Rozmowa z Agnieszką Jurewicz: Babskie enduro

Na początek powiedz kilka słów o sobie, bo o ile w środowisku enduro jesteś dobrze znana, zawodnicy innych dyscyplin MTB mogą Cię nie kojarzyć.

 

To pewnie dlatego, że właściwie zaczęłam od razu od enduro. Jedyne inne zawody, na których się pojawiłam, to AMP-y w 2010 roku. Tam z innymi koleżankami z Politechniki Wrocławskiej zdobyłyśmy brąz w teamach. Poza tym startuję wyłącznie w zawodach typu enduro, zazwyczaj wygrywając. Wprawdzie na początku trudno było zająć inne miejsce, bo byłam jedyną dziewczyną w stawce, ale jak się pojawiały, to wyprzedzałam je z dość dużym marginesem. Dlatego też w pewnym momencie postanowiłam zrobić miejsce dla innych i zająć się bardziej organizacją niż startowaniem.

 

Jak zaczęła się Twoja przygoda z rowerem? Kiedy kilka lat temu przymierzałaś się do złożenia nowego sprzętu, użyczyłam Ci swojego roweru na próbę (wtedy jeszcze na kołach 26”), ale z tego, co pamiętam, taka typowo wyścigowa pozycja nie za bardzo Ci podpasowała 😉

 

Jak chyba wszyscy na rowerze nauczyłam się jeździć (czy jak bym to teraz nazwała – nie przewracać się) jako dziecko, ale nie załapałam bakcyla, bo trasy koło mojego domu (Zachełmie) były trochę zbyt wymagające jak na początek, stromo i kamienie. O rowerze przypomniałam sobie w 2009 roku, kiedy moi kuzyni zaplanowali na wakacje wyprawę na Nordkapp. Sprzętu wprawdzie nie miałam, ale Skandynawię zawsze chciałam zwiedzić [śmiech]. Okazało się to wystarczającym motywem do kupna hardtaila i rozpoczęcia treningu wydolnościowego. Nordkapp wprawdzie nie wypalił (terminy się poprzesuwały i ostatecznie wybraliśmy trasę Zachełmie – Wiedeń – Bratysława – Budapeszt – Poprad), ale rower został.

 

Zaczynałaś jeździć enduro, kiedy nie było jeszcze tak popularne wśród bikerów. Dlaczego wybrałaś akurat ten rodzaj MTB?

 

Znowu pod wpływem kuzynów. Rower miałam i żeby nie stał bezczynnie, zabierali mnie na wycieczki. A że oni akurat przerzucali się z maratonów na enduro, to i na takie trasy mnie zabierali. Trochę na głęboką wodę, bez gleb się nie obyło, ale dzięki ochraniaczom jestem cały czas w jednym kawałku. Poza tym odpowiadał mi ten rodzaj wycieczek. Kocham góry, w jeździe na rowerze górskim najbardziej mi się podoba, że jednego dnia można więcej zwiedzić niż pieszo. Jak już dojedziesz spokojnie na górę, obejrzysz widoki, pogadasz z ekipą, to można śmignąć w dół. No, a im ciekawszy zjazd, tym więcej wrażeń na dole [śmiech]. Ponadto ekipa enduro jest przyjazna wobec początkujących (zwłaszcza dziewczyn). Pod górę każdy jedzie swoim tempem, przed zjazdem na wszystkich czekają, po zjeździe też. Jeśli ktoś zaczyna przygodę z rowerem, w sumie łatwo będzie mu znaleźć w enduro swoje miejsce. A rower zmieniałam pod kątem wyprawy w 2010. Coraz więcej jeździłam z forumowiczami emtb.pl i właśnie z nimi miałam jechać w lipcu w Alpy i dalej do Hiszpanii i Andory. Wiedziałam, że trasy będą jeszcze bardziej niż enduro, więc i odpowiedni sprzęt był potrzebny. Podjazdów było wprawdzie dużo, ale zjazdy na tyle wymagające, że ścigant byłby niewskazany. Krótki mostek jest kluczowy w komforcie prowadzenia roweru po hard core’ach.

Nie myślałaś kiedyś o tym, żeby sprawdzić się w maratonie MTB albo wyścigu XC?

 

Jak mówiłam, raz wystartowałam w AMP-ach, i doszłam do wniosku, że to nie moja bajka. Zwłaszcza wyścig ze startu wspólnego, za duży tłok. Taki charakter [śmiech].

 

W 2011 zostałaś zaproszona na Training Camp do Saint-Tropez, podczas którego miała zostać wytypowana dwójka uczestników (kobieta i mężczyzna) do imprezy Urge Event 2011, która jest inicjatywą Fabiena Barela. Na obóz treningowy wybrano tylko dwudziestu spośród zgłoszonych riderów z całego świata. Opowiedz, proszę, jak wyglądała droga do tego, aby znaleźć się w szczęśliwej dwudziestce, bo mogę się domyślać, że łatwo nie było.

 

Hm, brzmi to bardziej skomplikowanie niż w rzeczywistości. Tak naprawdę trzeba było tylko wypełnić formularz elektroniczny, gdzie pytali, jak się zaczynało, ile i jak długo jeździsz, na czym, w jakich krajach. Wiedziałam, że moje zgłoszenie musiało wyglądać ciekawie. Dziewczyna, jeździ wprawdzie krótko, ale już z sukcesami w Polsce, zjeździła pół Europy (rzutem na taśmę, zgłoszenia były w październiku, a wyprawa w lipcu). No i najwyraźniej im się to spodobało.

 

Miałaś okazję szkolić się pod okiem najlepszych. Jak wrażenia?

 

Polecam każdemu. Przede wszystkim dla nich to sposób na życie, więc świetnie tłumaczą (zwłaszcza Fabien, w sieci jest multum filmików, warto obejrzeć), a to, jak jeżdżą… I nie tylko faceci. Dziewczynami opiekowała się Sabrina Jonnier, która dobitnie pokazywała, że płeć piękna też potrafi, a jak! Choć przyznaję, że mi najbardziej podobał się entuzjazm, swoboda i płynność jazdy Fabiena [śmiech]. A szkolenie dało mi naprawdę dużo. Przede wszystkim czułam się o wiele swobodniej na rowerze, bo wiedziałam dokładnie, co, kiedy mam robić („Position, position!” – jak powtarzał Fabien), a czego zdecydowanie nie (hamować). I tak, nawet nie wiem kiedy, zaczęłam o wiele szybciej jeździć, po prostu zwiększył mi się komfort jazdy.

 

Wracając do enduro, dużo kobiet decyduje się na starty w zawodach? Czy w ostatnich latach dostrzegłaś wzrost liczby startujących zawodniczek?

 

Oj, zdecydowanie! Na początku byłam czasem sama, czasem były 2-3 zawodniczki. Później z roku na rok było coraz więcej, a teraz jest zawsze koło 10. Tu tylko zaznaczam, że startujących jest zazwyczaj ok. 100, na EMTB Enduro na Ślęży było 141, więc mówimy tu o innych liczbach niż np. na maratonach. Na wzrost zainteresowania na pewno wpływa stale rosnąca popularność tej dyscypliny. Szum medialny jest na tyle duży, że każdy w środowisku MTB wie, jak mniej więcej wyglądają zawody enduro. I to moim zdaniem jest klucz, bo sama formuła zawodów zachęca do spróbowania się w nich. Ściga się tylko na oesach (głównie zjazdowych, ale zdarzają się na nich także krótkie podjazdy), a na dojazdówkach można jechać swoim tempem, byle tylko się zmieścić w limicie czasowym. Zazwyczaj zawodnicy jeżdżą wtedy w grupach, żeby było weselej. Czyli w sumie ambitna wycieczka, na której momentami mierzą ci czas. Atmosfera na zawodach jest więc bardzo przyjazna. Wiadomo, czołówka ambitnie walczy o każdą sekundę na oesie, ale spinki nie ma. A im dalej w stawce, tym atmosfera bardziej wyluzowana. Dla kogoś, kto dopiero wchodzi w ściganie, łatwiej spróbować.

 

Jak dziewczyny radzą sobie na trasach i jak są postrzegane przez płeć męską?

 

Radzą sobie bardzo dobrze. Jeżdżą może trochę wolniej niż większość facetów, ale za to równym tempem, bez gleb, co się opłaca na zawodach etapowych. Poza tym jeśli startują, często widać postęp, bo kolejne edycje serii motywują do pracy nad poprawą techniki. A płeć przeciwna chętnie wita nowe riderki, bo cieszy ich, że im szeregi pięknieją. Często też pomagają w razie ewentualnych problemów technicznych. Wprawdzie niektórym mina rzednie, jak ich wyprzedzisz, ale biorą to na klatę. A jak nie, to zaczynają trenować i też wychodzi im to na dobre [śmiech].

 

Nie od dziś wiadomo, że kobiety mają zazwyczaj większy problem niż mężczyźni z „przełamywaniem się” przed trudnymi zjazdami. Może masz jakieś swoje sprawdzone metody na pokonanie strachu?

 

Mi osobiście najbardziej przeszkadzało, że nie do końca wiem, co mam robić. Na początku kuzyni brali mnie na górkę, wybierali szlak i mówili: „Jedziemy!”. A ja myślałam, patrząc na morze kamieni, no, dobra, ale jak? Dużo mi dało szkolenie techniki jazdy na Urge Training Camp. W Polsce wtedy takich szkoleń nie było (jedynie obozy w downhillu), ale już od 2012 roku ekipa EMTB robi szkolenia techniki jazdy na rowerze górskim. Pod czujnym okiem doświadczonych instruktorów można poprawić swą pozycję na rowerze i technikę jazdy, zapomnieć o kilku złych nawykach i z nową energią ruszyć na szlaki. Wtedy zamiast bać się trudnych sekcji, na spokojnie sobie przypomnisz, co masz robić i je po prostu zjedziesz. W tym sezonie jest kilka poziomów szkoleń i odbywają się w różnych miejscówkach, więc łatwo znaleźć coś dla siebie.

 

Co mogłabyś poradzić zawodniczce, która chciałaby zaliczyć swój pierwszy start w enduro?

 

Najlepiej zapisać się ze znajomymi i po prostu potraktować zawody na luzie, bez spinki. Trasy zawodów enduro są tak układane, że nie każdy zjedzie wszystko. Jest zupełnie normalne, że jakąś trudną sekcję się sprowadza, a potem jedzie się dalej. Samo przejechanie trasy jest osiągnięciem.

Z uwag praktycznych, warto zabrać ze sobą ochraniacze, przynajmniej na kolana, w myśl zasady, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Nawet jeśli się nie wywalisz na oesie, nie ma nic gorszego niż gleba tuż przed parkingiem, która wyłącza cię z jazdy na cały sezon.

 

Powiedz nam, jak zachęciłabyś dziewczyny do spróbowania swoich sił?

 

Atmosfera przyjazna, piękne widoki, świetne szlaki i zabawa z jazdy. A zawody to świetna okazja do poznania ciekawych ludzi, przejechania super trasy i mobilizacja do poprawy techniki, a tym samym zwiększenia frajdy z jazdy.

 

———————————————————————————————————————————————————————

Dlaczego enduro? Na to pytanie, poza Agą, odpowiedziały też dwie inne zawodniczki, regularnie startujące.

 

Agnieszka Szor: „Enduro to najfajniejsze co może dać rower górski. Techniczne zjazdy, adrenalina, flow. Na zawodach nie ma miejsca na nudę czlowiek daje z siebie wszystko i się świetnie przy tym bawi. Z kolei miejsca, które odwiedzamy na tripach są niebanalne ;)”

 

Beata Bembenek: „Dla mnie enduro to forma turystyki górskiej, poznawanie nowych ścieżek w naturalnym terenie, eksploracja. To trudna, techniczna jazda często w ciężkich warunkach, ale jest i miejsce na zabawę i flow. To przekraczanie swoich granic i walka ze słabościami. Ale jeszcze większa zabawa i wolność jaką daje ci jazda w „dzikim” terenie. Nie ma nic fajniejszego niż moment, kiedy po genialnym zjeździe nie możesz opanować rumieńców na twarzy. A do tego wszystkiego potrzebny ci tylko rower i kawałek lasu.”

Informacje o autorze

Autor tekstu: Ewa Duszyńska

Zdjęcia:

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »