli to skuteczna walka ze stresem.

 

Kolejną sprawdzoną metodą jest rutyna. Ta tyczy się zwłaszcza ostatnich chwil przed startem

 

Czas od śniadania do startu wygląda u mnie zawsze tak samo. Staram się go wypełnić zajęciami tak, aby nie było zbyt dużo czasu na myślenie i… stresowanie się. Jest więc śniadanie 3,5 godziny przed startem, zapakowanie plecaka na start, chwila odpoczynku (czasem poświęcona na ostatnie oglądanie trasy wyścigu), dojazd na start, ostatni test sprzętu, sikanie, 55 min przed startem początek rozgrzewki, 25 min do startu koniec, wcierka oliwki startowej, zmiana ciuchów, znowu siku, ustawienie w boksie startowym, jeśli możliwe to jeszcze kręcenie na rowerze, jak nie, rozmowy towarzyskie z innymi zawodniczkami. Ale to maksymalnie do 3 minut przed startem. Jeszcze ostatnie sprawdzenie kasku, okularów, butów i maksymalne skupienie w oczekiwaniu na strzał.

 

Gdy mimo wszystko przed zawodami, czy jakąkolwiek inną sytuacją, dopada mnie stres, rozmawiam sama ze sobą, analizując wszystkie możliwe scenariusze.

 

Co się może wydarzyć?
Co, jak zawalę start? NIC! Jest jeszcze półtorej godziny wyścigu na odrabianie strat.
Co, jak zawalę cały wyścig? NIC! Za tydzień jest kolejny. Nie da się wszystkiego wygrywać.
Co, jak zawalę ważny wyścig? NIC! Będę zawiedziona i kilka osób ze mną również.
Co, jak zawalę cały sezon? NIC! W najgorszym razie nie będę miała kontraktu na przyszły rok. Ale na pewno sobie jakoś poradzę. Zmotywuję na kolejny i wrócę na szczyt.
Co, jeśli nie wrócę? NIC! Jest wiele innych sposobów na życie. Kto powiedział, że muszę jeździć na rowerze do czterdziestki? 
No, to czym się do jasnej cholery kobieto stresujesz!? No, właśnie, czym ja się stresuję?

 

Niestety, nie znalazłam sposobu na dwie sytuacje. Przewlekłe, poważne problemy zdrowotne (a tu warto pogłówkować, bo te bardzo możliwe, że są wynikiem stresu i… dodatkowy stres nie pomaga z nich wyjść) oraz śmierć bliskiej osoby. To tematy niestety dużo trudniejsze i nie czuję się wystarczająco silna i mądra, by w tych kwestiach cokolwiek radzić.

 

Pytana jestem często o stres związany z wystąpieniami publicznymi. Cóż, trening czyni mistrza. Kiedyś przed wywiadem na żywo w telewizji byłam natychmiast cała mokra. Teraz wpadam do mediów jak do koleżanki na kawę. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Przeważnie nie przygotowuję się wcale do takich występów. Podchodzę spontanicznie, nie myślę o występie wcale, dzięki czemu unikam stresu. Wówczas zawsze jest dobrze, a co najważniejsze, naturalnie. Jedyne, do czego się nie przyzwyczaiłam, to Gala Mistrzów Sportu Przeglądu Sportowego i Telewizji Polskiej. Jeśli dostępuje się zaszczytu bycia w pierwszej dziesiątce, na wypowiedź dostajemy 30 sekund, w których chce się zawrzeć długą listę podziękowań, wypaść naturalnie i najlepiej jeszcze zażartować. Wówczas już staram się być przygotowana. Czasem próbuję przećwiczyć to, co chcę powiedzieć. Pytam mamę, znajomych, czy jest okey i z sensem. Stres specjalnie nie puszcza (co objawia się np. tym, że mówię zawsze zdecydowanie za szybko), ale przynajmniej udaje mi się uniknąć większej gafy.

 

Co z rozmowami kwalifikacyjnymi czy spotkaniami ze sponsorami? To jest zawsze duży stres, bo w końcu od tego, jak wypadniemy, zależy nasz byt. No, cóż, znów zaczynam od rozmowy ze sobą. Staram się też mieć przygotowany plan działania na wypadek fiaska. Absolutnie nie można zakładać, że coś się nie uda, ale takowy plan daje duży komfort psychiczny, redukując stres i wpływając pozytywnie na naszą pewność siebie. A im bardziej jesteśmy świadomi swojej wartości, tym łatwiej nam przekonać potencjalnego pracodawcę. Pewność siebie (ale, uwaga, nie arogancja!) to zresztą klucz do sukcesu w wielu przypadkach. A już na pewno podczas zawodów sportowych. 

 

Tak więc no stress! Pierś do przodu i do boju!

Informacje o autorze

Autor tekstu: Maja Włoszczowska

Zdjęcia:

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »